Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Gość

Dla ciebie

Tyś mą miłością tyś mą kochaną
dla ciebie gwiazdy świecić przestaną
dla ciebie słońce barwę swą zmieni
a ludzie odejdą w szarość cieni
bo ja wśród szarości dnia pogrzebany
myślę o tobie - twój ukochany

Mateusz s

Obrazek użytkownika bajka

małe

Łatwość, namiętność, wstydu ni krztyny
wiersze, frazesy, poczucie winy.
Zanadrze pełne podpowiedzi
Wątpliwość i duma, walka na moce
Gorzkie spowiedzi
O brzasku nocy
Niepewność, nierówność
Zbuntowanie
Bo niby dlaczego
tak odmienne traktowanie
i jej, i jego?
On wdziękiem roześmiany
Lekki, zabawny,
silny, rozdokazywany
Ona łatwa, niewarta
Dziwka z marzeniami,
Na miłość otwarta...
żałować? Było cudnie!
Magicznie, marudnie
Pożądliwie...
Palących dotkliwie

Obrazek użytkownika Michał Bartyzel

Sorea

Karoca wioząca hrabiego Hidelta do zamku Norf Yman wprost mieniła się od przepychu. Złote okucia na siedzeniu dla woźnicy wyraźnie świadczyły o braku nie tylko dobrego smaku, ale i o pokaźnym majątku hrabiego, niewątpliwie zdobytym w sposób dalece odbiegający od legalnego.
Jechali między dwoma zielonymi ścianami lasu, drogą utwardzoną , jednak rzadko uczęszczaną.
Po bokach, wlokło się dwóch żołnierzy konwoju mającego zapewnić hrabiemu maksimum bezpieczeństwa przy minimum kosztów. Nic więc dziwnego, że najemni żołnierze nie byli wzorem gorliwości w swym rzemiośle.
- Więc raczy pan sądzić, - szwargotała towarzyszka hrabiego - że wykorzystywanie nandów do ciężkiej pracy fizycznej jest czynem najzupełniej moralnym ?
- Ależ droga pani Fello !- to tylko bezrozumne małpoludy, nie mają nic wspólnego z ludźmi. Daję słowo, powinny być nam wdzięczne, że mają gdzie mieszkać i co jeść.
- Przecież - pani Fella nie dawała za wygraną - tych odpadków, które im dajecie nie jadłyby nawet świnie. Poza tym słyszałam, jak, czarodzieje mówili, że my też kiedyś tacy byliśmy. Podobno nawet za kilka tysięcy lat oni mogą stać się ludźmi...O ile ich wcześniej nie zamęczycie na śmierć.
- Bzdura ! Oni przecie...Ej, wy tam na przedzie - hrabia wychylił się przez okno - dlaczego stoimy?
Rzeczywiście - pojazd zatrzymał się. Na środku drogi siedział włóczęga w podartych łachmanach i najzwyczajniej na świecie, chrupał kawał suchego chleba. Dowódca straży, wielki drab ze szpetną blizną od ucha aż po nos podjechał do włóczęgi.
- Spieprzaj stąd dziadu jeśli ci życie miłe - warknął.
Już chciał odwrócić konia, gdy kątem oka dostrzegł koniec miecza wystający spod dziadowskiej
szaty. I to była ostatnia rzecz jaką zobaczył w życiu, bowiem w chwilę później jego głowa zawirowała w podniebnym piruecie i potoczyła się w zarośla. Drugi z żołnierzy spiął konia i ruszył w stronę przybysza. Wtem dosięgła go strzała wystrzelona od strony lasu i utkwiła w oku. Ocalały konwojent niewiele myśląc popędził jak najdalej od zbliżającej się nieuchronnie śmierci. Kobieta zrzuciła włóczęgowskie łachmany. Była ładna. Kasztanowe włosy spływały jej na ramiona, delikatnie zahaczając o kołczan na plecach. Wysokie, skórzane buty i opięta kamizelka podkreślały jej sylwetkę. Stanęła w lekkim rozkroku, wyjęła strzałę, naciągnęła cięciwę. Jej ruchy były harmonijne jak gdyby ćwiczyła je latami. Precyzyjnie wymierzyła w oddalające się plecy żołnierza. Puściła. Jeden, dwa, już...Nie jechała sprawdzić. Wiedziała, że trafiła. Ufała sobie. Powracający koń uciekiniera upewnił ją, że miała rację.
- Brawo Is ! Czasami myślę, że urodziłaś się z łukiem w ręku - krzyknął mężczyzna wyłaniający się konno z lasu. Za nim człapał leniwie koń czarnej maści.
Dzięki, Dan ! Lepiej chodźmy, bo baron się ulotni - pobiegła w stronę karocy.
Potężnym, jak na osobę jej postury kopniakiem wyważyła drzwi pojazdu.
Hidelt biały z przerażenia bełkotał niezrozumiale.
Czczczego...chcesz ?
Nim Dan zdążył do nich podjechać, Is, błyskawicznym ruchem miecza podcięła gardło baronowi.
Jego towarzyszka, w ataku histerii zaczęła drzeć się ile tylko sił w płucach. Wojowniczka szybko ją uciszyła, tnąc z odmachu przez całą szerokość brzucha. Szybko zdjęła pierścień z palca Hidelta.
Is, pospiesz się ! Zakopmy ich i jedźmy do miasta.
Niedługo później już tylko brunatne ślady zakrzepłej krwi na piaszczystej drodze, świadczyły o krwawej jatce, jaka miała tu miejsce.

II

Miasto Uhk w zasadzie nie zasługiwało na to miano. Wąskie i brudne uliczki były przejezdne tylko konno, w przeciwnym razie groziło brnięcie po kostki w szlamie, którego głównymi składnikami były
gnój i pomyje, beztrosko wylewane przez mieszkańców prosto pod nogi podróżnych.
Ludzie utrzymywali się tu głównie z rolnictwa oraz myślistwa. Handel prosperował raczej marnie
ze względu na rządcę Jjnā€™qe, który był jedynym prawem w tym mieście. Zmonopolizował on całkowicie obrót towarowy w Uhk, a wszyscy mniej znaczący przedsiębiorcy musieli płacić mu olbrzymie haracze, skutkiem tego był całkowity zastój i zacofanie miasta. Jedynym jego konkurentem był hrabia Hidelt - pan na zamku Norf Yman, który to systematycznie odbierał rządcy Uhk klientów.
Is i Dan Yel weszli do gospody. W środku panował zaduch. Zadziwiająca wprost mieszanina potu, zapachu wędzonego mięsa i paskudnego fetoru źle wyprawionych futer. Jednak wydawało się to o wiele przyjemniejsze niż siedzenie przed karczmą w jeszcze większym smrodzie.
Zawisły na nich twarde spojrzenia podchmielonych już chłopów, nieciekawie witających nowo przybyłych gości. Spojrzenia te jednak szybko skierowały się w dół, gdy spotkały się w wyzywającym wzrokiem młodej wojowniczki, zaczepnie obracającej w palcach dobrze wyważoną strzałę.
- Daj spokój. - rzucił Dan niby od niechcenia - Lepiej usiądźmy.
Usiedli w rogu izby. Nad ich głowami rozpościerały się skóry upolowanych zwierząt. W drugim końcu był kominek, a w nim palił się niewielki ogień - jedyne w tym pomieszczeniu źródło światła, toteż większość izby pogrążona była w półmroku.
Niedługo trwało gdy na ich stole pojawiła się miska z kukurydzianą kaszą dobrze doprawioną solą, tłuszczem i skwarkami, którą poczęli łapczywie jeść. Akurat, gdy nasycili swe wilcze apetyty, wszedł do gospody człowiek niskiego wzrostu, ubrany bogato i gustownie, który po chwili wahania przysiadł się do nich.
- Cześć Omer, czy twoja żona gniewa się jeszcze za ten numer w stajni ? - bezczelnie wyskoczyła Is.
Wykonaliście zadanie ? - zapytał, udając, że nie słyszy.
Jak zawsze.
A dowód.
Is rzuciła na stół złoty pierścień należący do Hidelta.
- Dobrze...- Omer zasapał z zadowoleniem, po czym postawił na stole pękatą sakiewkę.
Kobieta wyciągnęła rękę.
Chwileczkę.- Dan wtrącił się do rozmowy. Pojawiły się komplikacje, więc cena wzrosła.
Ty sukinsynu ! - Omer wyrżnął pięścią w stół tak, że miska spadła. - Ustaliliśmy cenę, nie było mowy o żadnych komplikacjach !
A, ty nie wspomniałeś, że z baronem będzie jechała jakaś kobieta - Dan silił się na spokój, lecz Is kątem oka dostrzegła jak wyjmuje zza cholewy nóż.
Omer złagodniał - To była Fella - zamyślił się - Taaak... - w końcu rzucił twardo - Cel uświęca środki.
Muszę to zapamiętać, ale mówiliśmy o naszej zapłacie.
Ile ?
Jeszcze raz to samo.
Mężczyzna niskiego wzrostu rzucił na stół drugą sakiewkę, po czym nie patrząc im w oczy dodał :
Rządca Jjnā€™qe jest wam wdzięczny - i wyszedł szybko z karczmy.
- Dobra Is, jedna twoja, druga moja - podał jej jedną z sakiewek - Przejedziemy razem przez las i za jakiś tydzień się rozstaniemy.
Nie jedźcie panie - odezwała się nagle, ze strachem w głosie sprzątająca ze stołu służąca - Dziś w nocy zaczyna się Ranaya, złe duchy krążą po ziemi, lepiej przeczekajcie w mieście.
Daj spokój, dziewczyno chyba nie wierzysz w te brednie o demonach zstępujących tu zza światów.
Służąca odeszła lekko zawstydzona.
- Nie wiem Dan - Is zaczęła filozoficznie - może powinniśmy zaczekać. Poza tym zaraz zacznie się święto Niss, będzie mnóstwo żarcia. Za darmo.
Zachowujesz się jak tamta wieśniaczka. Zrozum, to tylko przesądy. Czarodzieje też w to nie wierzą.
Bo znają zaklęcia, które ich chronią.
Posłuchaj: chcesz, to zostań. Ja jadę i żadne duchy, zjawy czy co jeszcze tam ci głupi wieśniacy wymyślą mnie nie powstrzyma - Dan Yel wstał od stołu i zaczął się ubierać.
Poczekaj - nałożyła czarny, gruby płaszcz - Zobaczymy...

* * *

Było już dobrze po zmroku gdy wjechali do lasu. Za nimi stopniowo milkł gwar kończącego się Niss - Święta Snu. Tylko widoczna daleko w tyle łuna światła, oznajmiała, że z każdym krokiem oddalali się od miasta, zagłębiając się coraz dalej w mroczny las.
Było dość ciepło. Zdjęli grube płaszcze i przytroczyli je do siodeł. Niebo bezchmurne, jeden z księżyców w ostatniej kwadrze, drugi w fazie nowiu. Przez korony drzew docierał srebrny, monotonny blask gwiazd i wschodzącej gdzieś na niebie, po raz ostatni przed Ranaya, czerwonawej planety Yunan. Jechali ścieżką o szerokości nieco ponad dwóch koni, i choć między koronami drzew prześwitywało nocne niebo, to patrząc w głąb lasu mogli widzieć na niecałe pięć łokci. Nic nie widać, choć daj w pysk.
Dan Yel miał dziwne uczucie niepokoju - wiszącej tuż nad nimi groźby. To instynktowne wyczuwanie niebezpieczeństwa, było nieznanego pochodzenia darem, który towarzyszył mu od zawsze i niejednokrotnie ocalił życie. Teraz czuł nie tylko ostrzegawcze mrowienie z tyłu głowy, ciarki przechodziły mu po całym ciele, złośliwie koncentrując się na części, która przylegała do siodła. Najdziwniejsze było jednak to, że konie nie zdradzały najmniejszych oznak niepokoju. Is również była rozluźniona jak nigdy. Nagle, jakby na bezgłośną komendę oba wierzchowce wryły się zadami w poszycie lasu. Is, wyrwana niespodziewanie z błogiej zadumy zaklęła paskudnie, próbując opanować przerażone zwierzę - Co jest, z tymi bydlakami ?!. Kurrr..
Cicho ! - szybko urwał jej Dan - Coś się dzieje. Przed nami.
Powietrze zgęstniało, stało się ciężkie i cuchnące. Najmniejszy powiew wiatru nie targnął liśćmi na drzewach. Dan i Is z trudem łapali oddechy, przed oczy napływała im mgła. W tym momencie kilka kroków przed nim zmaterializowało się pięć postaci. Wglądali na mężczyzn odzianych w białe, sięgające do samej ziemi tuniki. W dłoniach mieli obnażone, krótkie miecze, a złowrogie spojrzenia nie wróżyły niczego dobrego. Is zużyła resztkę sił, by błyskawicznym ruchem wypuścić strzałę w zbliżającą się postać. Strzała przeszyła powietrze, przechodząc na wylot przez mężczyznę i wbijając się w ziemię aż po lotkę. Nie zatrzymała go. Szedł dalej.
Nie możliwe... - jęknął Dan.
Niewiele myśląc spięli konie i ruszyli galopem przed siebie. Chcieli stratować napastników, ale oni zniknęli.
Po kilkunastu chwilach szaleńczego galopu wypadli na niewielką polanę. Była dostatecznie szeroka, aby mogli widzieć wszystko dookoła aż do ściany lasu i nie dać się podejść. Konie zaczęły wierzgać, starały się schować przed niewidzialnym zagrożeniem tuląc się do siebie.
Nagle, Is spostrzegła, że są otoczeni. Niewiadomo skąd pojawiło się znowu pięć tych samych postaci i zaczęło zacieśniać wokół nich śmiertelny krąg.
- Zostawcie ich - zabrzmiał niespodziewanie niski męski głos. Był głęboki, basowy niczym pomruk odległego gromu. Dochodził spoza kręgu wrogich mężczyzn w bieli, o strony najciemniejszego fragmentu ściany drzew. Wyłoniła się stamtąd postać w płaszczu koloru ciemnego granatu jak nocne niebo gdy świecą dwa księżyce. Poruszała się bezszelestnie jakby płynęła tuż nad polaną. Gdy znalazła się w dostatecznym oświetleniu zobaczyli, że spod szerokiego kaptura nie wygląda twarz, lecz nieprzenikniona czerń. Dan dostrzegł wyraźnie, że na obliczach białych mężczyzn zamiast paskudnych uśmieszków maluje się teraz przerażenie. Najwyższy z białych, ze złotą przepaską na czole, będący chyba ich przywódcą wyszedł naprzeciw mrocznej postaci.
Qen synoen Dagon. Aret anarje Ir Shethr !
- Mylisz się Uzuanie - spokojnie odpowiedział czarny, po czym, gdy jego głos zaczął płynnie przechodzić od złowieszczego szeptu w krzyk, wyraźnie akcentując każdy wyraz, wycedził przez zęby - To jest moja wojna !
Błyskawicznym ruchem chwycił Uzuana za gardło i cisnął nim potężnie o ziemię. W jednej chwili biali rzucili się na niego próbując walki na dwa fronty. On jednak zrobił krok na przód i przebił ręką na wylot najbliższego białego. W tej chwili zniknęli. Na polanie zapanowała niczym nie zmącona cisza. Stali tak naprzeciw siebie Is z Danem i ich dziwny wybawiciel, przez dłuższą chwilę patrzyli tylko i nikt nie wypowiedział nawet słowa.

* * *

Chłodny, nocny wiatr delikatnie owiewał polanę. Blask małego ogniska rozpalonego przy kępie drzew rzucał fantazyjne cienie na pobliską ścianę lasu. Na solidnie skleconym ruszcie skwierczały dwa upolowane, dzikie zające. Pierwsza odezwała się Is:
Cóż, Dagonie - bo tak masz na imię prawda ?
Tak.
Mógłbyś może wyjaśnić nam całe to zamieszanie i co ważniejsze: kim byli ludzie, którzy nas o mało nie pozarzynali. ?
Mam dla was pewną propozycję...- nie zdążył dokończyć.
Hej, zadałam ci pytanie !
Milczeć - ton jego głosu sugerował niewątpliwie, iż nie znosi sprzeciwu - Teraz ja mówię.
Mam więc dla was pewną propozycję. Można zarobić.
Dziewczyna nie mogła się powstrzymać i wtrąciła:
Nareszcie gadasz do rzeczy
Jedno spojrzenie Dagona momentalnie ją uspokoiło. Zdjął kaptur. Miał całkiem białe włosy sięgające nie dalej niż do karku, po środku głowy rozdzielone równym przedziałkiem. Twarz była bardzo pomarszczona, miał chyba więcej lat niż sam chciałby się do tego przyznać. Najdziwniejszą cechą jego fizjonomii były oczy: zupełnie białe pozbawione źrenic i tęczówek gałki, sprawiały jednak wrażenie jakby się nimi posługiwał.
Chciałbym was wynająć.

III

Przerażający krzyk rozpaczy rozsadzał jej głowę. Dookoła ja okiem sięgnąć leżały trupy ludzi. Nie, to nie byli ludzie...Człekokształtne postacie z wielkimi skrzydłami wyrastającymi z pleców biegały bezładnie lub unosiły się w powietrzu. Trupy były podobne właśnie do nich. Jedne leżały na ziemi strasznie pokrwawione, inne wisiały na osadzonych w ziemię pikach - tych było najwięcej. Najdziwniejsze w nich były oczy. Gdzieś już widziała takie oczy...
Nagle jeden z trupów upadł na nią. Miał szeroko otwarte usta, jakby zastygłe w przedśmiertnym okrzyku przerażenia. Poczuła, że się dusi. Zaczęła krzyczeć. Głośno. Jeszcze głośniej...
Is ! Hej, Is ! Obudź się !
Co ? - spytała dziewczyna wyrwana nagle z błogiego półsnu - Jestem tak zmęczona, że zasnęłam nawet w kulbace. Cholera ! Kiedy wreszcie dojedziemy ? Dupa boli mnie od tego siodła.
Dan doszedł do wniosku, że to nie było pytanie, więc uznał za stosowne nie odpowiadać.
Jechali tak jeszcze dobre trzy godziny. Gdy wreszcie konie doczłapały się na szczyt wzgórza mężczyzna wskazał ręką w dół.
To tutaj. Zamek Lex an Sorea.
Is spojrzała w kierunku, w którym wskazywał ręką. Jej oczom ukazał się wspaniały widok. Potężna, kamienna forteca wznosiła się dumnie niby strażnik nad okolicą. Zewsząd otaczały ją pola uprawne i chłopskie chałupy. Ludzi, co prawda nie było ze względu na porę roku, ale sam widok tego miejsca napawał optymizmem. Pola ciągnęły się aż do lini rzeki, a za nią panował już niepodzielnie las.
Gdy wjechali na gościniec, Is pamiętająca smród Uhk, łapczywie wciągała w nozdrza dym unoszący się z wiejskich chałup. Konie zadawały się robić to samo. Zdziwiło ich poruszenie panujące u bram zamku, a jeszcze bardziej to, że były otwarte.
Nagle wyskoczył przed nich mały człowieczek ubrany w śmieszny strój błazna, wymachując równie śmieszną czapką przyozdobioną dzwoneczkami skłonił się głęboko i
i począł deklamować:
Wielce szanowni państwo ! Jeśliście w obyczajach biegli i z grzeczną kompaniją przebywać zwykli, nie pogardzicie mymi słowy. Przeto wiadomym wam czynię, iż pan na zamku Lex an Sorea - graf Jorlun żelazny, syn Orgolda Mściwego, wnuk i prawnuk władców tych ziem, od samych bogów pochodzących...
Eee... - wykrzywił usta Dan - gadajże po ludzku, o co ci chodzi. I schowaj tę myckę bo nam konie płoszysz.
Błazen spojrzał na niego z ukosa, potem na Is, w końcu na ich broń.
No, moi mili - zaczął z przymilnym uśmiechem - Ot, nie ma co się boczyć. Zerknijcie, wedle waszego boku karczemka jest przyzwoita. Siądźmy, pogadajmy.
Rzeczywiście, pod samymi murami zamku, przed bramą stała wcale zadbana z zewnątrz karczma. Na jej widok podróżnym przypomniały się wszystkie niewygody przebytej drogi i zapragnęli odpocząć.
Ciepło przytulnej izby rozluźniło błazna i jego dwoje towarzyszy.
Tak, tak - prawił błazen (sam siebie nazywający Fircyśem) bryzgając piwem na wszystkie strony - nasza mała Perełka wychodzi za mąż...
Kto ? - zapytała Is.
Elda, córka grafa. Od śmierci jej matki-wiedźmy, graf zmienił się nieco.
Jakby to ująć - oziębł, nie dbał o córkę. A Elda - to był taki przymilny dzieciaczek, każdy kto ją poznał, musiał pokochać. Wszyscyśmy czuli się za nią po trosze odpowiedzialni. A teraz wyrosła, wypiękniała, że ho, ho.
Ale skoro mowa o pięknościach - zagadnął Fircyś do Dan Yela, bezczelnie gapiąc się w dekolt Is - to widzę, że i wasza kobieta jest niczego sobie - fiu, fiu...
Urwał w połowie zdania czując na gardle nóż, a na policzku przyspieszony oddech wojowniczki.
Uspokój się, Is - Dan ledwo tłumił śmiech.
Tak, tak - błazen siedział sztywno jakby go na pal wbito - odłóżcie nożyk mościa panno, bo jeszcze się komu krzywda stanie.
Dziewczyna ochłonęła nieco.
Najprędzej tobie - mruknęła po chwili. - Nie miel tak ozorem karle, bo ci go odetnę i wrażę do dupy.
Dalsza część biesiady upłynęła spokojnie w przyjacielskiej atmosferze. Tylko Fircyś rzucał czasem nerwowe spojrzenia w kierunku Is i trzymał ręce bardzo blisko siebie.

***

Cały zamek gorączkowo przygotowywał się do ceremonii zaślubin Eldy i Sobana. Jeszcze goręcej oczekiwano uczty, która miała odbyć się wieczorem.
Mimo, że ludzie niechętnie opuszczali domy podczas Ranaya, to jednak perspektywa darmowej zabawy i ciekawość przemogły lęk przed demonami.
Zachodni dziedziniec zamku zapełniali ludzie gwarnie rozmawiający a to o grafie Jorlunie, a to o jego zmarłej małżonce - księżnej Glorii, a to o końskim gównie, w które jeden z gapiów wdepnął. Słowem - wielce to polityczna była rozmowa, jak to zwykle bywa w większych skupiskach ludzi. Nawet mury zamkowe okupowane był przez ciekawskich i jednocześnie gadatliwych wieśniaków, którzy w barwnych słowach opisywali pozostałym na ziemi towarzyszom widoki, jakich dostarczała im ta uprzywilejowana pozycja. Tylko co jakiś czas ciżba zbijała się, dając przejazd karocom wiozącym co znamienitszych gości. Piękne to były pojazdy, robione przez biegłych w swym fachu mistrzów; bogato ozdabiane. Nic więc zaskakującego, że wywoływały one okrzyki zachwytu wśród pospólstwa.
O, kurwaaa... - dziwowali się ludziska.
Co bardziej zaradniejsi przygotowywali sobie miejsce przy bramie wiodącej do kuchni, inni - mniej przebiegli - zadowalali się miejscem przy ogniskach. Natomiast na nowicjuszy takich uczt, lokujących się pod samymi murami sikały stojące kilkanaście łokci wyżej dzieci, wzbudzając tym procederem powszechną wesołość. Co prawda tacy malcy ścigani byli potem najwymyślniejszymi przekleństwami, ale któżby śmiał skrzywdzić usmarkane dziecko wśród takiej liczby ludzi ? A zawody w sikaniu do celu były stare jak świat.

***

Komnata ta była przestronna, czy raczej duża. Ściany miała wyłożone drogim drewnem, na podłodze leżały miękkie dywany sprowadzone zapewne zza Morza Północnego. U powały wisiał żyrandol ze świecami tak, że w pomieszczeniu nie było całkiem jasno. Przy jednej ze ścian prostopadłych do drzwi stało ogromne łoże z zielonym baldachimem, a obok niego kilka okutych srebrem kufrów różnej wielkości.
Okno wychodzące na wschodnią bramę obstawiali dwaj strażnicy, następni dwaj stali przy drzwiach znajdujących się dokładnie naprzeciw okna. Ubrani byli w lekką zbroję, trzymali w rękach halabardy i pilnie baczyli na bezpieczeństwo pary rozmawiającej przy kufrach.
Najdroższa, więc to już dzisiaj - mówił mężczyzna, jakby chciał się upewnić o prawdziwości własnych słów.
Tak, Sobanie, to nasz dzień.
Kobieta drobnej budowy stanęła na palcach i zarzuciła mu ręce na szyję. Jej suknia sprawiała wrażenie utkanej z pajęczyny, długie do pasa włosy zaczepiały skórzany kaftan mężczyzny jakby chciały go zatrzymać już na zawsze.
Zaczekaj chwilę - wyciągnęła rękę w kierunku żyrandola, a po chwili część świec
zgasła. W komnacie zrobiło się jeszcze ciemniej.
Ej, wy spod okna - krzyknęła z przyspieszonym oddechem, mocując się z klamrami
na kaftanie swojego towarzysza - możecie odejść.
Słyszycie ? Zróbcie sobie przerwę, powiedziałam.
żadnej odpowiedzi. Zirytowała się trochę. Poszła szybko w stronę okna, mężczyzna został na miejscu - jego kaftan leżał już na podłodze.
Jesteście tu ? - spytała niepewnie, zbliżając się do okna.
W bladym świetle księżycy zobaczyła jednego ze strażników - leżał twarzą do ziemi w szybko rosnącej kałuży krwi. Drugi siedział oparty o ścianę - dostał nożem po gardle i rzęził w agonii.
- Do mnie ! Straż ! - wrzasnęła piskliwie. Na próżno. żołnierze leżeli martwi z bełtami w skroniach. Od przeciwległej ściany, szybko i cicho jak koty zbliżały się dwie postacie.
Towarzysz, którego zostawiła przy kufrach otrząsnął się szybko z szoku, chwycił ciężki miecz i z przeraźliwym rykiem runął na wyższego z napastników.
Eldo, uciekaj ! Uciekaj ! - krzyczał.
Zamachnął się potężnie. Miecz był jednak za ciężki, nie zdążył wyhamować zamachu. Jego przeciwnik zanurkował pod mieczem, szybko zakręcił się w biodrach i tęgo trzepnął go pięścią w skroń. Poprawił nogą i przewrócił go na podłogę.
Niższy z napastników rzucił się na dziewczyną z dwoma krótkimi mieczami w rękach - właściwie były to dość duże noże o szerokim, podwójnym ostrzu, wykute na kształt mieczy.
Is ! - syknął wyższy - Tylko on.
To mówiąc wymierzył kuszę w pierś leżącego na podłodze. W tym momencie w rogu komnaty błysnął jakby bezgłośny grom. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
Stał tam osobnik w białej szacie, ze złotą przepaską na głowie.
Dan, wrzasnęła kobieta z mieczami w rękach - ja już gdzieś go...
Nie dokończyła, gdyż postać w bieli szybko rozłożyła ręce, a Is i Dan oderwali się od ziemi i z ogromną prędkością polecieli w tył na spotkanie ze ścianą. Momentalnie zrobiło się bardzo ciemno i bardzo sennie.

***

Świadomość powracała leniwie. Dan Yel powoli otworzył oczy i podniósł głowę. W plecach i z tyłu czaszki promieniował tępy ból; dawno tak się nie czuł. Spróbował poruszyć się lekko - krępowały go solidne więzy. Obok niego siedziała Is - również związana i właśnie odzyskała przytomność.
Hej, Is - szepnął cicho - masz nóż ?
Kurwa, nie.
Wasza broń została zabezpieczona. Dostaniecie ją, gdy tylko sobie porozmawiamy...Jeśli - ma się rozumieć - pozostaniecie żywi do tego czasu.
Ten ze złotą przepaską na głowie, któremu niewątpliwie zawdzięczali obecne położeni (a właściwie "posiedzenie"), stał nad nimi i uśmiechał się krzywo. Za nim stała ta sama para, której tak nieszczęśliwie przerwali grę wstępną.
Niech zgadnę, przysłał was Dagon, tak ? Mieliście zabić Sobana ?
Więźniowie milczeli.
Dobrze - pomilczał chwilę - wywieziemy poza granice ziem grafa i zostawimy w lesie, a tam radźcie sobie już sami. Lecz zastanówcie się dobrze: domyślacie się już pewnie kim jest Dagon i kim ja jestem; nie wykonaliście zadania, żyjecie i możecie mówić. Wiecie na czym polega problem z wami ?
Tu zrobił pauzę, jakby czekał na odpowiedź.
Za dużo wiecie - powiedział przesadnie wyraźnie. - Gdy Dagon was dopadnie, a zaręczam, że dopadnie, będziecie błagać, by wbił was na pal, bo tego co on dla was przygotuje nie jesteście w stanie sobie wyobrazić...Do czasu - rzecz jasna.
Is odezwała się cicho.
A ty, co możesz nam dać ?
O zaczęliście mówić. - powiedział nie kryjąc złośliwości - Bezpieczeństwo, tylko tyle.
W lesie, na polanie inaczej śpiewałeś - odpowiedział mu Dan.
Mężczyzna zagryzł wargi. Po chwili rzekł:
Nie mogłem, nie miałem pozwolenia. Nieważne, wy i tak nie macie wielkiego wyboru, a jeszcze mniej do stracenia.
Słuchamy tedy.
To jest księżniczka Elda, córka grafa Jorluna, pana tego zamku - wskazał na
dziewczynę, która podeszła bliżej i skłoniła się z gracją
Ten młodzieniec to jej narzeczony i przyszły władca.
Ja jestem seraffi Uzuan, dowódca chorągwi z trzeciego ordynku drugiej hierarchii
(mniejsza o to jakich wojsk)
Is uśmiechnęła się pod nosem i zagwizdała cicho.
Fiu, fiu, patrzta no z jakimi to osobami przestajemy. Nic tylko po dupach cmokać. Nie
godne my, niegodne - Pokręciła głową.
Ja jestem Is, tylko Is, ale mówią na mię różnie: dziwka, cholera, pyskata smarkula - tyle z moich tytułów. Ten obok mnie to Dan Yel i o ile mi wiadomo również nie grzeszy wielkimi godnościami.
Dajcie pokój - Soban zabrał głos - mieliśmy rozmawiać o konkretach.
A konkretnie, co to za konkrety ? - spytał Dan.
Konkretnie chodzi o zabójstwo - Uzuan nie ustępował - to chyba umiecie ?
Is i Dan spojrzeli po sobie. Wreszcie Is zapytała:
A co na tym zyskamy ?
Już wam mówiłem - bezpieczeństwo.
W pomieszczeniu zrobiło się duszno i nieprzyjemnie. Uzuan począł rozpływać się powietrzu. Jakby z oddali dobiegł jego przytłumiony głos:
Namyślcie się dobrze.
I zniknął zupełnie.
Cóż - Dan uśmiechnął się nie pewnie - może nas rozwiążecie ?

***

Służba już po raz drugi wnosiła półmiski z jedzeniem - żołądki pary zabójców zdawały się nie mieć dna.
Ymm - Is wkładała kolejną porcję do i tak pełnych ust - Co za żarcie
No - przytaknął Dan
Elda i Soban siedzieli obok siebie i patrzyli w milczeniu na dwójkę żarłoków. Gdy ci zaczęli nieobyczajnie głośno bekać, Elda uznała, że zaspokoili pierwszy głód i spytała:
Skąd wiedzieliście jak wygląda Soban i gdzie go znaleźć ?
Is parsknęła
Phi, mieliśmy niezłego informatora.
Widocznie jakaś sprzeczka wynikła między strażnikami pełniącymi wartę na zewnątrz, bo słychać było ich podniesione głosy. Kłótnia stawała się coraz głośniejsza.
Co, psia mać, ja nie wejdę ? - skrzeczał jakiś pewnie podchmielony jegomość - A
mam zawołać straż ? Jak to wy jesteście strażą ? Nie poznaję waszych wrednych
gąb ! Co ? A gówno mnie obchodzi czy się mówi "gąb", czy "gęb", dla mnie i tak
wszyscy macie jednakie pyski ! Puszczaj, mówię, bo każę wam łby urzezać przy
samych dupach !
Drzwi się otworzyły z hukiem i do komnaty, chwiejnym krokiem wmaszerował Fircyś. Chwilę przyglądał się zdziwionym ludziom, po czym radośnie zawołał :
Ooo, państwo wojenniki ! Widzę żeście odnaleźli waszego krewniaka - narzeczonego
naszej księżniczki.
Soban zmarszczył brwi, ale po chwili wszystko zrozumiał.
No tak...- mruknął.
Oj, Fircysiu - westchnęła księżniczka - gaduła byłeś zawsze, ale żeby głupi...
Lecz Fircyś już tego nie słyszał bo uwalił się na wznak na wspaniałym łożu z zielonym baldachimem, a spod zielonego baldachimu dobiegało tęgie chrapanie.
Kilka chwil panowała cisza. Wreszcie odezwał się Dan Yel.
Powiedz mi księżniczko, dlaczego tak zależy wam na śmierci tego Akara ?
To zły człowiek ! - wykrzyknął Soban zaciskając pięści - byłoby lepiej, gdyby się nigdy nie narodził.
Elda podeszła do nich bliżej tak, żeby mogli ją dobrze widzieć.
Dagon opiekuje się wszystkimi klanami Gosheth. Ludzie klanu to degeneraci oddający
cześć demonom, nie wiem czemu nazywa się ich kapłanami. Wiemy od Uzuana, że coraz więcej demonów opuszcza Matecznik - szykują się do wojny i potrzebują sojuszników. Wiedzą bowiem, że sami nie pokonają wojsk duchów, lecz jeśli przeciągną ludzi na swoją stronę, jeśli ludzie sami wyrzekną się pomocy, to duchy odejdą. Do tego potrzebni im są Gosheth - żeby zdobyć ludzi. Najbliższy klan znajduje się w lesie za Rzeką. Jeśli Dagonowi uda się doprowadzić do małżeństwa mojego i Akara z klanu, to zyska potężnego sojusznika dla demonów. Cała ziemia od Moczar po Morze Północne, łącznie z portem Zibbe, aż do Wielkiego Księstwa będzie ich. Wiecie już dlaczego kazano wam zabić Sobana i dlaczego zmuszeni jesteśmy korzystać z waszej pomocy.
Śmierć Akara może i nie zapobiegnie wojnie, ale może ją nieco opóźnić, dać nam trochę czasu do zebrania sił.
Nie ożenią cię z kimś innym - spytała Is.
Cóż, wżyłach Akara płynie królewska krew, a są jeszcze za słabi żeby zmusić mnie do mezaliansu.
Nie macie żadnych sojuszników ? Nie wierzę...
Odpowiedział jej Soban
- Ludzie się boją. Bogacze z portu mają zbyt wiele do stracenia, Wielkie Księstwo jest
za słabe, dzikusy z Wyżyny Nazca nie chcą iść przez pustynię, a zanim wojska Imperium przeprawią się przez góry będzie za późno. A skory wy się trafiliście...sami rozumiecie.. Przykro mi, że musimy was szantażować, ale nie mamy wyjścia.
Chyba nie mamy wyboru, co ? - spytał kwaśno Dan.
Chyba nie.
No i co Is ?
Jak mus to mus. - odpowiedziała - Wątpię czy to wszystko coś da, bo jak mówią : "Wyżej rzyci nie podskoczysz" , ale zobaczymy. Oddajcie nam broń.
Wspaniale ! zakrzyknął Soban - Wyruszamy natychmiast.
My ? - spytali jednocześnie Is i Dan.
O, tak - odparł z zapałem - to sprawa osobista.
Zdawało się, że osiągnęli porozumienie, gdy Is spytała nagle, ważąc w dłoniach swoje wielkie noże:
A co by nam przeszkodziło pozarzynać was teraz i odjechać w siną dal ?
Elda i Soban spojrzeli po sobie.
Nie wyszlibyście stąd żywi - powiedziała Elda - a jeśli nawet, to Uzuan zalazłby was nawet pod ziemią
Cholera, aleśmy się wpieprzyli, Is.
Przyszła młoda para żegnała się czule, druga "para" sprawdzała swój rynsztunek.
Sobanieee...! - zaskrzeczał nagle czyjś głos spod zielonego baldachimu - Ja z tobą...

IV

Gdyby ktoś, w przyszłości zapytał Is bądź Dan Yela, czy domyślali się jak bardzo odmienią się ich losy od chwili, gdy zgodzili się zabić Akara, zgodnie stwierdziliby, że nie.
Z pewnością powiedzieliby również, że powinni raczej wybrać ukrywanie się przed zemstą Uzuana niż...
Tym czasem zostawiwszy konie pachołkom brnęli przez sitowie w dół Rzeki. Od chwili, gdy opuścili zamek, chmury przesłoniły księżyce; było dość ciemno. Pozbawieni nawet czerwonawego, blasku planety Yunan, która nie wzejdzie, aż do końca Ranaya, przecinali rzekę. W miejscu, gdzie wypływała z Moczar, prąd był bardzo słaby, a woda płytka więc szli wcale szybko i sprawnie.
Nie rozumiem po co uparłeś się, żeby z nami iść, Fircysiu - wyszeptał Soban
Małemu błaznowi woda sięgała po pachy; szczękał zębami i trudno go było zrozumieć.
J-j-esteś moim p-panem i m-mam ob-b-owiązek cię chronić...
A niby czym ? - powiedziała szeptem Is - Gąsiorem z winem ?
W-wypraszam sobie. To wino...A w ogóle to dlaczego szepczemy - krzyknął.
Tu dało się słyszeć głośne pacnięcie i błazen cały skrył się pod wodą w czym pomógło mu solidne klapnięcie w tył głowy zarobione od Dana. Wynurzył się cały mokry, a jego szczęka klekotała w nieprawdopodobnym tempie.
S-s-skurwiel... - wycedził przez zęby.
Zaraz... - powiedziała idąca przodem Is - chyba widzę brzeg.
Nie myliła się. Z ciemności przed nimi rzeczywiście wyłonił się brzeg, o wiele mniej porośnięty sitowiem, niż ten od strony zamku. Jednak kilka kroków od trawiastego brzegu zaczynał się niezbyt gęsty las.
Cała czwórka wyszła na brzeg i zaczęła ściągać ubrania żeby je wyżąć.
Zimno tu - kłęby pary wydobywały się z ust błazna - Wieje. Może by tak napalić ognisko i ogrzać się nieco.
Znowu dało się słyszeć pacnięcie, choć tym razem błazen tylko lekko się zachwiał.
Za co !!!
Za głupotę - syknął Dan, tracąc cierpliwość - kapłani mogli wystawić straż.
Aha - zdawało się, że mały człowieczek przyjął zasłużoną karę.
Is ściągnęła z siebie bluzę oraz spodnie i poczęła je wyżymać. Była naga. Mimo mroku, uważny obserwator mógłby zauważyć to i owo, a błazen takowym był. Przyglądał się więc młodej wojowniczce z rozdziawioną gębą.
Co jest - spytała, czując jego wzrok na sobie - golasa nie widziałeś, czy co ?
Widziałem, widziałem - odparł, szybko łapiąc oddech - ale nie z takimi...
Kolejne pacnięcie było dziełem Is.

***

Puchacz siedział na gałęzi; była noc i przybył na żer. Rozglądał się czujnie wokoło, wypatrując ofiary, jego wyostrzone zmysły rejestrowały każdy, najdrobniejszy nawet ruch. Usłyszał jakieś szmery - na dole. W jednej chwili - na jakiś sygnał z mózgu - stanęły mu przed oczami obrazy nadchodzącej uczty. Widział, jak zatapia szpony w ciele ofiary, dziobem wyszarpując kawałki mięsa. Potrząsnął głową - obrazy rozpłynęły się; zaczął przygotowywać się do pikowania w dół. Zaraz, te postacie na dole, są za duże. Wytężył wzrok, tak, nie mylił się - to byli ludzie. Usiedli pod drzewem i rozmawiali szeptem. Tej nocy będzie musiał poszukać innej ofiary. Zerwał się do lotu.
Cicho ! Słyszeliście ?
Zamknij się, błaźnie - powiedziała kobieta - to tylko ptak.
Fircyś mimowolnie wtulił głowę w ramiona.
- Czy mamy jakiś plan ? - Soban ciekawie patrzył jak Is i Dan czyścili broń. Dziwiło go to bardzo, wydawało mu się, że swoje miecze traktują jak żywe istoty. Delikatnie pocierali klingi, co chwila sprawdzając stopień czystości. Dan nosił miecz na plecach - jego profesja wymagała szybkości i zwinności, a pochwa przy pasie przeszkadzałaby. Miał krótko ścięte włosy. Twarz lekko naznaczona zmarszczkami mówiła, że w życiu widział niejedno. Małą kuszę (robioną na zamówienie) powiesił przy biodrze; kołczan z bełtami miał przyczepiony do pasa, który podtrzymywał miecz na plecach.
Is, swoje krótkie miecze przypięła po bokach w skórzanych pochwach (dość kosztownych). Lubiła dobrą broń i była zadowolona, że wymieniła (z dopłatą rzecz jasna) swój miecz z zamkowym zbrojmistrzem na te dwa krótkie. Biedny zbrojmistrz, nawet się nie domyślał kim ona jest i do czego ta broń mogła posłużyć. Gapił się tylko w jej głęboki dekolt, bo Is, jeśli chciała, potrafiła użyć wszystkich swych zalet, by osiągnąć cel. Tępy szlachetka jąkał się tylko, ślinił i przestępował z nogi na nogę, a Is walczyła ze sobą, by nie dać mu nożem po gardle i popatrzeć jak wykrwawia się u jej stóp. Ale teraz miała te miecze i była piekielnie z tego zadowolona.
Co ? - spytał Dan, podnosząc głowę.
Plan, pytałem, czy mamy jakiś plan ?
Tak, mamy - odpowiedział i szybkim ruchem schował miecz do pochwy.

***

Obóz klanu kształtem przypominał foremny sześciokąt, którego wierzchołki stanowiły wierze strażnicze. Gosheth byli przyzwyczajeni do bezpieczeństwa. Któż by ośmielił się niepokoić ponurych i tajemniczych czcicieli demonów ? Z tego względu tylko dwie strażnice, to od strony rzeki i rzadkiego lasku miały załogi. I tak była to tylko formalność i sposób, by dać w kość nowicjuszom i kapłanom najniższego stopnia.
Przez lata obóz był rozbudowywany, tak, że teraz wyglądał niemal jak mała wioska. Od wschodu przekopano rów tworząc sztuczną odnogę rzeki (obóz taki jak ten potrzebował bliskiego źródła świeżej wody). Strumień biegł aż do południowej strażnicy, gdzie zakręcał ku Moczarom. Był to przemyślany system, gdyż w ten sposób nikt nie musiał martwić się o nieczystości, bo Moczary były tak rozległe, że niejedno mogło tam wsiąknąć, niezależnie od tego, czy były to fekalia, czy ludzie.
Przy północnej wierzy były baraki, w których mieszkali nandowie - niezbyt inteligentne, człekokształtne istoty, wykorzystywane do najcięższych robót w obozie. Każdego roku zaraz na początku Ranaya, wybierano jednego z nich i składano w ofierze demonom.
Dwóch kapłanów prowadziło muskularnego nanada, miał zgolone włosy, dolną szczękę wysuniętą do przodu bardziej niż u ludzi i przygarbioną sylwetkę. Istota ciekawie rozglądała się wokół, nie zważając na metalową, ciężką obrożę, do której przymocowany był łańcuch trzymany przez kapłanów. Kierowali się do centrum obozu, gdzie zgromadził się już prawie cały klan. Ludzie otaczali wielki cokół, na którym płonął ogień oraz kamienny ołtarz znajdujący się tuż przy cokole. Wszyscy byli ubrani jednakowo - w granatowe habity, bez ozdób, na głowy mięli naciągnięte kaptury.
Dwie osoby się wyróżniały. Jedną z nich był kapłan stojący tuż przy ołtarzu. Jego habit miał kolor krwi, a w ręku trzymał długi nóż z zakrzywionym ostrzem. Druga z osób nie miała kaptura. Był to mężczyzna z grubą blizną na lewym policzku, jego oczy nie wyrażały absolutnie nic, to były zimne i okrutne oczy fanatyka.
Kapłan w czerwieni skinął na dwóch pomocników prowadzących nanada.
Dajcie go tu.
Nand pojął wreszcie jaki los go czeka. Zawył z wściekłości i przerażenia. Jego strażnicy szybko obalili go na ziemię. Skrzeczał przeraźliwie, aż piana pokryła mu usta i spływała po brodzie. Wierzgał kopał ile miał tylko sił, walczył o życie próbując przegryźć łańcuch krępujący ruchy. Strażnicy stali nad nim i okładali go kijami. Umyślnie nie celowali w głowę, nanad musi być przytomny, gdy najwyższy kapłan będzie wyrywał mu serce.
W końcu poddał się, przytulił się do ziemi popiskując cicho, Kapłani zdjęli mu obrożę, wzięli pod ramiona i powlekli w stronę ołtarza. Paniczny strach pomieszał mu zmysły, patrzył tępo przed siebie i coś mamrotał, od czasu do czasu jego usta wykrzywiały się w upiornym grymasie przypominającym uśmiech.
Podeszło jeszcze dwóch kapłanów, każdy chwycił za inną kończynę nanda i rozciągnęli go na ołtarzy trzymając mocno.
Każdy z obecnych począł mruczeć formułę w nieznanym nikomu obcemu języku. Każdy mruczał coś innego, tak, że powstał trudny do wyobrażenia hałas stymulujący podświadomość; ludzie zaczęli kołysać się na boki.
Ten trzymający nóż, stanął przodem do ognia i ołtarza, uniósł ręce w górę i zaskrzeczał ochrypłym, starczym głosem :
Beliar Niszczyciel, władca Matecznika, pan wszystkich demonów - żąda od nas krwi !
Dlatego chcemy mu ofiarować ten dar - tu wskazał na ołtarz i na rozciągniętego na nim nanda - prosząc przy tym, by w swej szczodrości nie zapomniał o nas, gdy przyjdzie czas nagród. Chcąc zapewnić, że pod wodzą wielkiego Akara, wypełniamy wszystkie jego rozkazy, które nam przekazuje ustami potężnego Dagona, naszego opiekuna, spalimy teraz serce nanada w świętym ogniu i nasycimy się widokiem jego krwi !
Kapłan chwycił nóż w obie ręce, skierował go ostrzem w dół i zamachnął się mocno.
Nagle, jeden ze stojących w rzędzie naprzeciw niego ludzi w granatowych habitach, wyciągną rękę przed siebie i z czeluści jego szerokiego rękawa pomknął bełt, który w chwilę potem utkwił w oku czerwonego kapłana. Ten zastygł w bezruchu, a następnie - niczym ścięte drzewo - przewrócił się w tył.
Czterej trzymający nanda puścili go natychmiast i nim zdążyli pomiarkować co się dzieje, kapłan stojący obok tego, który wypuścił bełt, zrzucił habit i pomknął szybko ku nim. Miał włosy do ramion i był wyjątkowo szczupły jak na mężczyznę... Strażnicy zdziwili się, bo przyszło im na myśl, że to może być kobieta. To zdziwienie kosztowało ich życie, bo zanim ujrzeli jej twarz, kobieta wpadła pomiędzy dwóch z nich i szybko skręciła się w biodrach. Błysnęły krótkie miecze, strażnicy upadli z nienaturalnie odchylonymi głowami, które trzymały się już tylko na skrawkach skóry. Następni dwaj cofnęli się w tył gdzie dopadł ich (przybyły niewiadomo skąd) ryczący jak wściekły niedźwiedź mężczyzna. Wielkim, katowskim mieczem poprzecinał ich niemal na połowy.
To on ! - skazał na oniemiałego człowieka z blizną na policzku - Zabić !
W obozie wybuchła panika, ludzie biegali we wszystkich kierunkach.
Do broni ! - krzyczeli jedni.
Uciekać ! - wrzeszczeli drudzy.
Ale kapłani z tego klany nie byli wojownikami. Nikt nie potrafił przejąć dowództwa i opanować sytuacji. Jeden, który zdolny był to zrobić leżał na ziemi, tuż przy ołtarzy z bełtem w oku. Drugi odcinał się zawzięcie trzem napastnikom - dwóm mężczyznom i kobiecie.
Walczył dwoma wąskimi szpadami. I walczył dobrze. Był szybki. Niższy mężczyzna i kobieta atakowali planowo : on wchodził w starcie, ona doskakiwała z boku, błyskawicznie tnąc mieczami. Najwyższy z napastników pokładał nadzieję w sile, machał chaotycznie wielkim mieczem i co najważniejsze nie był tak szybki jak tamta dwójka.
Człowiek z blizną postanowił to wykorzystać. A był to nie byle kto, bo Akar - królewski syn zza Morza Północnego, ćwiczony w fechtunku od najmłodszych lat. Choć już tracił siły, chciał drogo sprzedać swe życie. Zobaczył jak wysoki bierze zamach od jego prawej (pozostała dwójka atakowała z lewej). Szybko odwrócił się do niego bokiem, błyskawicznie odbił ciosy kobiety i niższego mężczyzny i gdy miecz wyższego był o palec od jego głowy, Akar przysiadł i wykonał szybki obrót w prawo. Szpady świsnęły złowrogo. Wielki miecz wypadł z dłoni atakującego, a ten zgiął się w pół chwytając się za brzuch. Akar byłby skrócił go o głowę, gdyby jeden z mieczy kobiety nie wyleciał szybko z jej dłoni i nie ugrzązł między jego żebrami. Niższy doskoczył do niego i ciął dwukrotnie rysując mu na korpusie wielkie X.
Zanim Akar upadł na ziemię nie żył już.
- Soban ! - krzyknęła kobieta, podbiegając do ściskającego brzuch mężczyzny - żyjesz ?
żył. Cięcia nie były głębokie, tylko krwawiły paskudnie.
Szybko ! Załóżcie to - Dan rzucił im habity - Musimy dostać się do rzeki zanim ktoś opanuje to zamieszanie.
Dasz radę iść, Sobanie ?
Chyba tak, poza tym, muszę się jeszcze ożenić.

***

Popatrz, Dan - Is rozchyliła koszulę leżącego na wozie Sobana. Przez jego brzuch biegły cztery równoległe, poprzeczne cięcia. - To był prawdziwy mistrz, szkoda...
Mój pan, mój biedny pan - jęczał idący przy wozie błazen.
Uspokój się. - wyszeptał cicho Soban - Jeszcze nie umieram...tylko to cholernie piecze.
W jaki sposób przedostali się przez rzekę ? - o tym legenda nie wspomina. Fakt, że
im się udało. Chciałoby się napisać, że Elda i Soban pobrali się i żyli długo i szczęśliwie, mądrze władając ziemiami grafa. Niestety, życie lubi płatać figle. Soban zmarł od odniesionych ran w kilka dni po powrocie do zamku. Ludzie mówili potem, że dopadła go klątwa Dagona, ale ci, którzy walczyli z nim ramię w ramię wiedzieli, jaka była prawda.
Księżniczka Elda była zacną osobą o miękkim sercu, obdarowała Is i Dan Yela bardziej niż się tego spodziewali. Jechało wiec dwoje najemnych zabójców, wesoło rozprawiając między sobą. Nie wiedzieli, że zaczęli coś, co długo jeszcze nie miało się zakończyć. Zapomnieli, że pomimo obietnicy Uzuana, nie mogą czuć się całkowicie bezpieczni, bo Ranaya wciąż trwa...

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Jest Super

Kolejna noc. "Jest super, jest super, więc, o co ci chodzi?"
- Jest s u p e r więc, o co wam chodzi? - drę mordę przez zamknięte drzwi. Dwa dni temu napadli mnie, okradli, skopali? ale widać za mało. (MÓJ KRAJ TO POLSKA).

- Gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji, gdzieś w nas niosą krzyże polonii, gdzieś w nas, gdzieś w nas? - idę z piosenką Marka Grechuty na ustach, której muzyka, puszczana z mp3, pożyczonego od siostry, zagłusza i rozbrzmiewa w mojej czaszce. Wracam z teatru, gdzie zarobiłem kolejne trzy dychy za jakiś spektakl, jutro pierwsze jazdy, niedługo wakacje i?
- GDZIEŚ W NAS NOCĄ KACI W STRUMIENIACH, GDZIEŚ W NAS PISZĄ DONOS NA żYCIE! - z lekkim fałszem pomagam Grechucie. "Dziś nic nie roz****e mi humoru, nie ma ch**a na Mariole, nie ma takich wiadomości, a mój stary nie ma takich 'jazd' - jestem panem pieprzonego życia!" myślę sobie i patrzę na tablice z rozkładem. Następne 56 o 23:05. Wiec mam 35 min. "Nie ma kija idziemy na następny przystanek!" moje białko wydaje polecenie do samego siebie. I kieruję się w stronę górczyńskiego przejścia podziemnego. Nikogo nie ma. Tym lepiej nienawidzę ludzi. W przejściu poza Grechutą nie słychać nic i nikogo. Dochodzę do schodów na górę. Po przeciwnej stronie schodzą trzy osoby. Na razie widzę tylko nogi. Dresy. Automatyczny odruch - tego życie nauczyło - bujana! Pewny krok. Wzrok odważnie na przeciwników! Walka psychiki! Jeden - zero oznak strachu, dwa - nie dać się zastraszyć, trzy ukryć strach za wszelką cenę, cztery - ocenić szanse postawienia się, pięć - ocenić, co jest punktem ostatecznym. Pierwsza zasada: jeszcze nie raz dostaniesz w ryj, więc nie bój się! Lepiej dostać w ryj niż zostać oje***ym. Jeżeli nie ma co się bić, zawsze próbuj spier**lać - nie masz nic do stracenia! Właściwie przez 17 lat życia, te zasady ratowały mnie siedem razy przed napadami, nauczony tego jedynie z doświadczenia, powinienem podziękować Dębieckiej* ulicy, za naukę życia! Dwóch większych idzie przodem. Nie tracę głowy. To wręcz śmierdzi wyjebką! Trzy czarne dresy, trzy czarne bluzy ā€˜hooligansā€™, trzy mordy i trzy pary oczu mierzące mnie jak cel, kontra moja jedna para oczu. Już schodzą ze schodów, mierze pierwszego wzrokiem, pogardliwie i z pewnością przerzucam na drugiego - widzę wahanie, trzeci to gówniarz? z powrotem patrzę na pierwszego i w tym momencie skręca w moją stronę - zje***em, trzeba było cały czas mieć kontakt z nim! On tu dowodzi, to był błąd, spuściłem z niego wzrok - za późno. Karty rozdane, bez zaskoczenia przystaję.
- Dawaj telefon! - ostatni raz słyszałem to cztery lata temu, na Grochowskiej w biały dzień. "Siedem razy próbowali mnie okraść i to nie tacy jak wy, nikomu się nie udało!" myślę i równocześnie jak automat do coli opowiadam:
- nie mam fona? - jeszcze nie kończe mówić, gdy padają równocześnie trzy, wystrzelone jak krótka seria z moździerza, odpowiedzi:
- masz ku**a!
- na bank masz telefon!
- wszyscy mają dziś telefon!
"Ku**a jeb**e okulary", "gdybym nie miał pieprzonych pięciu stów na nosie to bym się z wami lał, panowie, lałbym się! Ale nic to, jeden strzał przynajmniej zarobię, a wtedy po okularach, schować nie ma jak - spier****my Marek, wrotka Marek, wrotka!" - trzeźwe myśli pojawiają się w obowdach mojego kresomózgowia z prędkością światła (przynajmniej dźwięku). Właściwie nie mija sekunda jak moje białko pomyślało(tylko pomyślałem "adrenalina" i spokojnie wiedziałem, że nie mają szans mnie dogonić), trzy dresiki przestraszyły się zwrotem w ich stronę, (co dało kolejną sekundę), po czym jak torpeda wywalam do tyłu! Widzę koniec przejścia, gdzie przed chwilą zszedłem. "Twój cel luta Marek, luta!". Zostaję tylko ja, schody na końcu przejścia, migoczące jarzeniówki rozświetlające podziemie, i ta chwalebna myśl "już mnie tu nie ma, mieliście pecha". Ta chwila trumfu mija szybciej niż się pojawia, gdy wraz z jej przypływem nagle tracę równowagę, w butach bez sznurowadeł (właśnie dziś je pierwszy raz założyłem) ślizgam się po posadce i czuje, że ryjem lecę na ziemie - co wspomaga (j****ny) plecak. "Nie daj się" - odpycham się ręką od ziemi, ale znów to samo, za szybko wystartowałem, górą (głową) lecę w dół drugi raz? "Nie wyszło! stawaj, spaliłeś, falstart". Zanim jednak zdążę się zatrzymać, czuje, spychającego moje bezwładne ciało na ścianę, kopniaka przyłożonego na lewe żebra. "Fuck, game over". Obróciłem się, dokoła trzy dresy:
- Dawaj telefon! bez bicia!
- Bez bicia! - widzę dwie piąchy skierowane w moje pięć stów! Tracę głowę. Mój błąd. Wyciągam telefon i upuszczam. Nie mogę oddać sima - abonament! - ozywają się ostatnie, działające w krytycznych warunkach ośrodki zdrowego rozsądk. "Phaaa zdrowego rozsądku?" - Marek, nie bądź śmieszny.
Podnoszę sima, jeden ze zj**ów zgarnia fona, a drugi:
-MP3, dawaj mp3! - nie mam głowy.
"O Dębiec zawiodłem Twoją naukę, Dębiec!"? - oddałem.
-Dawaj kase! - poczułem stu złotowy papierek w portfelu. "Nie i ch*j, nie ma bez bicia, pie***lę okulary", ale jestem kompletnie spanikowany. Nigdy dotąd nie myślałem, co zrobię jak się wypie***lę przy spier****niu, nigdy nie wiedziałem, nie wziąłem pod uwagę, że się wypieprzę przy wrotce!
- nie mam kasy!
- dawaj kase!!!
- nie dam wam! nie mam! - w chaosie, strachu i wkurwieniu wyrzucam nielogiczne zdradzające zdania!
- Chociaż dyche - odzywa się gówniarz, a ja powstrzymuję eksplozję wku****nia na skurwiela! "żebym cię kiedyś spotkał, sam na sam"!
- nie mam - stanowczo stawiam sprawę. Usatysfakcjonowane dresiki nawracają, krzycząc tylko:
- żadnej policji! Bez policji!

Siedem razy w życiu, próbowano mnie okraść bez powodzenia, za ósmym spanikowałem, jak ludzie, z których kiedyś się śmiałem. Dwa razy się biłem. Dostać w szczene i zachować komórę podnosi na duchu, obniża pewność gnoja! Nigdy nie przemyślałem sytuacji, co zrobię, jak pierwsze posunięcie nie wyjdzie - nigdy pierwsze posunięcie nie zawiodło. Na Grochowskiej spier****łem pod samochód, dres wpadł na maskę, na Grunwaldzkiej zwyczajnie się bujałem, pokazałem, że się nie boję - nie podeszli(okradli resztę mojego gimnazjum)! Cztery raz spieprzałem, nigdy się nie pośliznąłem, nigdy mnie nie złapali. I nie boli mnie fakt, że po raz pierwszy ktoś mnie okradł. Nie. Boli to, że 1) ktoś ma coś mojego, co należy ku**a do mnie!!! 2) nie zachowałem zdrowego rozsądku 3) teraz te pizdryki czują się pewniej!

Po powrocie do domu usłyszałem:
- mogłam po ciebie przyjechać - zapobiegawczo odkryła mama.
- "jakbym wiedział, że się przewrócę, to bym usiadł!" - zacytowałem mojego nauczyciela od matematyki.
Dziś, po dwóch dniach starszy zaczyna:
- co z siostry mp3? - pyta.
- hmmm, no z tego co pamiętam to mnie okradli! - odpowiadam?
- No, ale jak się coś pożycza trzeba to oddać? - tu zrozumiałem wymiar talentu odkrywczego ojca? sam bym na to nie wpadł? w sumie stary się marnuje! Mógłby przecież, z takim talentem, pomagać ludzią w rozwiązywaniu światowych problemów, typu dziura ozonowa? - więc, pytam, co ty chcesz z tym zrobić?
- Prawdopodobnie jej odkupię? - rzucam zdanie w myślach zastanawiając się, jaki był sens tego pytania i mojej odpowiedzi, skoro nie mogła być inna?
- KIEDY? - pytanie introligatora padło zanim skończyłem.
- Myślę, że nie wcześniej, niż będę na to miał pieniądze? - "no chyba, że liczysz na to, że pójdę zaraz kogoś okraść z mp3" dodałem w myślach?
- Ty masz iść ją: po pierwsze przeprosić, po drugie wytłumaczyć, w jaki sposób masz zamiar to oddać i kiedy, oraz spytać czy jej to odpowiada, czy nie jest za późno? - nie napiszę, o czym myślałem jak to wypowiadał, nie napiszę, do czego porównałem debilizm ojca, który ponad rodzinę, (bo przecież pożyczyłem mp3 OD SIOSTRY) stawiał "odpowiedzialność i wychowanie", nie opiszę, bo były nieopisane, wybuchów śmiechu mojej siostry, jak jej to powtórzyłem? Oczywiście, że trzeba oddać, to nie podlegało wątpliwości. Ale (na szczęście siostra ma równo na poddaszu), ale jakby nie, jakby była szurnięta, nawet na chwile załóżmy że jest(siostra wybacz), to, co? Jak powie, że mam jej jutro oddać? to, co? Czy ojciec pozwie mnie do sądu, że "ukradłem" mp3 siostry i nie chcę oddać?
Szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się?
Nie słuchałem tego dłużej, włączyłem stary utwór T. Loveā€™a "Jest super"?
JEST SUPER JEST SUPER WIEC, O CO CI CHODZI! - kolejny raz w życiu zapytałem ojca przez drzwi?

Ocenzurowane na prośbę admina
Mr.Hermit

Obrazek użytkownika brumbela

Do Wiosny

Wyrwij smutku macki okropne
co opleść zdołały mnie całą
nie chce już czuć
jak skórę mi szarpią
jak resztki włosów wyrywają
zabierz je!!
jedną po drugiej
powoli by ran
nie rozkrwawić powrotnie

Obrazek użytkownika bajka

poczekam

Dzień cały
I całą przestrzeń
Czekać mogę byś rozświetlił moją postać
Wiedzą, nie wiarą, koję niecierpliwość,
by Twej Dłoni - Adoracji sprostać
Uwielbienie blaskiem oczu wynagrodzić
A nęcenie -
W piasku tańcem i deszczu kropleniem...
...Na gwałtowność, Twoją siłę,
niesforne zawstydzenie...
tak... na to mogę czekać
nawet dwie przestrzenie...

Obrazek użytkownika bajka

tęsknota

Dzisiaj znowu śniłam
Zamknęłam oczy
Marzeniami zapachniała
Moja skóra
A po niej
Czułą imitacją Twojego dotyku
Moja dłoń się snuła...
I oddech samotnie zamierał
na ustach
bo zamiast Twoich ust
pustka...

Obrazek użytkownika brumbela

Szerokie

Endorfina rozszerza źrenice
czarne punkty...
znika tajemnica koloru
endorfina rozszerza źrenice
dzisiaj jedne widziałam szerokie
czy to po czekoladzie?

a może jej bliskość
ciało stęsknione
nie chciałeś...patrzyłeś
nie chciałeś...widziałeś
nie chciałeś...mówiłeś
nie chciałeś...słuchałeś
a ona?

Czy była jak perła - piękna
stuletnia drobinka piasku
z dna morza w muszli zaklęta
czy jak liść zwiędnięty
sprzed poprzedniej zimy...

Strony

Subskrybuj Klub Literatów RSS