Parsknął i opryskał mnie śliną...Nie gniewam się na niego wcale. Normalna, końska sprawa...Sam zrobiłbym najchętniej to samo, jeśli tylko parskanie rozładowuje frustrację... Podszedłem bliżej, by zajrzeć na samo dno końskiego oka. Po raz pierwszy w życiu (urodzony i wychowany w mieście, pozbawiony jakichkolwiek krewnych żyjących z uprawy roli) spojrzałem w ciemną i bezdenną studnię. Znieruchomiał jak mysz złowiona w matnię kocich źrenic. Nie chcę go personifikować na siłę, miałem jednak wrażenie, że nawet wstrzymał oddech. Wyłupiaste (konie mają takie i wcale nie świadczy to o nadczynności tarczycy), połyskliwe i mroczne. Nie odczytałabyś z niego swej przyszłości, jak czynią to wpatrzone w szklane kule, na wpół obłąkane wróżbitki. Nie znalazłem w nim także jego przeszłości, choć pewnie odcisnęła się w miejscach nikomu nie znanych. Drobny, a jednak dostrzegalny ubytek dolnej powieki spowodować mógł przebyty niegdyś stan zapalny, jak też i uderzenie szpicrutą. Dzielący nas dystans zmalał nieco i poczułem na twarzy strumień rozgrzanego powietrza. Szarpnął łbem, ciągle jednak nie tracąc ze mną wzrokowego kontaktu. Był zafrapowany, czy zawstydzony? A może po prostu ścierpła mu szyja? W menisku jego źrenicy kłębiły się teraz wszystkie barwy tęczy, jak na powierzchni mydlanej bańki. Było tam coś jeszcze… Dostrzegłem to w ostatniej chwili, zanim ciszę zerwały kroki stajennego, niosącego miskę gniecionego owsa. Pod wyszczerbioną końską powieką znalazłem cień rodzącej się akceptacji. Zastanawiam się teraz, czy dostrzegłabyś jakąś odmianę w siatkówce mego oka…?
Najnowsze komentarze