Jesteś tutaj

Mr. Cryptic - blog

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Rozważanie na śniadanie

3 czerwiec 2010 CZWARTEK!
Ze snu wyrwał mnie ten sam donośny dźwięk, który echem rozbrzmiewał się w łazience. I byłbym pewnie w ogóle nań nie zwrócił uwagi, gdyby znów on przerwał codzienny czas zadumy podczas śniadania. Dobijała wpół do 11. Po porannej kąpieli przyszedł czas na śniadanie. Skrupulatnie przygotowywane w ciszy tak, aby temat do rozmyślań podczas konsumpcji sam się odnalazł. Od kiedy wróciłem z Grecji moje śniadania poza kontynentalną skibą chleba z szynką ograniczają się, a właściwie rozciągają do bukietu kolorów sałatki popularnie zwanej grecką. Już pod czas krojenia pomidorka coś drażniło ciszę, jednak nie na tyle by zdawać sobie z tego sprawę. Kiedy pomidorek, ogórek i sałata były mieszane w jednej misie, dodaje się trochę oliwy. Powiem Tobie tylko, że na górę kładzie się plasterek białego sera. Może być feta, a może i być każdy inny, który lubisz.

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Medytacji część pierwsza (C)

Oto Twój prezent! Drogi kuzynie!

Medytacje.
Medytacji część pierwsza nie z kolei.
Były to medytacje, odprawiane na mimesis Dionizji, czy raczej bachanalii! Bo raczej nie ku czci, a z powodu przeprowadzki medytowałem. Wyprowadzałem się od rodziców, kolejny raz i - jak wtedy ubolewałem - nie ostatni raz. Siak czy srak, postanowiłem zaprawić się w noc przed przeprowadzką, stylem w himalaistyce zwanym oblężniczym, bądź co właściwsze - wyprawowym. Wyprawowym, bo wyprawiałem się od ojca, oblężniczym, bo oblegałem (dla wprawienia) ojcowski barek. Co wytrawniejsi himalaiści, zagłębieni w temacie i slangu, stwierdzali: "obierasz styl solowy" - co również i niezaprzeczalnie było prawdą!

ĪØ

Tu, drogi kuzynie, ja Barnaba, poczuwam się w obowiązku wspomnieć, że styl solowy w himalaistyce ma inne znaczenie, aniżeli te same słowa wypowiadane, kiedy nie ma się z kim zadłużać w płynnych rozkoszach wszechświata! Tą techniką, himalaista nie tylko staje sam twarzą vis a vis wyzwaniu, ale zobowiązan zabrać (jak podręczniki o himalaistyce podają) "sprzętu ile uniesie"!
W języku jakim piszą poeci (zaznaczam, że jest mi on [język] totalnie nieznany, nieudolne naśladownictwo tego ā€˜kunsztuā€™, nie godne nazwy prawdziwego naśladownictwa, przyjmie formę nieudolnej onomatopei) było by to tak - jak ja - Barnaba - mniemam:

Siądziesz s a m e m,
Vis a vis siedmiu [butelek]
To jest liczby
tylu iluś wstanien*

[kapsel] otworzon
[głowę] przechylon
[ciecz] przeljon
Siebie napełnion

Aż po ostatniej [butelczynie - w zależności od przekładu dozwolone zdrobnienie]
będziesz
Wstanien samem

Tak to to na wzór Boski
Powstało człowiecze
Solo!

* naprzeciw siedmiu butelek
? wstanien - liczba siedem sprawdzona naukowo, to suma pojemności żołądka wszystko-żernych ssaków, ich jelit i moczu ostatecznego, w stosunku do przeciętnych ilości tkanek płynnych organizmu opisywanego. Symbolicznie ā€˜siedemā€™ oznacza ā€˜dobrzeā€™. Ale to, drogi Łukaszu, wyniki innych moich medytacji.

ĪØ

Salarino:
[?] przecież mu mięsa nie wytniesz?
Bo i po co?
Szajlok:
Chociażby rybą na przynętę!
A jeśli niczego nie nasyci, nasyci moją zemstę!
Szekspir

Stosunków moich - Barnaby - z ojcostwem, doczytywałeś się między wersetami innych mych dzieł. Siakie a siakie, spowodowały one, że moja medytacja nabrała dziś-noc charakteru zemsty! I przed odjazdem solo, postanowiłem również solo, obałamucić ojcostwo z najdroższego mi (i nie tylko mi) trofeum. Była to drobina wszechświata, jakoby wiatr przed Eola, zakuta w szklane ściany, które na etykiecie zaadresowane były: Royal Rum.
Nie bacząc na okoliczności chwyciłem mój kieliszek, który nalany szczerze, pomieścił wstanie był sidem(a więc dobre!)dziesiąt gramów wszechświata!
Z przechylonej butelki wyleciały kapki, napełniając mój kieliszek płynnością. Lecz bólem, potrafiącym zaważyć, na jakości wszelkich medytacji, stwierdziłem, że to ostatnia kapka wszechświata jaka została mi na zaprawienie się do przeprowadzki jakości "Royal".
Kap.
Kap kap
Ka p
Kap kap ka
A

A
Ap

Godzina obwieszczała nadchodzący koniec dnia dzisiejszego, zbliżający się, początek dnia jutrzejszego. Pokój rozświetlała lampa. Igła gramofonu szarpała w stylu solo, utwór wykonywany - jak na zbieg okoliczności, jak na wołanie przeznaczenia - również solo Minute Waltz. A ja siedziałem nad jedynym zaprawnym kieliszkiem i wtem ujrzałem, że nie jest on godzien.. że oto ten, tak właśnie ten o którym ja piszę, a o którym Ty wiesz, że stał, że ów nie jest s z c z e r y. Stał skurwiel ino w kąt ze światłem, co wszystko peszyć by mogło. Tu jednak widać - no dobra - trzeba troszkę się schylić! Oto widać, że kieliszek nie szczery. Jest.
Oznaczało to, że mój kieliszek jest nie pełen. Następne dwadzieścia minut trwało zagłębianie się, w skomplikowane obliczenia geometryczne, które pozwoliły by zwiększyć moją świadomość?
"Tu pałeczkę przejął nie ja, ponieważ ja - Barnaba - zajęty byłem pomiarem odległości promieni padających z ?"
Barnaba zbliżał narząd umiejscowiony w oczodole, to do źródła światła, to do kieliszka. Nie podlegało wątpliwości, powierzchnia cieczy nie była wypukła? Ta ilość, która zapewniła by wypukłość, w więc godność kieliszka, ergo tak pożądaną szczerość, jak kalkulował Barnaba wynosiła ni mniej ni więcej?

ĪØ

Sześćdziesiąt dziewięć! Mój nie pełen kieliszek, a właściwie pełen był w dokładnie sześćdziesięciu dziewięciu gramach, co pozwoliła mnie ustalić metoda Eratostenesa. Wiem, Łukaszu wiem, że Eratostenes użył jej do obliczenia średnicy kuli ziemskiej. Ja umiejscawiając kieliszek o tak - tu Barnaba przysuwa dziś piersiówkę, która symbolizuje płynny wszechświat i stawia ją w odległości dokładnie obrachowanej od lampki - zrobiłem potrzebne do obliczeń model wszechświata. Jeżeli mój kieliszek - tłumaczył Barnaba - stał o tu, a lampa tam gdzie zawsze, mój model znajdował się w przesileniu letnim. Jeśli znać Tobie Łukaszu, że kieliszek Barnaby ma objętość ni mniej ni więcej a sześćdziesięciu dziewięciu gramów jak obiektywnie twierdzą moi znajomi i siedemdziesięciu gramów jak twierdzi każdy kto nalewa szczerze, rozumiesz zatem, brak wypukłości suma summarum daje tę pierwszą liczbę?
I w tym momencie stało się to, czego narrator nie pierwszo osobowy, a więc nie-Barnaba, obawiał się najbardziej! Otóż bohater, a narrator pierwszoosobowy zarazem, czyli w osobie Ja - Barnaba! Zauważył: "O Pater noster! Ta liczba, która takie figle tu płata od dwudziestu minut, to ā€˜69ā€™. Liczba owiana licznymi?"
Barnaba oczami zagłębiał się w kolor rumu, myślami skakał po symbolach, legendach, znanych mu i nieznanych zapisach liczby sześćdziesiąt dziewięć. Gałką oczną prawie dotykał napięcia powierzchniowego jakie tworzyło 69 gramów Royal Rumu. Brak owego jednego, zapewniający wklęsłość, a nie jak w przypadku 70 gramów wypukłość, napięcia powierzchni; umożliwiał, a właściwie wpasowywał się z wypukłością gałek ocznych Barnaby. Warto w tym momencie przywołać z pamięci, Łukaszu, (zwłaszcza, że mamy chwilę czasu, bo Barnaba znał naprawdę dużo symboli i legend oraz zapisu liczby 69, a przecież zamierzał w tych medytacjach dumać również nad tymi, których nie znał) przywołać z pamięci, tą chwilę kiedy to Barnaba spłaszczył sobie oba oczodoły i gałki.

ĪØ

Sześcioletni niebiesko oki chłopczyk miał blond włosy. Właśnie budował w swojej piaskownicy fundamenty nową czerwoną koparką, którą dostał na urodziny. Sprzączko od łopaty było lekko przekrzywione. Chłopczyk chciał je wyprostować i pękło. Sprzączko wyrzucił za siebie: "teraz wygląda realniej". I oddał się sztuce kopania fundamentów...
- Barnabooooo - śpiewem, na wiedzę narratora, o skali sopranu zawołała mama synka - przynieś mnie ze składziku pomarańńńńńńńńńńńńńńńcza!
Barnabo wstał, przetarł spocone czoło, westchnął: "kurwa" i poszedł na koniec ogródka, gdzie mieściła się składzik. Pani Drunkerwife składzik męża miała, za spiżarnie. Dlatego trzymane tam nie tylko owoce ale i wszelkie jedzenie zawsze było świeże. Barnaba wiedział, że artykuły spożywcze, jak je nazywała mama, umiejscowione są na stołach po lewej stronie, gównie na stołach. Ale chłopca od zawsze interesowała ta druga strona. "Strona taty". Tata odnawiał stare zabytki. Dlatego zawsze na stronie taty leżały różnego rodzaju przedmioty. Chłopiec lubił je oglądać, bawić się nimi. Pan Drunkerwife nigdy nie miał za złe kiedy odlew Sokratesa zastał ze złamanym nosem. Tym razem Barnaba zauważył umiejscowioną w wielkich metalowych szczypcach, z których odpadała farba, - daje się, że pan Drunkerwife nazywał je "imadłami" czy jakoś tak - złotą maskę. Naturalnie Barnaba nie wiedział, że to pozłacana reprodukcja maski Agamemnona. Ale tak, jak zawsze chciał przymierzyć. Przysunął głowę. I przyłożył do metalu. Poczuł zimno na powiekach. Pociągnął wajchę zielonych szczypiec. "Jak dopasowywać to dogłębnie" myślał. Prawdę powiedziawszy chłopiec, zawsze chciał mieć jak najwięcej wspólnego z przedmiotami, które znajdował po "Stronie Taty". Tato kiedyś powiedział: "Barnabo, Synu Andrzeja, pamiętaj, że starożytni byli najwięksi w umyśle!". I od tamtego czasu, kiedy chłopiec przymierzał, odlew listków laurowych cezara, wciskał je by leżały "jak ulał"! I tym razem nie było inaczej. Pomimo, że zimno metalowej maski czuł na całej twarzyczce, lewą ręką przekręcał wajchę zielonych szczypiec. Od dłuższej chwili czuł ból drugiej łapy szczypiec przyciskającej tył głowy, ale "maska ma leżeć jak ulał!".
- Auuuuu - krzykną kiedy kolejny energiczny ruch okazał się tym, o jeden za dużo. Odlew Złotej Maski Agamemnona rzeczywiście leżał jak ulał, a wklęsłe oczy wbijały się w puszko czaszkę Drunkerwifa Juniora. Na szczęście tego dnia z pomocą przyszła mama, która zniecierpliwiona brakiem pomarańczy, przeszła się na koniec ogrodu, i uratowała syna z uścisku zielonego imadła! Spłaszczone oczy były jednym z niewielu znamion jakimi to Barnaba oznaczył swoje opcowanie z historią po "Stronie Ojca". Ale o tym czytasz Łukaszu w innych jego dziełach.

ĪØ

Tak właśnie Barnaba spłaszczył swoje oczy, co umożliwiło mu dopasować je dzisiaj do wklęsłości jaka wypełniała ubytek jednego grama wszechświata! Ale, ale! Gdzie on? Gdzie bohater? Kieliszek stoi, pełen. Lampka się pali. Igła szarpie "summer" - Vivaldiego. A Barnaby nie ma!
- Aha mam Cie - krzykną głos za mną. Odwróciłem się. Barnaba. Ale?
- W moim życiu, w moim opowiadaniu, Brutusie? Kim jesteś, że jest nas dwóch? Jak śmiesz w moim opowiadaniu opowiadać? - zapytał mnie Barnaba.
- Jezu Barnaba! - krzyknąłem i nagle okazało się, że ja narrator Barnaby nie jestem Barnabą, że żyję życiem nie Barnaby, a swoim. Ale czy aby na pewno postanowiłem to sprawdzić!
- jestem Barnabo Bogiem. A ty gównem jesteś! - Powiedziałem. I tak! Tak ja jestem sobą! Jestem Nie-Barnabą! Bo czy by Barnaba sam o sobie napisał, że jest głupkiem. Mogłem pomyśleć, co chciałem. Mogłem, zatem być kim chciałem. Jestem wolny. Mało byłem daleko wolniejszy niż Barnaba! Barnaba bowiem istniał ograniczony rzeczywistością. Ja żyłem jego wyobraźnią. Byłem ograniczony tylko myśleniem Barnaby.
- Giń szmato! Nie dość, kurwa, że nie mam co pić, że kolejny raz się wyprowadzam, że przede mną podróż, to Ty, O Narratorze, O Nie-Barnabo wymykasz mi się i wpierdalasz w moje opowiadanie!? - tu dla obiektywności powołałem ja Nie-Barnaba Narrator do życia trzecią osobę, by komentowała; ona ograniczona była moją nieograniczonością!
Tak powiadała:
Oto Barnaba dodał:
- Chcielibyście o duchy mej wyobraźni, władać moim opowiadaniem, ale nie wiecie czego ja wiem! - powiedział dumnie. A Nie-Barnaba spojrzał z zaciekawieniem. (Szczerze powiedziawszy ja także chciałem, jako narrator wszystko wiedzący wiedzieć co Barnaba wie, czego ja nie wiem!).
- Wiem ja - kontynuował Barnaba - że metoda Eratostenesa miała na wyniku błąd. Błąd ten wynosił około 10%. W przypadku mojego kielicha wynosi on; czego wy Gnoje-Narratory nie wiecie sześćdziesiąt dwie setne!
.....................

Kuzynie idę złożyć ofiarę ku czci Hypnosa!
cdn...

pozdrawiam

"Z gówna powstałeś i w gówno się obrócisz" KaSzatus

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Lekcjie Języka Polskiego Andrzeja Pisarczyka (C) (PROZA)

-----------------------------------------------
1) NIE NARZEKAĆ, żE DŁUGIE
2) 20 minut dziennie codziennie - a kiedy pisałem ostatni raz?!
3) sorry za ostatnie i thx 4 adm 4 corect!
4) co pisać a co nie? - czekam na odp!
----------------------------------------------
"Lekcje Języka Polskiego Andrzeja Pisarczyka cz. I"

Dzwonek. Chwyciłem kawę, do której po zaparzeniu, po kryjomu wypróżniłem resztki rumu. Wziąłem pod ramię segregator z kserami, plecak przerzuciłem przez ramię i ruszyłem, niosąc w prawej ręce kubek, a w lewej teczki z pracami. Wychodząc z pokoju nauczycielskiego, poczułem, że Rutkowski okala mnie swym podejrzliwym, tajniackim wzrokiem. Nie wiem czy w IPNā€™nie, ale u niego na pewno miałem grubą teczkę i panie Aleksandrze? telefon na podsłuchu?? nie jest pan, panie Olku podsłuchiwany w kiblu, nie ma pan dwóch cieni? a przynajmniej pan o tym nie wie! A Rutkowskiego tajność polegała na tym, iż nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy (i ja sam) widzą, jak mnie śledzi. Jak rozmawiałem z gimnazjalistami na korytarzu, potrafił stać dwa kroki dalej i udawać, że ogląda szkolne gabloty z gazetkami, kłopot z tym, że robił to nawet jak były puste? (zdarzyło się raz, że ich w ogóle nie było). Ale, jak do tej pory, nie udało mu się zanieść do Dyrektora Gitreg, wystarczającego materiału dowodowego, by mnie wywalić? Nie wspomnę, że taki posiadali prawie wszyscy poza nim? Siak czy srak to był jego cel egzystencjalny.
Jego spojrzenie odprowadziło mnie do drzwi.
Minąłem Przepióra - jadła śniadanie, właśnie miała okienko, chciała czytać ā€˜wiedzę i życieā€™, ale słuchała Lewego. Dosiadł się i zamęczał ją swoimi skrajnie lewicowymi poglądami, na temat nowelizacji ustawy o legalizacji związków "partnerów tego samego rodzaju" (chodziło mu o gejów). Podziwiałem - Malina Przepiórczewska jest nauczycielką biologii - podziwiałem jej dyplomacje, jak ona znosiła, słuchała innych ludzi, jak ona potrafiła nawet Lewemu, poświęcić swoją uwagę, i pomimo powszechnego, jak kościół katolicki, obrzydzenia reszty ludzkości do Lewego, z życzliwością czekać? czekać, aż Lewy skończy swoje pierdolenie o gejach, jak ona potrafiła przerwać śniadanie, żeby wysłuchać eseju o gejach? podziwiam!
Z Przepiórem znałem się na wylot, była w tym zakładzie od początku? miała duży dystans do władz szkolnych - motywowałem to tym, że była normalna?
Kryła mnie, ratowała i ochrzaniała, jak matka. Nasze kontakty były czysto przyjacielskie?
Puściła mi oczko. Uśmiechnąłem się. Poszedłem dalej, w pokoju obok chwyciłem dziennik. Wcisnąłem go pod drugie (albo pierwsze?! w każdym razie lewe) ramie i zobaczyłem Wiśnie wchodzącą do pokoju - jak zwykle zapomniała dziennika.
- Czuć - syknęła na stronie, syknęła w spisku, w moim alkoholowym i w naszym seksualnym spisku. Spojrzałem na kubek, potem na nią. Odwróciła się i kiwnęła głową. "A jak ma być nie czuć" zapytałem siebie. Przecież to kurwa nawet nie była kawa z rumem, tylko rum z kawą. Spojrzałem na dziennik pod pachą. "Druga C". A Druga C wiedziała, o moim piciu, moich kawach, a nawet widziała, ile procent mają moje pomoce dydaktyczne (podobno wśród uczniów chodziły o to zakłady!). Tak się praca z Drugą C ułożyła, że też była w spisku - nie tym seksualnym?
Doszedłem korytarzem do sali numer siedemnaście. Już chciałem lewą dolną kończyną otwierać drzwi, kiedy otworzył je kurdupel imieniem Darek.
- Dziękuję Daro. Możesz jeszcze zamknąć za mną?
Kurdupel kiwnął głową. Wszedłem i stanąłem przy biurku. Teatralnie podniosłem ręce, trzymając tylko kubek, reszta tobołów opadła z hukiem na blat. Zapadła cisza. Gnojki stały każdy w swojej ławce.
- Co słychać kurduple? - zapytałem, pociągając łyka rumu kawowego. Siadłem na biurku przeleciałem okiem po klasie. Czekałem, usłyszeć jakiejś barwnej historii z ich codziennego życia. Ale coś było nie tak?
Kurduple zaśmiały się, ale spoważniały zbyt szybko. żaluzja zmarszczek zaszła moje czoło. Po lewej stronie z przodu stało sześć karłów? żaden nie dłubał w nosie, nie trzymał rąk w kieszeni. Sześć plus sześć gałek ocznych celowały w masę skórną mojej tępotycznej mordy. Odłożyłem kubek i zaraz chwyciłem go z powrotem - pociągnąłem łyka i dopiero odłożyłem. Wstałem. Chmurą zmarszczek połechtałem całą klasę od drzwi do okna (na parapecie rzuciłem okiem na kubek? "stoi, okay"), i z powrotem? od okna do drzwi? "hmmm coś się stało?". Zacząłem chodzić po klasie.
- KTO I CO WAM ZROBIŁ, O BRACIA MNIEJSI!? - zagrzmiałem - NIECHżE POZNAM WINNEGO! - stanąłem przed biurkiem Kuby - KUBO-JUDASZU WYDAJ MI ZŁOCZYŃCĘ. NIECHżE CIĘ SKUSZĄ SREBRNIKI POMOCY, KTÓRE CHCĘ WAM OFIAROWAĆ, NIECHżE CIĘ SKUSZĄ SZTYLETY, KTÓRE HEMOGLOBINĄ ZŁOCZYŃCY ZABARWIĘ!
Kuba się nie odezwał, a jak Kuba-Judasz nie chciał zdradzać imienia złoczyńcy, to znaczy, że sprawa była trudna.
-, JUSTYSIU, NIE ZDRADZAJ, POWIEDZ, CHOCIAż, DLACZEGO, JUDASZ MI GO NIE WYDA - przeplatam parafrazując literaturę, ale moja Druga C milczy.
- MŁODZIEżY! O co do cholery wam chodzi!?!?!
- o Pana ? - nieśmiało odezwał się któryś delegat.
- O mnie? A co znów nie tak? Jakiś nauczyciel wam naplótł? - właściwie, głupie pytanie, jak chodziło o problemy i o mnie? to wiadomo, o co?
W klasie cisza.
- Cicho wszędzie, Andrzej zły będzie! - wywołałem sytuację, w której pozawerbalnie odczytałem komunikat, że sprawa jest naprawdę drażliwa.
- Dzieciaki, po sto razy wam mówię, nie ma rzeczy, o których mówić ā€˜nie wypadaā€™. NIE MA. Czasami trzeba stosownym językiem! Więc? - zwróciłem się w stronę Zosi, chyba, dlatego, że stała najbliżej? a może, dlatego, że jej dziecięca uroda mnie podniecała.
Zosia rozejrzała się po piątce towarzyszących delegatów i przemówiła tak niepewnie, tak delikatnie, tak? tak? tak kobieco, że nawet nie słuchałem słów.
- Co proszę? - ocknąłem się.
- O Pana romans z Panią, Wiśniewską? słyszeliśmy jak pan?
- Oooo COOO?! - oprzytomniałem - JAK? JAK TYŚ POWIEDZIAŁA?! R - wymówiłem jakbym był z PO - rryy? co?! - teraz się bała, a bałbym się pewnie tak samo, jeżeli nie bardziej, gdybym zobaczył swoją mordę, gdyby ktoś wyginał ā€˜toā€™ w moją stronę.
- r? roomans? - do mojego "bloku twarzowego" przemówił strach w skórze dziewczynki.
- Pędziwiatr!!!
- taaak, panie profesorze?
- WYPIERDALAJ po słowniki!
- Ile?
- ile uniesiesz? szatanie - podszedłem do parapetu po łyk kawowego? chodziłem po klasie?
- Siadać! - machnąłem na resztę klasy - WY - w kierunku delegatów - STAĆ! Reszta kartki, imię, nazwisko i definicje słowa romans! - A moje klasy, czy to była Druga Ce (podstawówka), czy gimnazjaliści? wiedzieli, że definicja zawiera, logiczne wyjaśnienie i przykład.
- Panie profesorze - z korytarza przez otwarte drzwi rozbrzmiał głos Pędziwiatra - słowniki wulgaryzmów, czy normalne?
Ocipiałem.
- JAKIE?!?!?!?!?! PĘDZIWIATR, JAKIE TO SĄ KURWA, SIĘ PYTAM, JAKIE, TO SĄ SŁOWNIKI NORMALNE!?! - i dodałem - I PO, JAKĄ CHOLERĘ CI WULGARYZMÓW, CO!?! Ty, TY? - ale Pędziwiatr łykał swymi susami już trzecie półpiętro.
"ROMANS?! Ja i romans?!" dziwiłem się dziwem nad dziwy. Owszem moje kontakty z Wiśnią, nie miały żadnego podłoża przyjacielskiego, koleżeńskiego? Były czysto fizyczne? ("fizycznie" szukałem w słowniku - ładnie nazwane?) jeżeli była ze mną w spisku, to nie ratowała mnie? tylko mojego? (możliwe nawet, że nazywała go "swoim") penisa! Fakt, że dzieciaki o tym wiedziały, nie był poruszający? Cała szkoła o tym wiedziała, z wyjątkiem (jak zwykle) Rutkowskiego? ale jak do cholery można to było nazwać romansem? Jak moje pieprzenie się z "panią Wiśniewską" na dużych przerwach w toalecie nauczycielskiej na drugim piętrze, można było uznać za romans!? W sumie można było, przesadzałem, ale robiłem to specjalnie, lubiłem w ten sposób omawiać temat, nawiązując to literatury etc?
- Przestać pisać - stałem przed Eastwoodem - Śliwa? - bo taki miał przydomek do dziś, był najwulgarniejszym dzieciakiem w klasie - Śliwa, podaj mi jakiegoś pisarza, pisarkę, poetę, dramaturga, światowego, krajowego, narodowego, regionalnego, byle nie autora twoich popierdolonych komiksów! (Śliwa czytał komiksy z całkiem niezłymi rysunkami (Tomb Raider)? co prawda? tylko rysunki były niezłe? ale kiedyś sprawdziłem? Śliwa namiętnie CZYTAŁ to gówno i zbierał?( w jego wieku, zamiast czytać onanizowałbym się obrazkami? - więc sam fakt, że czytał? - podziw!).
Śliwa się namyśla, a wszystkie dzieciaki patrzą na niego, jakby był winowajcą całego zamieszania.
- Mickiewicz? - nie zwróciłem uwagi, na to, że mnie spytał? prawdę powiedziawszy, prędzej uwierzyłbym, że zna teorię nieoznaczoności Heisenberga niż zna to nazwisko? Ale wiem! wiem, że Śliwa nie wie, kto to jest Mickiewicz. Nie przypuszczam, wiem, po prostu wiem, że on nie wie!!! Jak Śliwa wie, kim jest Mickiewicz, to teoria względności Einsteina jest nieprawdziwa, to ziemia nie zakrzywia czasoprzestrzeni, a tak się składa, że teoria Einsteina jest prawdziwa? i ziemia zakrzywia czasoprzestrzeń, kto nie wierzy niech spyta NASA*. Chłopaki z NASA wywalili siedemset milionów dolarów, bo nie wierzyli Einsteinowi? za taką kasę? ja bym wierzył. Ale wyobrażacie sobie? Einstein stał na balkonie z rękami w kieszeniach, popatrzył w niebo. Wrócił do środka, podszedł do tablicy. Podniósł resztki kredy, ba tak małe, że prawie skrobał paznokciem po tablicy. Nabazgrał lewą ręką rysunek, jakieś tam hieroglify, kilka cyferek (raz arabskie, raz rzymskie - bo Einstein w łatwych kwestiach nie mógł się zdecydować?). Splunął? I popatrzył? Może łyknął fizyczną i może powiedział "do astrogalaktycznych plastynotoid, niech cię Neils elektron wykłębuszy w synapsydialony czarny otwór", bo Einstein z Neilsem się nie lubili, chłopaki się tam kiedyś o zabawki pokłócili czy coś, w każdym razie stwierdził "Ziemia zakrzywia czasoprzestrzeń". Trudno się dziwić, że po tym zachowaniu, wtedy mu nie wierzono? ale NASA nie widzieli Einsteina w tej akcji? secundo wtedy to nie kosztowało siedem baniek milionów dolarów.
Jaki wniosek? Śliwa nie ma pojęcia, kim był Mickiewicz, usłyszał to nazwisko, ale nie wiedział, kim był.
Wybrałem Śliwę, bo Śliwa to głąb, a "jak głąb poda przykład, który się potwierdzi, to znaczy, że tak jest" - rozmywanie klasy?
- Mickiewicz? dobrze? - poszedłem z powrotem po łyka kawowego.
- Jak wiemy! Wieszcz Mickiewicz ożenił się z ? - byłem ciekaw, który dokończy.
- Wieszczówną na "M"?
- Tak, źle! Bo, wieszczówną ona nie była, jak już to wieszczową, ale bez słowotwórstwa panie Scherlock! I nie na "M", ale dobrze kombinujesz? Mickiewicz ożenił się z Cecylią Szymanowską, a z panną na "M" miał to coś na "r"? właściwie nie z panną a z pannami? Podobno wiersz, który pan Scherlock ma na myśli, a chodzi o?
- "List do M***"! - odezwał się dumą!
- Mickiewicz wykorzystał kilkakrotnie. Oczywiście małżeństwo z panną C. było w kompletną klapą? i stąd romanse? Przede wszystkim z Ksawerą Deybel? I tu - chodziłem między ławkami młodych-złaknionych, krzyczałem i gestykulowałem w ich kierunku - cała rzecz! - znów wykrzywiłem moją ćwierć inteligentną twarz w stronę delegatów - NIE MOżECIE - podniosłem głos - NIE MOżECIE TAK MÓWIĆ! NIE, DLATEGO żE MNIE WYWYżSZACIE! ALE OBRAżANIE MICKIEWICZÓW, MOLIERÓW, BALZAKÓW! Nie - obniżyłem głos - dlatego, że jestem skromny? ALE - podniosłem - DO STU ŁAJB, ZAŁADOWANYCH PO STO KAST, PO TRZYDZIEŚCI CZTERY BUTELKI (KAżDA), PO PÓŁ LITRA, BUTELEK, NO NIE WOLNO WAM! OBRAżAĆ TAKICH LUDZI JAK MICKIEWICZ, JAK FRANCZESKO PETRARCA, MOLIER! - tu przesadzałem? ale jak wspomniałem robiłem to umyślnie? przesadzałem podwójnie, bo Mickiewicza w cale nie lubiłem? - Możecie O kurduple Drugiej Ce! Możecie nie lubić Wieszcza, choć - groziłem palcem - musicie umieć to uzasadnić, ale nie można wam, O NIE, go obrażać. Trzeba wam używać słów adekwatnych do ludzi. Dlatego Śliwa! - zwróciłem się do Eastwooda? - Możesz, tak wolno ci, obrażać ludzi, możesz im jechać, jeżeli wiesz, dlaczego to robisz? wiesz, po co? jeżeli to nie jest tylko puste wyżycie się?
- A w Piśmie Świętym? - przerwała Ina! A w klasie przeleciało śmiechem?
- TAK! - grzmiałem - WŁAŚNIE, INA, Tak! Masz racje? ale czy w Piśmie pisano, że wolno ci okłamywać ludzi?! Czy aby jeśli Sizar - położyłem ręce na ramieniu Julka Cezara - napisze flaka, ty masz go kłamać, że ów powstały flak, jest dobry?! Czy aby powstały w ów czas następny flak i mniemanie Sizara, że znów jest dobry, nie będzie Twoim grzechem?! Dalej, jeśli Sizar, ma inne talenty, które zaprzepaszcza, bo przez twoje kłamstwo - męczyłem ją, widzę to po twarzy - przez twoje kłamstwo próbuje nachalnie rozwinąć talent twórczy, którego Twój Bóg w rzeczywistości mu nie dał! Wreszcie, czy nie twoją winą, INO! - z naciskiem - będzie - przesadzałem, ale robiłem im to od roku! Byli przyzwyczajeni - czy nie twoją winą będzie, jeżeli kochany nasz Sizar zadręczać będzie flakami świat?! Czy nie lepiej powiedzieć, wedle Twej religii, że to flak!?
Nastały wieki ciemności i milczenia? i tylko Śliwa, albo Scherlock odważyli by się je przerwać!
- ale czy to powód by obrażać Cezara?! - zaskoczył mnie Scherlock? Nie bałem się mieszać w głowach tych dzieciaków? Nie! One potrafiły myśleć! A ja dawałem im zawsze więcej niż były wstanie! I stąd pojawiały się takie dojrzałe przemyślenia?
- Oczywiście, że nie panie Scherlock! Za każdym razem, gdy Śliwa kogoś obrazi, będzie miał grzech? ale Śliwa jest Śliwa? Jest wulgarny? I on pojedzie człowieka? ale wytknie Sizarowi, nawet kosztem spowiedzi? - lekko sarknąłem - że stworzył flaka, istnie flaka nawet nienadającego się do spalenia! Mało! Śliwa, nigdy nie będzie mógł powiedzieć, a "profesor Andrzejek Pisarczyk powiedział?"! Bo mówię mu otwarcie? jeżeli obraża? popełnia grzech!
Kawowego łyk.
Czekałem, aż przemyślą?
- Co to ma do romansu?! - zauważył Tuba.
- Śliwa! - i teraz spojrzałem, jak? żaden tam Sylwester Stalone? jak Clint Eastwood, jak Clint Eastwood spojrzałem! - co ja zrobiłem? - spytałem wyzywająco! - Śliwa się zmieszał?
- UWAGA! ACHTUNG! ACHTUNG!- krzyknąłem tak głośno? że uwodniony kod DNA rozesłałem do osób w ostatnich ławkach i robiąc ręką umowny znak dodałem - ODWOŁUJĘ SZKOLNĄ CENZURĘ SŁOWA, WOLNO WAM PRZEKLINAĆ, WYMYŚLAĆ, MÓWIĆ OTWARCIE, OBRAżAĆ, A NAWET - z przekąsem - KŁAMAĆ!
Spojrzałem na Śliwę? - wyraźnie zmieszany! Spojrzałem wyzywająco, jak umiałem najbardziej! I wyglądało to tak, jakby Eastwood patrzył w swoje lustrzane odbicie, jakby wyzywał sam siebie! I wypaliłem, jak Clint w Brudnym Charym z Smith & Wessonā€™a Magnum ā€˜44 - EASTWOOD, CO JA ZROBIŁEM! - I choć, w makówie Śliwy nie postała moja Eastwoodowska filozofia, to transcendentalny tunel, jaki się wytworzył, między nami, sprawił, że dzieciak zaczaił. Wkręcił się. Podniecało go.
-, CO JA ZROBIŁEM! - cała klasa tworzyła swoje zdanie (pomimo wieku tworzyli je, bo w pierwszej klasie udowodniłem im, że i tak nie mają racji, dlatego nigdy nie czekali na moje, żeby się do niego ustosunkować, tylko tworzyli własne), i czekała, co powie (od teraz) EASTWOOD, a on to pewny, to znów strapiony, czekał, chciał podniecić się jeszcze trochę, czekał! Ale ja nie dałem się poznać. Patrzyłem i zmusiłem go wreszcie:
- GADAJ, CO ZROBIŁEM!!! - nawet sekundę nie trwało, jak z myśli Eastwooda, zeszło wołanie sumienia "ale przecież to nauczyciel, nawet jak nie ma cenzury słowa nie mogę tak o nim". I zaczął:
- PAN! - klasa przerwała rozmyślania, dwadzieścia sześć par oczu wbite, jak kule w ziemię, w Clinta! - Pan JĄ ZGWAŁCIŁEŚ! - uniósł się!
- żE JAK!? - warknąłem jakbym był ogniem wkurwiony. I klasa się zmieszała. Ale Clint nie!
- PAN, PANIE PROFESORZE, PAN JĄ WYRUCHAŁ, PAN ZACHOWAŁ SIĘ, JAK żELAZKO I POTRAKTOWAŁ JĄ JAK DESKĘ!
- żE KURWA JAK?! - poszedłem głośniej, bo chciałem podtrzymać passe clinta, a klasa to na niego, to na mnie.
- PAN, PANIE ANDRZEJU, WYCHĘDORZYŁEŚ, WYKORZYSTAŁEŚ, RżNĄŁEŚ I WYDYMAŁEŚ - ale byłem dumny z Clinta - PAN POSUNĄŁEŚ PANNĘ WIŚNIE!
- DOŚÄ†! - warknąłem poważnie - SPOKÓJ? - miałem nadzieję, że się dzieciak odezwie?
Milczał? jeszcze nigdy nic nie powiedział, na żadnej mojej lekcji!
- SCHERLOCK ! CO SĄDZISZ?
- choć nie tak wulgarnie? to mniemam, że ma racje.
- O jakem z was dumny! Eastwood i tak mówić od dziś! Powiedział wulgarnie? ale rzeczowo? Bo z romansem to nie miało nic wspólnego. Za dwie minuty koniec lekcji. Każdy na jutro przygotuje i streści romans, miłostkę wybranego twórcy. Clint przygotuje nam biografie Clinta. Oczywiście macie definicję romansu. I uwaga? Cenzurę przywracam? - znów umowny ruch ręką? - nie wolno przeklinać i kłamać? a skoro nie możecie kłamać? nie ma, o czym gadać! - zamknąłem temat sprytnie, jak zamykałem temat nie było rozmów? byli tego nauczeni? dali znać, że mogę mieć problemy? prawdę mówiąc? byli ich przepowiednią? Nawet jakbym się przejął, miałem obowiązek, zrobić to, co zrobiłem! Uspokoić moją Drugą, Ce, że nic mi nie grozi!
Po lekcji została Hanka.
- Haniu! Złoto moje! Jutro! Dziś już jestem padnięty! - prosiłem.
- My tylko chcemy, żeby pana nie wywalili? - zająknęła się - chcemy mieć z panem lekcje!
I z wszystkich zasranych chwil w moim popierdolonym życiu, warto było zrobić każdą głupotę, żeby usłyszeć słowa Haneczki, małej w blond włosach dziewczynki, z kilkoma nie spiętymi kosmykami, które mimowolnie latały po jej twarzy "chcemy z panem!".

Cdn.
"Niby piłem, ale trzeźwy" KaSzatus

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Siostro! (II) (proza) (C)

----------------------------------------------------------
1) sorry za opóźnienie
2) przeczytałem dziś 5 dzienników. Przepraszam, ale obawiam się, że nie zdążyłem ochłonąć i niektóre formy wypowiedzi księży, posłów, premierów mogły się wkraść (wkradły się) do pracy - czyli za jej część artystyczną... - chyba nie jest najlepsza...
3) ' "Wnet-wnet" - łatwo powiedzieć " Hamlet
4) sorry, że takie długie to też wina dzienników.
----------------------------------------------------------

- Mariusz Wagnerson - powiedział dumnie mężczyzna, podając rękę Dawidowi, jak tylko ten przekroczył próg.
- Dawid Tobrikowiak - przystanął i podał rękę. Weszli do środka, mieszkanie było nowocześnie urządzone. Gospodarz wskazał Dawidowi biały, skórzany, kwadratowy jak kostka lodu, fotel:
- Proszę się rozgościć, co do picia? - spytał podchodząc do szklanego barku.
- Tak proszę.
- Słodko?
- średnio i zimno? - z uśmiechem dodał.
Wagnerson podał gościowi przyrządzonego drinka i usiadł w fotelu obok ze swoim, po czym zaczął rozmowę:
- Co Pana dokładnie interesuje?
- Właściwie tylko orientacyjnie zaglądam - trochę się zawstydził - i pytam o ceny działek, domków. Na razie, nic nie kupuję?
- Taaak, to piękna okolica - przerwał mu Wagnerson - do tego spokojna. Pan szuka czegoś dla siebie - dobrze rozumiem?
- tak? - Dawid trochę się zmieszał, zdał sobie sprawę, że przecież siedział w domu jakiegoś bogacza, a tutaj, mógł rozglądać się tylko za najtańszymi ofertami. "Zawracanie dupy, czy on chce mnie wyśmiać czy co? Zaraz wywali cenę, jak za pałac, czy on kurwa ze mnie kpi?" i dodał na głos - ale chyba źle trafiłem?
- Widzi Pan? - zamyślił się - To droga dzielnica...
"i co powiesz mi, że po chuj tu przyjechałem? A po chuj napisałeś ā€˜tanioā€™!" - pomyślał.
- To droga dzielnica - ciągnął - i coraz częściej zjeżdża się tu frajerstwo? - Dawid zaczął się przysłuchiwać. - Nadziane palanty, które mają szmal kupują działki, budują ładne domy, ale to dupki! Ja wolę? - przerwał i znów się zastanowił, starał się nie urazić gościa, ale co tu dużo mówić, mimo chęci Wagnerson nie miał klasy, ani nawet zdolności retorycznych, a jego grzeczność była udawana? - wolę sprzedać Panu działkę obok mojego domu, za pół normalnej ceny, pomimo, że niejeden frajer dałby jej czterokrotną wartość - "skromny jesteś stary skromny?" rozmyślał Dawid uważnie słuchając każdego zdania - bo widzi Pan, wolę mieć Pana za sąsiada, niż jakiegoś cymbała, który będzie tu sprowadzał swoje menelstwo?
Dawid odczekał chwilę, by nie być niegrzecznym. Po czym podjął znów rozmowę:
- Rozumiem? Ile wynosi cena działki?
- sto dwadzieścia tysięcy - odpowiedź padła jak z automatu - Jednak proszę być rozważnym Panie Tobrikowiak, nie jest to ostateczna cena?
Dawid z trudem ukrył szok, który wywołały usłyszane słowa. Z początku pomyślał, że Wagnerson raczy żartować i spoglądając na niego czekał chwilę, na typowy wybuch śmiechu. Gdy jednak on nie nastąpił przeniósł wzrok na szklankę z drinkiem i łyknął. To nie była niska cena. To była zabójczo, wręcz morderczo niska cena.
- Która to działka? - zapytał możliwie najgrzeczniej, jak było to możliwe.
- Po lewej i prawej stronie mojego domu są działki. Powierzchni dwóch hektarów każda. Może pan wybrać. Proszę tylko mnie nie zawieść. Sprzedam Panu tylko jedną działkę i tylko, jeżeli będzie Pan chciał tu zamieszkać. Nieładnie byłoby z Pana strony, próbować kupić ją ode mnie i później sprzedać. I tak samo proszę, nie polecać znajomym. - Wagnerson zakończył swój, poważnym tonem powiedziany, wywód i łyknął swojego drinka, czekając akceptacji ze strony rozmówcy.
Dawid popił przyrządzone mu Marro, Wagnerson nalał więcej limonki, ale nie zepsuło to smaku, orzeźwiający sok spłynął przez gardło. Poczuł, że jest spocony. Kiwnął głową akceptując i chwilę się zastanawiał.
- Proszę się nie urazić? - zaczął.
- Przepraszam, że przerywam, - wtrącił Wagnerson - proszę mnie nie traktować z wyższością. Nie urazi mnie Pan?
Oboje się zaśmiali.
- Muszę to omówić z żoną i przemyśleć. Proszę mi dać dzień.
- Naturalnie, nikt Pana nie pospiesza! - uśmiechnął się gospodarz i zmienił temat - cholerne upały ostatnio?
- Tak, słońce piecze, człowiek się umyje, wyjdzie i znów jest mokry, przepocony. - rozmowa zrobiła się luźna.
- Co zrobić?
- Cóż, dziękuję - odłożył szklankę, na równie szklany stół i wstał - za bardzo atrakcyjną ofertę. Miło było mi Pana poznać.
- Mnie również - odpowiedział Wagnerson.

Dwa dni później rozpoczęto kopanie fundamentów. Po sześciu miesiącach urządzali wnętrze domu i ogród. Ale Wagnerson przekonał się, że popełnił błąd, co do oceny Dawida. Już, gdy przyjeżdżali w czasie budowy i oglądali postępy kilka razy poważnie się pokłócili, a Dawid jak zwykle, zaczął przeklinać i wyzywać Martę. Jedną z tych kłótni Wagnerson widział ze swojego salonu. Jego zdanie o Dawidzie od razu się zmieniło, a on sam przeczuwał, że będą problemy.

- Znów wszystko planujesz beze mnie! Ty urządzasz jak chcesz, a moje zdanie się gówno liczy. Wszystko jest po twojemu! A nie wiem czy pamiętasz, ale to miał być nasz dom! - wykrzyczała, z łzami w oczach.
- Co CI ZNÓW, KURWA ODPIERDALA! NIKT CIĘ JAK GÓWNO NIE TRAKTUJE! CO CI SIĘ ZNÓW NIE PODOBA? POWIEDZ JAK CZŁOWIEK, A NIE MORDĘ DRZESZ JAK JAKAŚ PIZDA!
- NIE WYZYWAJ MNIE! MIAŁEŚ NIE PRZEKLINAĆ!
- ale, o co ci kurwa chodzi, bo nie rozumiem? - przestał krzyczeć.
- że mnie o nic nie pytasz, że wszystko robisz sam, że to jest t w ó j dom, a nie nasz, sypialnie ty urządziłeś, meble ty wybrałeś, a teraz oddałeś projekt salonu i nawet mi o tym nie powiedziałeś? - każde następne słowo było coraz mniej wyraźne, płacz - coraz większy?
- przestań ryczeć!
- może byś pomyślał kiedyś o innych! - z płaczem wyszła do kuchni.
- PRZESTAŃ KURWA WYĆ. Nie umiesz powiedzieć normalnie? Nie umiesz powiedzieć, że ci się nie podoba, że coś chcesz mieć inaczej?! Nic nie powiedziałaś.

Kłócili się coraz częściej. W końcu Dawid miał już dość i zaczął ją bić. A potem zaczął pić. Za pierwszym razem, gdy ją uderzył przestraszył się. Podbiegł do niej i chciał ją przeprosić. Ale wybiegła i zamknęła się w salonie. Pojechał samochodem na autostradę. Wrócił pijany, rano leżał w rzeczach na sofie. Zadręczał się tym, że uderzył Martę, a jeszcze bardziej bał się, że będzie to robił częściej. A gdy męczyło go sumienie, sięgał po alkohol. Ona powiedziała matce. Przez matkę doszło to do Kacpra. Wagnerson czasem zauważał, co wyprawia Dawid. Kiedyś nawet rozmawiał z Martą, powiedział jej, że jeżeli potrzebowałaby pomocy, że zawsze może do niego przyjść. Kacper kilka razy rozmawiał z Wagnersonem, oboje razem stwierdzili, że "Marta powinna go zostawić".
Kiedy Kacper się dowiedział, że Dawid zaczął ją bić, pojechał do siostry?
- Marta, zostaw go! To cham i prostak.
- O co ci chodzi?
- Jak możesz być z facetem, który?
- Który co? - odezwał się głos za nim?
Kacper się zawahał, zobaczył Dawida stojącego w wejściu do kuchni. Nie poznał go. Nie widzieli się od dawna. Dawid miał nabrzmiałą, czerwoną twarz, był zaniedbany, nieogolony?
- Który nie umie szanować kobiet - Kacper mówił do niej, ale wzrok wpatrzony miał w Dawida, mówił powoli - który cię bije!
Zapadła cisza.
- Sam wielokrotnie mówiłeś, że masz jej dość, nie zrzędzi ci codziennie, nie ryczy, więc nie miej do mnie pretensji!
Kacper spojrzał na siostrę.
- Marta? zostaw go.
- Kacper jedź do domu. - wypowiedziała powoli.
- Właściwie, kto ci pozwolił tu wejść? - odezwał się Dawid - masz pisemne zaproszenie?!
- DAWID! - krzyknęła z niedowierzaniem Marta.
- KURWA NO NIE WRZESZCZ!! - jak zwierzę rzucił się w jej stronę, ale na drodze stanął mu Kacper.
Zapadła cisza. Kacper wpatrywał się w Dawida. Ten sapał zdenerwowany. Znów dał się wyprowadzić z równowagi. Stali przodem do siebie. Dawid był wyższy i masywniejszy, wyglądało to jakby, przed Kacprem stał niedźwiedź, którego oddech Kacper czuł na sobie. Stali tak chwile i Kacper spojrzał na siostrę. Miała powiększone źrenice, była przestraszona. Dawid nie mógł znieść obecności ā€˜intruzaā€™.
- Wypierdalaj stąd! To nie twój dom!
Kacper znów spojrzał na siostrę - spuszczoną głowę zasłaniały gęste włosy.
- Marta chodź ze mną? - Kacper próbował nie zwracać uwagi na Dawida, ale buło mu trudno, bo bał się, strasznie bał się Dawida.
Dawida zaś zachowanie Kacpra wyprowadziło z równowagi?
- MIAŁEŚ WYPIERDALAĆ! - Oba muskularne ramiona pchnęły Kacpra w stronę drzwi. Kacper poleciał, jak piórko i głową rąbnął w metalową futrynę. Siostra, aż podskoczyła od huku. Odruchowo krzyknęła na Dawida, niedowierzając jego zachowaniu:
- DAWID TY BESTIO!
- KUR... - ale Dawid poleciał na szafki. Odwrócił się i zobaczył Wagnersona, w tej samej niebieskiej koszuli w kwiaty, którą ten miał na sobie, gdy się poznali. Nie odważył się nawet odezwać do Wagnersona.
Wagnerson nie zwracał na niego uwagi. Podszedł i kucnął przy Kacprze. Pomógł mu wstać i wyprowadził go do salonu. Zawołał Martę.
W trójkę wyszli przez ogródek do jego domu.
Wagnerson pokazał Marcie, gdzie znajdzie gazy i alkohol do odkażania i wyszedł z domu.
Wrócił do domu sąsiada i zastał go w kuchni.
- Nie najlepiej się sprawy układają. Myślałem, że będzie pan porządnym sąsiadem? - zaczął spokojnie Wagnerson.
- Też myślałem, że będzie pięknie.
- Czy ty w ogóle ją kochasz? - zapytał prosto z mostu. Dawid trochę poczuł się zmieszany, "za kogo on się kurwa uważa".
- A co cię to obchodzi?! - zapytał z wyrzutem - to chyba nie jest twoja sprawa.
- Moją sprawą jest krzywda moich sąsiadów! - zapadła cisza.
- I dobrze, działa się krzywda - zareagowałeś. Reszta to nie twoja sprawa. Zresztą to się nam zdarzyło pierwszy raz? i zapewne ostatni.
- To nie był pierwszy raz?
- DOŚÄ†! - krzyknął Dawid - żegnam pana, panie Wagnerson!
Wagnerson wychodząc zawrócił i dodał: - Też mam nadzieję, że to ostatni raz!

Ale to nie był ostatni raz. Owszem przez długi czas było dobrze, poza małymi kłótniami nic się nie działo. Marta nie dała się namówić na rozwód. Nic nie pomagały rozmowy brata.
W rok po wykończeniu mieszkania, Marta urodziła synka, nazwali go Szymon. Byli szczęśliwi? Kacper został ojcem chrzestnym. Wagnerson zaczął myśleć, że wszystko się ułożyło, choć nigdy nie zapomniał nieprzyjemnych incydentów. I pewnego dnia Dawid chciał zrobić Marcie niespodziankę. Kupił w biurze turystycznym wyjazd dla ich rodziny. Wyjazd do Indii, do Muai na trzy tygodnie. Był to dla niego nie lada wydatek, wrócił do domu zmęczony.
- Martuś! - zaczął - mam dla Ciebie niespodziankę.
- Ja też - uśmiechnęła się Marta - siadaj, bo dziś jest twój ulubiony obiad, zapiekanka ryżowa!
- Wow, dzięki kochanie!
- A co ty masz dla mnie? - pytała nakładając obiad.
- Ja mam coś dla nas! Kupiłem wyjazd. Wyjazd na całe trzy tygodnie do Indii! - powiedział siadając. Zaczął jeść. Spojrzał na Martę. Stała tyłem do niego przy bocznym stole i parzyła herbatę, milczała.
- Marta? Co ci jest? - zapytał z pełnymi ustami.
- Nic - odpowiedziała cichym głosem - wszystko dobrze.
Odwróciła się i uśmiechnęła w jego stronę, ale śmiech był sztuczny, całe jej zachowanie było tak udawane, że Dawid od razu to wyczuł. Nic nie powiedział i jadł. W środku nim zagotowało. Nienawiść, jaka udzieliła się przy eksplozji złości, którą zdetonowała Marta właśnie zawładnęła Dawidem. To była nienawiść do niej, do życia, do rodziny, do tego, co kierowało jego życiem. Skończył jeść, wstał wziął talerz i rzucił nim do zlewu. Skierował się do wyjścia. Talerz się potłukł, a Marta aż podskoczyła. Spojrzała na Dawida przerażona. Widziała go od tyłu. Był ogromny, jego ramiona i barki większe niż zwykle. A na szyi z tyłu wyskoczyła ogromna tętnica.
- Dawid, co ci jest? - zapytała na próżno, bo Dawid wyszedł. Poszedł na górę. Marta siedziała w kuchni i zastanawiała się czy nie iść za nim.
W tym czasie Dawid wolnym krokiem szedł do łazienki. Czuł coś bardzo dziwnego. Skóra mu cierpła, topiła się. Jego oddech zamienił się w dzikie sapanie. Widział bardzo niewyraźnie, a oczy go szczypały. Zacisnął pięści i czuł jak roztopiona skóra się zlała niby w drewniane klocki na końcu zesztywniałych ramion. Wychodząc z kuchni nie usłyszał, co mówiła Marta. Zacisnął mięśnie twarzy najmocniej jak umiał, a w uszach usłyszał zagłuszający szum. Na szyi poczuł wychodzące żyły. Zęby, mięśnie, pięści zaciskał bardziej. Od szyi w górę głowy, po całej czaszce, w jakimś skomplikowanym szyku, równo z tętnem zaczęły przebiegać impulsy. Wszedł do łazienki i oparł ręce na umywalce. Głowę miał przed lustrem. Otworzył szerzej oczy. Był cały czerwony, miał czerwoną skórę, czerwone załzawione oczy, obrzmiałe krwią. Sapał jak dziki. Zamknął oczy. Zebrał w sobie siłę? Zbierał przez chwilę i z całej tej potężnej siły przywalił głową w kamienną półkę nad umywalką. W tym samym momencie się zrzygał. Umywalka była pełna wymiocin i krwi. "Czego ty kurwa ode mnie chcesz?", przebiegła myśl, "czego ona ode mnie chce", "czemu kurwa nie może być dobrze". Zaciskał zęby. Marta usłyszała hałas na górze i od razu pobiegła schodami. Pierwsza myśl zemdliła ją - "Szymuś". Wbiegła na górę. Szymon stał na końcu korytarza i patrzył ze zdziwieniem na mamę. Z łazienki dobiegł kolejny huk. Marta z przerażeniem otworzyła drzwi.
- Jezu, Dawid. Co się stało?
Chwyciła ręcznik i podbiegła do męża. Chciała położyć zmoczony ręcznik na zakrwawionej głowie. Gdy podeszła, zauważyła, że rzeczywiście Dawid jest dziwnie wysoki.
- Dawid! Co się?
- Wypierdalaj? - przez zaciśnięte zęby wydobył się jadowity syk - zostaw mnie! Kurwa! Zostaw mnie!
Marta z przerażeniem powoli położyła rękę na jego plecach. I pierwszy raz w życiu usłyszała, jakby przez Dawida mówił ktoś inny, jakaś silniejsza, a jednak powiązana z nim osobowość. Te słowa brzmiały jak rada przyjaciela i prośba brata, polecenie matki. Osoby, która kocha, pomimo że kipiała z nich nienawiść? Ale nie wiedziała, które z tych brzmień dominowało w wymowie męża. Nie rozumiała, tonu tych słów, wydawał się on ciepły i zarazem szorstki. Był to rozkaz, ale powiedziany szeptem, była to prośba i była to groźba.
"Marta odejdź! Proszę o d e j d ź ! Zostaw mnie!"
Strach odsunął ją od męża. Bała się, bała się bardziej niż kiedykolwiek. Trzęsła się i drętwiała, i mrowiło ją i dyszała? powoli wariowała. Unoszący się odór rzygów i krwi, sapanie mężczyzny, sapanie - jak rozjuszonego wilka, wypełniały łazienkę. To koszmarne sapanie wypełniało też i ją. Pragnęła, by coś powiedział, by powiedział cokolwiek, by krzyknął, albo wrzasną. Byle by tak nie sapał, ale nie odważyła się nic powiedzieć. Dawid już postanowił. Wiedział, że to zrobi. Wiedział, że za wszelką cenę chce to zrobić, i tak założył, założył, że bez względu na wszystko, że t o zrobi.
A jednak odwrócił się. Marta na jego połamanej, zbroczonej białą krwią twarzy zobaczyła łzy w oczach. Te łzy nią wstrząsnęły, żal obudził matczyne instynkty. Dawid podniósł ramię, ręką wskazał drzwi i przez płacz powtórzył, ale teraz te słowa brzmiały jednoznacznie:
- Zostaw mnie. Wynoś się! Nie chce! Ja nie chcę!
Jej oczy się zwilżyły, przytuliła głowę do swojego ramienia i wyciągnęła rękę w stronę twarzy męża, jakby chciała chwycić jego łzy. Jakby chciała mu pomóc. I wtedy zrozumiał, zrozumiał to, co Kacper powtarzał, zrozumiał, że do siebie nie pasują. Zrozumiał, że on nie powinien jej tak traktować, ona nie powinna na to pozwalać, a przede wszystkim, że już dawno powinni się rozstać. Ale przypomniał sobie, przypomniał sobie, co postanowił. I to była droga. Zamknął oczy i zawrzało. Czuł w sobie ogień, wypalający. Odwrócił się i walnął głową półkę, ramionami zerwał lustro i cisnął je na żonę. Z rykiem wypchnął ją z łazienki. Zatrzasnął drzwi. Marta była przerażona. Z za drzwi słyszała ryki, wycie i uderzenia głową o kamień. Zapomniała kompletnie o Szymonie, zbiegła na dół i pobiegła do sąsiada. Wagnerson gdy tylko zobaczył przerażoną i zapłakaną Martę, od razu wiedział, że chodzi o Dawida. Pobiegł z nią z powrotem do domu. Ale nie mógł się dostać do łazienki. Marta zadzwoniła po brata i policję. Bała się o męża.
On tymczasem właśnie chciał się zabić. Chciał się roztrzaskać i rzucał się po całej łazience. Policja weszła do łazienki, rozwalając drzwi. Mężczyzna leżał nieprzytomny w kałuży białej krwi. Głowę miał potłuczoną, opuchniętą i porozcinaną. Cała łazienka wyglądała jak rzeźnia. Dawid miał liczne połamania czaszki i potłuczenia.
W szpitalu Kacper porozmawiał z nim. Dawid powiedział, że chce wziąć rozwód. Marta dalej nie rozumiała sytuacji i nie chciała się na to zgodzić. Lekarz jednak uznał Dawida za chorego psychicznie, prokuratura udzieliła rozwodu i skierowała Dawida do zakładu dla umysłowo chorych. Dawidowi to odpowiadało. Dalej chciał się zabić, po uzyskaniu rozwodu. W zakładzie rozciął sobie żyły?

Pozdrawiam
Mr. C

"Pokaż mi, co pijesz....
a powiem Ci kim jesteś" KaSzatus

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Siostro! (proza) (C)

Na dworze było zimno, powoli zachodziło słońce? Dawid zawsze przyjeżdżał wieczorem, po pracy, razem oglądali filmy, rozmawiali, pieścili się. On pomagał jej w nauce. A na koniec, zanim wyjechał szedł do jej brata, chwilę rozmawiali, śmiali się, żartowali, załatwiali interesy.
Tego dnia przyszła sheesha. Dawid kupił ją na wyjazd. Kiedy przyjechał, oboje ją rozpakowali złożyli, i usiedli na tarasie, a Dawid zawołał jej brata. Chcieli tylko spróbować i sprawdzić, jak działa. Za zimno było na wysiadywanie. Ona nabiła cybuch i obłożyła folią, ale dym był za ostry. Drugie i trzecie nabicie też nie wyszło. Było jej zimno i traciła cierpliwość, poszła do domu umyć ręce, a Dawid przełożył folie. Zaciągnął się z jej bratem i stwierdzili, że jest za mało wody. Kiedy jej brat przyniósł wodę, ona była już z powrotem. Było jej zimno. Nie podobała jej się ta zabawa, minęła godzina, a z palenia nic nie wyszło. Dawid jednak chciał się nauczyć rozpalać.
- Po co ci woda? - zapytała drżącym głosem.
- trzeba trochę dolać, jest za mało? - odpowiedział brat.
- Jezu, Kacper zostaw to już, idziemy do domu jest za zimno, za dużo kombinowania?
- No poczekaj, dolejemy wody i będzie okey - wyciągnął rękę po fajkę, żeby ją rozkręcić i nabić setny raz.
- Kacper! Zostaw to! - krzyknęła - Zaraz to przewrócisz i potłuczesz! - jej krzyk, rozniósł się echem po sąsiednich ogródkach.
Kacper miał już dość, palił dość długo? Ale wolał nie palić niż, słuchać jej stękania.
- Mi się już nie chce palić, idę do siebie - powiedział zmęczonym głosem, odłożył wodę i poszedł.
- Musisz tak wrzeszczeć od razu?! Bo ci coś kurwa nie pasuje? Musisz od razu psuć miłą atmosferę? - zawołał Dawid.
- Nic nie psuję! Ty psujesz i przeklinasz! - Marta oburzyła się.
- Chciał dolać wody, a ty od razu się wydzierasz? i rozpierdalasz atmosferę! Zaraz kurwa zapierdolę tą fajką o taras i będzie gówno z palenia. Jest ci zimno przynieś sobie koc! A nie kurwa rozpierdalasz zabawę! Musisz zawsze wszystko psuć?! No powiedz, musisz psuć?! - Kacper słyszał początek kłótni, ale wyszedł do kuchni i włączył radio. Wiedział, że teraz ona się poryczy, a on już nie będzie miły. Właściwie przestał być, krótko po tym, gdy zaczęli ze sobą chodzić. Kacper lubił Dawida jako kolegę, natomiast nienawidził jako chłopaka swojej siostry. Marta była jednak za bardzo zakochana w Dawidzie i za nic by z nim nie zerwała.
Kacper nie zapomniał o tej i o setkach innych kłótni, kiedy Dawidowi puszczały nerwy i ją obrażał, przeklinał, wyzywał: jednym słowem traktował stanowczo po chamsku. Bywało, że przez dłuższy czas się nie kłócili, że był miły, potem wszystko znów wracało, ale Kacper zawsze uważał, że nie powinni być razem?

- Marta! Co my z tym wszystkim zrobimy?! - Zawołał Dawid trzymając w rękach koperty wypchane banknotami.
- Nie wiem, coś zrobimy - powiedziała radośnie, całując go w usta. Bardziej obchodziło ją to, że wreszcie są małżeństwem. Leżała na łóżku przodem do niego i obserwowała, jego przepełnione radością oblicze. On leżał przodem do niej, przed nim leżały koperty, które przekładał. Nagle przerwał i poważnie na nią spojrzał. Chwilę się zawahała, bo przestraszył ja tym spojrzeniem i przeszył ją dreszcz. Leżał na łóżku, trzymał kopertę obiema rękami, ale patrzył jej głęboko w oczy.
- Kupimy sobie dom - powiedział? a ona odetchnęła. Bała się, że coś się stało, że znów się pokłócą, ale uspokoiła się i uśmiechnęła, pocałowała go i powtórzyła:
- Kupimy domek! Mały, ładny domek!

Codziennie jadąc do pracy przejeżdżał przez przedmieścia stolicy. To była najbogatsza część miasta, pełna rezydencji, domków jednorodzinnych z ogródkami, czy szeregowców? Jadąc do, jak i wracając z pracy, zawsze marzył, o działce na tych przedmieściach, gdzie mógłby się wybudować. Jak tylko widział oferty "sprzedam działkę", "na sprzedaż" i temu podobne, od razu się wypytywał i dowiadywał.
Pewnego razu wracając do domu, nagle gwałtownie zahamował. Pisk opon zwrócił uwagę ludzi. Wrzucił wsteczny i zajechał na podjazd. Na płocie wisiała kartka "działki - tanio".
Zadzwonił dzwonkiem. Przez drzwi wyszedł mężczyzna w niebieskiej koszuli w białe kwiaty, w kremowych spodniach, z łańcuchem na szyi.
- Dzień dobry! Pan w sprawie kupna? - zapytał.
- Dzień dobry. Tak. Właśnie widziałe?
- Proszę wejść - odpowiedział mężczyzna otwierając furtkę?

reszta jutro...
ort, gram thx 4 adm

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Pistolet na kulki (proza) (C)

- Kuba, Kuba, a dałbyś mi kilka kulek? Bo, ja muszę sobie dopiero kupić?
- no - powiedział entuzjastycznie, prawie sześcioletni, Kubuś. Włożył rączkę do kieszeni i podał Michałkowi garstkę kulek do pistoletu. Bawili się, biegali i strzelali swoimi pistoletami do zmyślonych przeciwników. Strzelali do "złych", rabujących bank. Oboje byli policjantami. Kiedy, Al i Tom - takie imiona wymyślili, wystrzelali magazynki pełne plastikowych kulek, przerywali zabawę, zbierali je i wkładali z powrotem. Kubuś miał pojedynczo przeładowywany pistolet, ale Michałek miał taki, "jak mają anty-terroryści", który za jednym strzałem, wyrzucał kilka pocisków. Dlatego Michałek, pomimo zakazu mamy, która nie pozwalała mu strzelać kulkami, miał nabity pistolet. Po kilku godzinach, Michałek wracał do domu. Był troszkę zły, bo wiedział, że czeka go nauka z mamą, że znów będzie trzeba czytać, powtarzać angielski i policzyć dwie strony z matematyki - a tego nie lubił najbardziej! Pożegnał się z Kubusiem i zadzwonił dzwonkiem.
Drzwi otworzyła mama:
- Wejdź, rozbierz się, zaraz będzie obiad, a potem siadamy do nauki. - zarekomendowała mama.
- taaaaaak?- odpowiedział niegrzecznie Michałek.
Wszedł do kuchni i położył pistolet na stole.
- Idź umyj ręce i przyjdź zaraz - nakazała mama i po chwili Michałek stał z powrotem w kuchni z umytymi rączkami. Zjadł obiad i usiadł z mamą do odrabiania lekcji. Mama zawsze odrabiała z nim lekcje. Na początku wszystko było dobrze, ale po kilku godzinach Michałkowi się już nie chciało, a mama zaczynała krzyczeć, bo traciła cierpliwość?
Dochodziła godzina szesnasta, kiedy kończyli powtarzać angielski i miała być przerwa. W tym czasie reszta rodziny, rodzeństwo i tata Michałka mieli wracać do domu.
- Cześć mama - Powiedział Darek - Cześć Michał! - Darek był starszym bratem Michałka. Miał osiemnaście lat i zawsze po powrocie ze szkoły, bawił się z młodszym bratem. Zazwyczaj brał pierwszą zabawkę, która była, pod ręką (np. nowe karty, piłkę i zabierał bratu), potem gonili się po całym domu?
- Cześć - niemalże, równocześnie odpowiedziała mama z najmłodszym synkiem.
- Co tam Michael? Co w szkole? - spytał Darek i sięgnął po pistolet brata, który leżał na stole.
- Dobrze, dostałem czwórkę, za zadanie domowe - odpowiedział Michaś.
- Jesteś przestępcą - powiedział Darek - uciekaj!
I Michaś wybiegł z kuchni i zaczął uciekać, przed bratem. Pobiegł schodami do sypialni rodziców. Darek wolnym tempem biegł za nim. Wbiegł do sypialni i chwycił barta za rzeczy i wycelował w niego pistoletem. Wtedy Michałkowi przypomniało się, że w pistolecie są kulki! Widząc wycelowany pistolet, szarpną z całej siły, próbując się wyrwać z silnego uchwytu brata i krzykną przerażony na całe gardło! Darek odebrał to za element zabawy i celując pistoletem w twarz Michałka krzykną:
- Nie ruszaj się, bo strzelam!
- NIE! - krzykną nerwowo Michałek i kolejny raz próbował zasłonić twarz kulkami, ale w tym momencie Darek nacisnął spust pistoletu?
W twarz chłopczyka sypnęła seria kulek. Plastikowe kulki z impetem uderzyły chłopca i odbiły się od niej. Rozległ się przeraźliwy ryk i płacz. Michałek pamiętał tylko, zbliżające się, w jego stronę, żółte kulki. Darek kompletnie zdezorientowany i zszokowany, że zabawka wystrzeliła, wyrzucił ją na podłogę i chwycił brata, który uwolnionymi rączkami, tarł obolałą twarz. Chłopiec był kompletnie roztrzęsiony. Darek próbował zobaczyć, co bratu zrobiły kulki, widział, że poleciały w oczy. Ale Michałek nie dawał sobie oderwać rąk od twarzy. W końcu Darek zobaczył, że na palcach Michała jest krew. Nie czekał dużej. Chwycił brata i zbiegł z nim na dół do kuchni. Mama była przyzwyczajona, do zabaw, które kończyły się płaczem. Ale zobaczyła okrwawione palce i zrozumiała, że stało się coś poważnego.
- Miał kulki w pistolecie! - powiedział Darek - strzeliłem mu w twarz. Dzwonie po pogotowie, weź powiedz mu, żeby się uspokoił!
- Czy ty już w ogóle rozumu nie masz?! Jak możesz strzelać do dziecka! - zdenerwowała się mama. Chwyciła Michałka, postawiła go na stole.
- A skąd miałem wiedzieć, że on ma tam kulki! - oburzył się Darek, i pobiegł po telefon.
Mama powoli chwyciła rączki Michałka:
- Puść, nie dotykaj tego - mówiła spokojnym, opanowanym głosem. Płacz chłopca był nieopanowany i roztrzęsiony. Mama powoli chwyciła jego rączki i powiedziała - Pokaż.
Twarz chłopca była okrwawiona, lewe oko całe zalane krwią, powieka spuchnięta, z prawym było gorzej. Z boku od tęczówki, na rogówce była czerwona bulwa, do koła lekko zzieleniała, z której wydobywała się przeźroczysta galaretowata substancja. Kobietę przeszył dreszcz. Była w szoku. Kiedy Darek był dzieckiem, w szpitalu lądował bardzo często. Bywało, że po szkole dzwonił domofon i mama słyszała "Proszę pani, pani syn leży z dziurą w głowie na pogotowiu". Oglądała rany na nogach, rękach, twarzy, ale ten widok ją zszokował w każdej przestrzeni, w każdej komórce, w każdej cząstce ciała. Stała wmurowana w ziemię jak posąg i patrzyła na rozwaloną twarz ośmioletniego synka.
Do kuchni wszedł Darek. Zobaczył twarz brata.
"O KU**A!" - pierwsza myśl, myśl ostatnia, myśl, która miała powtórzyć się tego dnia tysiąc, a może dwa tysiące razy, myśl, która miała nie opuścić go tego dnia? którą powtarzał, gdy, podszedł do stołu? Chwycił brata za rękę. Na matkę nie zwracał uwagi.
- Michaś! - krzyknął, ale krzyk nie przebił się przez płacz chłopca. Darek zacisnął rękę Michasia, przysuną głowę do ucha i donośnym, ale nie zaskakującym głosem powiedział - Michał! Michał! Słyszysz mnie?
Ale reakcji nie było Michał siedział na stole, płakał donośnym głosem, silnie chciał uwolnić ręce, by zakryć nimi twarz.
Darek nie przestawał i mówił coraz głośniej, równocześnie coraz mocniej zaciskając ręce chłopca. Dokładnie chciał zadać mu teraz ból. Chciał by zabolała go ręka. Chciał by Michał zareagował na coś innego, żeby zwrócił swoja uwagę, na przykład na rękę, wtedy będzie mógł z nim nawiązać kontakt. I udało się. Chłopiec po chwili zaczął kiwać głową?
- Michał posłuchaj mnie! Uspokój się - głos starszego brata był wyraźny, ale spokojny - Michał uspokój się. - wiedział, że trzeba powtórzyć to jeszcze ze pięć razy, by brat przestał się trząś? Jednak nie miał czasu uspokajać go w nieskończoność. Puścił jedna rączkę chłopca i położył rękę na roztrzęsionym ramieniu, tak, że chłopiec przytulił się do niego głową. Ale od razu musiał go puścić, bo chłopiec odruchowo uwolnioną rączkę skierował w miejsce bólu. Chwycił ją. Michał nadal chlipał, ale już się nie trząsł. Chłopiec w głowie na prawym oku czół pulsujący ból, który paraliżował mu pół twarzy. Lewej strony nie czół w ogóle. Widział bardzo niewyraźnie, a w lewym oku widział bardzo niewiele, reszta była zaślepiona, jakąś dziwną oślepiającą żółtopomarańczową plamą.
- Michał! - Darek zwrócił się do brata - Michał powiedz mi, co widzisz!
Lewą ręką, którą obejmował brata chwycił obie rączki, a prawą wyciągnął chusteczkę. Otarł powoli twarz pod oczami. Krwi było mało, była rzadka, ale poza nią była jeszcze inna substancja. Darek nie dotykał oczu brata.
- Michałek, posłuchaj! Powiedz mi co widzisz!
Ale chłopiec nie mógł się wysłowić. Więc Darek zaczął zadawać pytania. Widząc, że lewe oko nie jest uszkodzone, a jedynie krew je zalała, polecił baru je zamknąć. Dał mu do rączki chusteczkę i powiedział:
- Masz przetrzyj lekko zamknięte oczko! - cały czas trzymał brata - Teraz nie otwieraj go i powiedz mi czy coś widzisz cokolwiek?
- widzę - powiedział Michałek.
- A widzisz mamę?
Mama stała w szoku tuż przed nimi, Michałek widział ją, ale większość obrazu zasłaniała rażąca plama. Zastanawiał się, co ma powiedzieć, ale Darek widząc wahanie, pośpieszył z pomocą. Ocknął się i przypomniał sobie, żeby zadawać jak najprostsze pytania?
- Michałek, widzisz czarną plamę?
- nie, ale widzę taką - mówił przez płacz chłopiec - takie słońce?
Darek pochylił się i przyjrzał się oczom.
- Możesz już otworzyć to drugie.
Chłopiec otworzył. Nie wyglądało najlepiej, od koła tęczówki oko było całe w żywym czerwonym kolorze.
- A teraz mnie dobrze widzisz?
Michaś widział brata, ale obraz był, trochę żółty. Kiwnął potwierdzająco głową. A Darek przyjrzał się drugiemu oku. Zobaczył galaretowatą substancje i pozieleniały guz, z którego się wydostawała. Zrobiło mu się mdło, ale szybko się opanował. Powieka była lekko rozerwana, stamtąd wydobywała się krew.
- Michałek, Michałek posłuchaj! Nie płacz już, uspokój się. Wiem, że cię boli. Posłuchaj. Zamknij lewe oczko. Zamknij je i nie otwieraj.
Darek stwierdził, że to zapobiegnie wydostawaniu się substancji. Chłopczyk zamkną powiekę i zadrżał. Darek przyłożył ostrożnie chusteczkę i przyłożył rączkę brata.
- Przytrzymaj.
Z szafki wyciągnął gazę i plaster. Zmoczył lekko gazę. Nie wiedział nawet, w jakim celu, ale czół, że tak będzie lepiej. Przyłożył ją zamiast chusteczki i przykleił plastrem.
- Zaraz przyjedzie, pogotowie. Nie płacz. Jak teraz widzisz?
- Dobrze? - powiedział chlipią.

Darek odwrócił się i chwycił matkę za rękę. Pociągnął ją w stronę krzesła i posadził. Nalał jej szklankę wody i mówił do niej. Matka była nadal w szoku, w ogóle się nie odzywała i patrzyła tępym wzrokiem. Po chwili zadzwonił dzwonek.
Darek wpuścił pogotowie.
- Dzień dobry! - Powiedział pierwszy sanitariusz - czy to pan wzywał pogotowie?
- Tak, to tutaj. Proszę wejść?
I do domu weszło dwóch sanitariuszy i jedna sanitariuszka.
- Co się stało? - zapytał ten sam.
- Brat, ma 8 lat, strzeliłem mu w twarz z pistoletu na kulki, dostał w oczy, jedno oko wygląda tak, jak widać na drugim oku, na twardówce powstała zielona plama i wydostaje się stamtąd galaretowata substa?
- Kto mu to zrobił ? - zapytał sanitariusz wskazując na opatrunek. W tym czasie sanitariuszka już rozmawiała z Michałkiem i go uspokajała.
- Opatrunek? Ja.
- A co z panią?
- To mama, chyba trochę jest w szoku.
- Dobrze - powiedział spokojnie sanitariusz - Ty się zajmij panią - zwrócił się do kolegi, a sam podszedł do dziecka.
- Jak masz na imię? - zapytał.
Michałek jeszcze płakał.
- No, ale już, duży chłopak jesteś, nie płacz. Jak masz na imię?
- Michał? - powiedział chłopiec.
- Michał, dobrze na chwilę ci zdejmę plaster i zobaczę oko. Otworzysz i zamkniesz dobrze?
Chłopiec kiwnął głową. Sanitariusz zajrzał pod plaster i powiedział:
- Dobrze chłopca zabierzemy. Pan pojedzie z nami?
- Dobrze odpowiedział Darek?

Wziął telefon, zadzwonił do taty i pojechał. Michałek miał zabieg na oku. Z prawym okiem nic się nie stało. Po czterech tygodniach krew zeszła z oka i wszystko było dobrze. Ale na lewe oko przestał widzieć.

ort. int. (adm thx) + pozdrawiam
Mr. C

"To nie był błogostan, to był b o g o s t a n" KaSzatus

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

cvbnmjk,;led (interpretacja , felieton, proza)

Tytuł: cvbnmjk,;led
autor: Paaulina

SEXI GOŁ
SEXI GOŁ

----------------------------
1) zawiera treści od 18 roku życia
2) przepraszam, że pozwalam sobie komentować w osobnym temacie
3) ponieważ dzieło, które komentuję, zostało usunięte, (a moja praca zdawać się może równie bezsensowna - bo i taka zresztą jest) zwracam się z prośbą do Admina, aby mojej pracy nie usuwać, motywuję to (tym samym zresztą, co wcześniejsze dzieło) charakterem metafizycznym pracy!
Z poważaniem Mr. C.
----------------------------

Najpierw Felieton
Przeczytałem za pierwszym razem i już czułem (w każdym wymiarze, nawet nozdrzami) - dzieło. Przepisałem na kartkę papieru, przeczytałem, pisemnie poddałem głębokiej analizie? Już w tytule - groteska, (neo) onomatopeja, celowo zastosowane by przyciągały uwagę (każdy, kto zobaczył przeczytał), ale również metafizyczna przenośna, ponieważ nie od razu odbiorca znajduje związek z treścią (prawdę powiedziawszy ja nie znalazłem go wcale, ale - ALE! - szukam). W analizie skreśliłem na papierze, iż po poddaniu tytułu próbie rozkładu etymologicznemu znalazłem skrót "led", pierwotnie jest to skrót elektronicznych elementów świecących (diod). Dalej na kartce wypisałem następujące środki stylistyczne: epitety, (znów) onomatopeje, metafory, anaforę, rymy, rytm, przerzutnia, lapidaryzm (nie wiem czy istnieje taki zabieg, ale tu z pewnością został użyty), lipogram, fonetyzacja - wszystkie o charakterze metafizycznym, jeżeli jest ich więcej, to z wielkim bólem, ale moja (pomimo, że - przynajmniej ja tak uważam - szeroka widza na temat środków styl.) okazuje się zbyt małą.
Natomiast problem pojawił się, ponieważ chciałem dokonać interpretacji. Po kwadransie nie napisałem nic. Po kolejnym miałem pokreśloną kartkę. Po następnym przeczytałem dwieście razy (dokładnie) omawiane dzieło. Nie spłodziłem totalnie nic. Pojechałem do rodziny, tam odpocząłem od interpretacji, odetchnąłem kilkoma kieliszkami Tokaja, po powrocie próbowałem dalej. Nic. Przeczytałem kolejne dwieście razy (dokładnie) i nadal nie mogłem napisać nic. Wychyliłem trzeźwiącego - nie pomógł, podwójna Queen-Margot również. Nie poddając się tak łatwo, nalałem poetycki strzał Zedda Pirasā€™a - zawiódł. Przeczytałem kolejny raz i wyciągnąłem własnej roboty (dokładnie roboty i tym samym pamiątki po moim dziadku) wino wzmacniające różane (nalałem z płatkami róż), ale interpretacja nie pojawiła się zarówno na papierze, w myślach i komputerze. Potem wypiłem, przez niektórych mylnie nazywaną drinkiem mieszankę wina czerwonego (nie powinno być wytrawne) z białym (najlepiej słodkie - chodź Tokaje tu nie sprawdzają się najlepiej), w proporcjach dwa do jeden, ja po prostu przechyliłem dwie butelki z białym i czerwonym winem, aby proporcje były odpowiednie tą z czerwonym przechylamy pod kontem sześćdziesięciu, a z białym czterdziestu pięciu stopni - i ten trunek nazwać można ze czystym sumieniem interpretacyjnym? Czas przyszedł na ā€˜zieloną wróżkęā€™, ale cukier spłynął (dla poprawy wlałem trawiącego strzała, absynt nie najgorszy - czeski Hills), jednak i to nic nie dało. I tu zacząłem schodzić do coraz to podlejszych trunków, a jednak takich, po których udzielają się zmysły twórcze. Biały Rusek mnie zawiódł, a żabka (bo nienawidzę pospolitego kamikadze) zmusiła mnie do zalania wszystkiego czystym przeczyszczającym. Zdesperowany, po pierwsze tym, że interpretacja nie pojawia się, po drugie tym, iż trunki zawodzą, po trzecie tym, że szlachetne już się wyczerpały, chwyciłem za dezodorant, psiknąłem trzy razy, a wodą po goleniu dwa i dodałem trochę spirytusu salicylowego, całość zhakowałem ustami i przełknąłem - to był tak zwany deliryczny - niestety nie pomógł. Ponieważ piwo nie tylko było wskazane, bo albo alkoholi się nie miesza, albo należy to zrobić dokładnie, postanowiłem jako kolejne otworzyć dębowe mocne. I tak na koniec spróbowałem lakier do paznokci mojej siostry. Nic?
Otworzyłem waniliowego absolwenta, wychyliłem się jak Szopen. O taaaaak zagrało, zagrałem ja, byłem wirtuozem? apogeum. A interpretacji jak nie było, tak nie ma. Ponieważ, osiągnąłem skrajny stan agonalny, a jeżeli nie w nim, to dochodząc do niego, siłą rzeczy musiałem przejść przez taki, w którym moje interpretacyjne umiejętności szczytowały, z bólem, ale to z bólem przeszywający mnie w każdym wymiarze, oddałem w myślach, że "o własnych siłach - chyba raczej umiejętnościach, o własnych siłach nie byłem w stanie już nic utworu nie zinterpretuję".

I tu pierwszy raz w życiu spróbowałem zastosować najbardziej nieopisaną metodę rozumienia, oceniania twórczości. (I tu powód, dla którego jest to tekst, dozwolony od lat osiemnastu, ponieważ dalszy fragment tekstu powinien być niepublikowany, sam osobiście uważam i poprę - choć Ziobry nienawidzę, nienawiścią prawdziwą, najprawdziwszą i dla mnie mógłby być autorem metody [a to ponieważ i nie tylko, od dziś za śmigusa dyngusa karzą sądy 24-godzinne]- karanie przez sądy 24-godzinne osoby, które jej kiedykolwiek użyją, bądź rozreklamują, jeżeli ktoś poda mnie do sądu, o szkodliwość społeczną, demoralizację?). Mianowicie, zasób mojego wulgarnego słownictwa jest przeogromny? ale tu, niewystarczający - jak dla mnie - by opisać bukiet uczuć, jakie wywołuje we mnie debilizm (o jak małe jest to słowo - ale chodzi tu o debilizm, przy którym ten właściwy debilizm, nie jest debilizmem -a jedynie (CO NAJWYżEJ) nie-zdolnością) tej metody. Nie znam takich wulgaryzmów - a znam ich dużo, naprawdę takie, że nie umiem ich pisać - żeby opisać nieprzebrane pokłady agresji, jakie we mnie wyzwala idiotyczna, ale to nie do granic możliwości, lecz granic moralności, metoda Pritcharda, (którego swoją drogą cenię za tony (przynajmniej dwie) innych, ciekawych prac z dziedziny filologii. Otóż, nie wiem, co Johnatan wcześniej spalił, czy wypił (na mój alkoholowy instynkt nie ma takich alkoholi), ale napisał, iż wielkość utworu można oceniać, przez opisanie jego walorów graficznie? ? ?
Walory wiersza na osiach? ? ? ? ? ?
????
Odetchnąłem. Kontynuuję.
Prosto mówiąc, mniej więcej - tu bardzo, ale to bardzo upraszczam, bardziej chyba nawet, niż zrobiono to w "Stowarzyszeniu umarłych poetów" - jakbyś artyzm (środki stylistyczne, rytmiczność) przedstawił na osi poziomej, a sens (treść) na osi pionowej, a zaznaczone przez nie pole, wyznaczyło wielkość wiersza.
Przeczytaj powyższe zdanie drugi raz. Przemyśl? Więc? chciałbym to palić/pić?

Nie będę oczywiście pisał, dlaczego i jak, jest mega-galaktycznie idioto-debilistyczna ta metoda, po pierwsze z szacunku do czytelnika (każdy chyba sam to widzi), po drugie powodów jest tyle, że nie tylko nie chce mi się, ale można byłoby osobny esej o tym pisać - a ja eseji nienawidzę! Oczywiście, kłopotliwość, tym razem metodyczna sprawiła, iż interpretacji nie miałem.
I tu z honorem, ale i bólem na dumie, z odwagą, ale i ujmą na mych umiejętnościach (albo zawartości barku?), oddaję - interpretować, nie zinterpretowałem.
Jednak, ponieważ interpretacja, to rzecz - o ile oparta o analizę - dowolna, coś - ale nic godnego publikacji - naskrobałem. I byłoby dobrze, gdyby nie stan, w jakim byłem. A pijak, jak wiadomo - i to bezsporna, powszechna, obiektywna prawda, której nie będę tłumaczył - to najmądrzejszy człowiek. Zacząłem się zastanawiać nad rodzajem literackim. Doszedłem do wniosku - Nobel, przynajmniej Guinnes - stworzyłaś nowy. (Fraszka i liryk, jak nie chybnie można by stwierdzić, z całą stanowczością to, to nie jest!) - Nadaj nazwę.

Po felietonie komentarz
Tu przepraszam, że mój komentarz wymagał osobnej pracy i felietonów.
Droga Paaulino, byłem świadom, że Twoja praca zostanie usunięta, chciałem prosić mailowo, by tego nie robić - nie zdążyłem. Myślę, że metafizyczny - a taki zawsze zasługuje na uwagę - charakter pracy, powinien ją od tego ustrzec, jednak przypuszczam, że zdajesz sobie sprawę, iż metafizyka rzadko jest rozumiana przez innych - nie wspomnę o docenieniu.
Podziwiam Cię, wielbię. Paaulino! Jesteś mi wzorem. Twoja praca jest wielka! Po pierwsze nie zadręczasz odbiorcy długim tekstem, dzięki czemu jest czytany. Wspaniale zastosowane środki stylistyczne (neo-groteskowe) w tytule, wręcz posłużyłaś się tu sztuką wywierania wpływu, każdy, kto zobaczył tytuł na bocznym oknie, kliknął by przeczytać. Dalej, tytuł nie jest bezpośrednio związany z treścią, jak wiadomo zmusza to odbiorcę, do wnikliwszej analizy - aktywności, by móc dokonać jakiejkolwiek interpretacji - bomba! I wreszcie kosmiczna, ponad apogealna - sprawdziłem - treść. Pisanie tu o szczegółach typu, nie ujawnianie podmiotu lirycznego, było by hańbą dla Ciebie i dla mnie, ale to również skomplikowało interpretację. Ponieważ kilku czytających mnie, (a nierozumiejących, co wynika z pytania) często pyta: "a w skali (?) " - więc odpowiadam! Ja umywam ręce i na ciebie skali nie znajduję, ale w skali od zera do dziesięć - sto, od zera do tysiąca - milion, od zera do miliona - wypchajcie się, do tylu liczyć nie umiem.
Dlatego Paaulino, jestem Ci fanem! Jednak nie do końca, jestem opętanym, zauroczonym fanem. Muszę, po prostu muszę, zarzucić Ci jedną rzecz, pomimo metafizyki, muszę! Jesteś odrobinę monotoniczna w swym utworze?

PS. sorry za orto. & gram.
Z uszanowaniem
Mr. Cryptic

"Z gówna powstałeś i w gówno się obrócisz" KaSzatus

Obrazek użytkownika Mr. Cryptic

Polska Pieta

Do admina:
1) to nie literówki - onomatopeje pijackie
2) proponuję od razu pracę ukryć, albo przenieść do kosza, ze względu na wulgaryzmy...
pozdrawiam z insomnii

Był wieczór. Stanął na środku, zamknął oczy i widział ocean ciemności, choć to był jego sposób na powstrzymywanie płaczu, nie zdawał sobie sprawy, że płacze, że płacze wewnętrznie. Chciał nie żyć, ale nie teraz, nie chciał umrzeć, chciał być inaczej, gdzieś indziej, chciał być kimś innym, innym dzieckiem.
- Co się tak przy? przyglundasz? - wybełkotała w stronę chłopczyka, z trudem utrzymując równowagę - ty głupku, ty...
- Zostaw go ty szmato, mało, że musi na ciebie patrzeć! - dobiegł głos z sąsiedniego pokoju.
- A co? Mo? może myślisz, że woli ciebie ty? ty skurwesynie jeden? - wrzasnęła, po czym ruszyła w stronę dziecka.
Pięcioletni Damianek patrzył, jak matka zataczając się, zbliża się w jego stronę, stał bez ruchu, z bezwiednym wzrokiem skierowanym matkę, czuł strach i nie-strach, nigdy nie wiedział, co ma zrobić, nie umiał myśleć, stał nie ruchomo, ale wewnątrz drżał ze strachu, drżały małe oczka Damianka, bał się, bał się wszystkiego, bał się, że matka go uderzy i bał się, że matka go przytuli, bał się, że matka go przeprosi i bał się, że będzie go obwiniać, bał się, że będzie płakać. Kobieta odkładając butelkę, zachwiała się i przewróciła, a głową zaryła w metalową nogę od stołu.
- Ku**a, powypie***ny stół - kobieta nie była wstanie mówić, alkohol mącił to, co widziała i słyszała, a mowę zmieniał w bełkot, powoli podniosła twarz i chłopiec zobaczył ją, cały czas stał w miejscu z spuszczonymi rączkami, z oka po policzku spływała jej czerwono-ciemna smuga - ja pi? pie***e? mope? może pomógłbyś szmaci, szmacie wstać? - ale Damianek nie wiedział, nie wiedział, jak ma pomóc, nienawidził tego oglądać, nienawidził tego słuchać, nie chciał tu być?
Kobieta pijackimi ruchami chwyciła się stołu i podniosła do góry, chwyciła chłopca za rękę. Na widok ruchów matki w oczach chłopca pojawiło się przerażenie, przerażenie nie wywoływało bladości jego skóry, bladły jego oczy, one wręcz, za każdym razem, umierały. Kobieta wtoczyła się do sąsiedniego pokoju wciągając za sobą dziecko, jak lalkę i stanęła przed mężczyzną, który leżał na kanapie i oglądał telewizję.
- Myślisz, że cie ku***a? że bardziej woli ode mnie cie? - krzyczała - no powiedz ojcu, powiedz temu dzidowi, kogo wolisz! - wyciągnęła dzieciaka za rękę przed siebie.
- Nie wtrącaj w to dzieciaka, szmato jedna, to żeś się pi***o nachlała, to nie jego sprawa, a teraz zjeżdżaj, telewizję oglądam i nie drzyj mi tu ryja.
Chłopiec, nie chciał tego dalej słuchać, kiedyś była babcia, tak babcia Ala. Zawsze wykręcał, po kryjomu, numer do babci i odkładał słuchawkę. Babcia przyjeżdżała po pięciu minutach i zabierała go do siebie, teraz już babcia nie żyła, nie żyła od trzech tygodni. Nie umiał czuć nawet, czuć nienawiści do matki i ojca, może do ojca, ale matkę, mimo wszystko kochał.
Wiedział, że tym razem ojciec zaraz, każe mu pójść do pokoju, ale mimo to trząsł się cały w środku, trząsł się jak galareta, trząsł się ze strachu.
- Pi**o? Słytałeś, słytałeś jak tatuś mamusie nazwał? Mamusia jest pi***a - matka zwróciła się w stronę dziecka, a chłopiec zobaczył kolejny raz, zakrwawioną twarz mamy, najukochańszą twarz na świecie, tą matczyną, tą bez wyrazu, twarz, osoby, do której nic już dziś nie dojdzie - tak właśnie myślał, nieświadomie jego pięcioletni umysł tworzył takie stwierdzenia.
- "słytałeś spytałeś" - mężczyzna przedrzeźniał kobietę - wynoś mi się, bo oglądam!
- ACH OGLĄDASZ? - kobieta zaczęła drzeć mordę.
- Nie zaczynaj! - przerwał jej, po czym zwrócił się do chłopca - a ty nie stój tak, jak ostatnia sierota, zmiataj do pokoju.
Chłopiec patrzył szklistymi oczami, to na ojca, to na matkę, sztukę powstrzymywania łez miał opanowaną, ale jego twarz z niepłaczącymi, szklistymi, małymi, jak dwa groszki oczkami wołała o żal i współczucie! Damianek odwrócił się i skierował się do pokoju, kiedy mijał kanapę, w pokoju rozległ się szklany huk. Chłopiec bezwolnie stanął w miejscu. Strach i stres już dawno zlikwidowały w nim naturalne odruchy. Zamknął oczy, ale ocean ciemności, jego ocean otchłani pojawił się na miliardowy ułamek sekund. Otworzył oczy. Był sparaliżowany. Bał się białych drzwi, prowadzących na korytarz, bał się pokoju, w którym byli jego rodzicie, bał się kanapy, bał się huku, bał się bać, bał się odwrócić, i bał się uciec, bał się, bo nagle w myślach pojawiła się pokaleczona twarz matki, wiedział, że zrobiła coś, i że to coś rozpęta zaraz piekło. Te wszystkie myśli do głowy pięciolatka napływały, jak rwąca rzeka, ale ich dalszy napływ przerwał krzyk ojca, ale krzyk tak donośny, że chłopiec czuł drżenie całego mieszkania, w palcach, stopach, w brzuchu, w trzewiach, w sercu, czuł jak w nim drżały ściany, jak w nim drżały podłogi, jak w nim drżało całe, wypełniające pokój, duszne powietrze, czuł wydobywającą się spod skóry ojca bestię, o głosie przerażającym, jak ryk dorosłego lwa znajdującego się metr od człowieka.
- COŚ TY DZIWKO ZROBIŁA! POKU***ŁO CIĘ? - na całym ciele poczuł wrzask ojca i kątem oka widział, jak ojciec wystrzelił z kanapy, w stronę matki, Damianek szklistymi oczami widział, patrzył w dziurkę od klucza na białych drzwiach, ale nie widział jej, perturbacja myśli uniemożliwiała dotarcie obrazu do mózgu. Chłopiec wiedział - teraz będzie najgorsze.
- CO NIE MASZ TELEFISORKA - ozwał się pijacko drwiący śmiech za plecami chłopca, z tyłu pokoju.
- ROZPI***LĘ CIĘ - lwi ryk przebiegł falą przez całe powietrze w pokoju. I chłopiec słyszał trzaski, krzyki i bójkę rodziców. Mimo woli odwrócił się i zobaczył ojca siedzącego na matce, wyzywającego najgorszymi, niezrozumiałymi dla dziecka (tym straszniej brzmiącymi w małym umyśle) obelgami i okładającego ją pięściami. Kobieta leżała na ziemi, pijacki śmiech przerywały odruchowe odgłosy wydawane przy uderzeniach, miała okrwawione i poharatane ręce, twarz opuchniętą i wyglądającą, jak u potwora. Od szyi ojca, aż na policzki ciągnęły się ciepło-purpurowe strużki, na końcu jednej, wbity w policzek kawałek paznokcia. Za nimi na stole stał telewizor z zbitym kineskopem. Chłopiec stał i patrzył. Zimno. Zimno. Było strasznie zimno. Zamknął oczy, ale otchłań nie pojawiła się, nie napłynął wyzwalający ocean ciemności. Otworzył oczy i byłby zapłakał, bo wszystkie jego blokady przestały działać, ale strach, zimno, trzęsące nim, jak galaretą dreszcze, wysuszyły mu wszystkie łzy. Milcząc w jego oczach w środku wydobywał się nieograniczony ryk strachu.
Nagle ojciec odwrócił się w jego stronę i wrzasnął:
- MIAŁEŚ WYPI***AĆ DO POKOJU! - ale chłopiec był wmurowany w ziemię, poczuł wszystkie, każdy jeden, włosy na głowie.
- NO WYPIE? - krzyk ojca przerwała matka, uderzając go ręką w twarz i dodając ze śmiechem - zostaw go mój kochasiu!
Mężczyzna uderzył kobietę z całej siły w głowę, tak, że ta straciła przytomność. Wstał podszedł do chłopaka i rękami popchnął go do korytarza, po czym zamknął drzwi. Damianek bezwładnie poleciał na futrynę drzwi po drugiej stronie korytarza, głową uderzając o drewnianą krawędź. Poczuł pulsujący ból i stracił równowagę. Przewrócił się na buty leżące w korytarzu. Przyłożył ręce do głowy i poczuł ciepły lepki płyn. Spojrzał na rączki i zobaczył, że palce są czerwone. Pierwsze, co pomyślał babcia? ale babci już nie było. Babcia zawsze mówiła mu o Jezusie, o Maryi, o Panu Bogu i zabierała Damianka do kościoła. Damianek siedząc obok babci w ciemnym kościele Miłosierdzia Bożego czuł ulgę, w kościele było mu zawsze zimno, ale zawsze to zimno było przyjemne, uspokajające i chłopiec się uspokajał. Babcia powtarzała "pamiętaj tu możesz przyjść zawsze, zawsze będzie otwarte, tu nigdy i nikt niczego ci nie zrobi, tylko tu bezpiecznie schowasz się przed każdym".
Chłopiec wiedział, że teraz ojciec wyciągnie z barku brązową butelkę i wypije ją; a potem będzie śmierdział tak samo jak matka i będzie zachowywał się jeszcze gorzej, wiedział, że oboje będą go bić, że pani Zelmer - sąsiadka - gdzieś zadzwoni i jutro znów z rana przyjedzie Pani Opiekunka, że znów weźmie go na kilka dni do takiego domu, gdzie siedzą inne dzieci, których rodzice nie chcą, albo je biją. Chłopiec spojrzał na buty, na których leżał. Wstał założył swoje buciki i założył kurtkę, otworzył drzwi i wyszedł.
W głowie miał mętlik, cały dygotał, drżał, poczuł, że coś, nie bardzo wiedział, co, odchodzi mu z palców, a wewnątrz, może w sercu, coś zaczęło znów szybko pulsować. Zszedł na dół nie zapalając światła. Na dworze było zimno i ciemno. Świeże, zimne powietrze dmuchnęło w duże, czarne oczka. Chłopiec zrobił głęboki wdech. Nie był tego świadom, ale to był pierwszy głęboki wdech od trzech godzin. Przeszedł przez podwórko i skręcił za śmietnikami. Szedł, co raz szybciej, a im był dalej, powoli chaos w jego głowie opadał. Było mu zimno, ale to zimno nie pozwalało mu myśleć, było zbawienne, chciał i pragnął tego zimna, i szedł w jego stronę. Minął przedszkole, do którego chodził, przychodnię lekarską, i tunel między blokami. Był środek nocy, chłopiec nikogo nie spotkał, przeszedł jeszcze deptak i zobaczył kościół. To był jedyny kościół w Poznaniu otwarty przez całą noc, to był kościół, który pokazała mu babka. Przed kościołem, była duża kamienna figura Matki Boskiej, z ciałem Jezusa na kolanach. "to jest twoja mama" - to były słowa babci, których Damianek nigdy nie zrozumiał. Stał przed posągiem. Był zmęczony, wyczerpany. Nie trząsł się już ze strachu, tylko z zimna. Patrzył na posąg i powiedział małym, maluśkim głosikiem:
- Panie Boże? ja nie chciałbym? nie? chciałbym mieć mamy takiej, jak ma Tomek, czy takiej jak Jaś ma mamę. Ale mama? bo jak ona nie? bo jak nie pije? to ona? że jest inaczej? bo jak pije, to ona mnie biiiijje? i ona tak ? się denerwuuuujje? i jak pije to ona? to ona krzyyyyczyy? Ale jak nie? nie? pije, to ona - na policzkach chłopca pojawiły się łzy, miejsca, gdzie spływały, szczypały chłopca, oczka szkliły się, chłopiec choć tego nie wiedział, nie mógł wiedzieć, ochłonął? łzy pojawiły się, bo opadł chaos myśli, a chłopiec stał z opuszczonymi rączkami, oczkami wpatrzonymi w "mamę" i cienkim dziecięcym głosikiem ciągnął swoją modlitwę - ona mnie czasem przytuuuli, i ona? ona mnie kocha. I ja wiem? ja wiem? bo? bo babcia mówiła? że jak ten? że jak się Pannna Boga porooosii? to on? że on wszystko możżże? bo ja? chce? proproszeeee? żeby on? żeby on dziś mamy nie bił? bo on? on zawsze jak mamę bije? to mama potem płaczeeeee? i mamę boliii?

Mężczyzna zamknął drzwi od pokoju i podszedł do telewizora. Zbity kineskop cały czas migotał. Mężczyzna przejechał dłonią po kineskopie, poczuł chropowate stłuczenie:
- Co za pijana idiotka! - odwrócił się i w furii, z całej siły kopnął nieprzytomną kobietę, na wysokości miednicy, która nie wytrzymała i pękła. Przeszedł przez kobietę specjalnie depcząc po jej brzuchu w stronę barku. Kiedy oderwał drugą nogę od podłogi, pod naciskiem pierwszej usłyszał kilka, jedno po drugim, trzasków łamanej kości. Drugą nogą nadepnął na nadgarstek, który chrupnął pod jej ciężarem, a w miejscu wyrwanego paznokcia, świeżym strumieniem popłynęła krew. Doskonale zdawał sobie sprawę, że z rana w domu będzie policja. Wyciągnął Stroha 80 i pociągnął zdrowego łyka. Poszedł, usiadł na fotelu i pił z gwinta. Wyciągnął tkwiący w prawym policzku paznokieć i przyjrzał mu się, po czym rzucił w stronę kobiety. Opróżnił butelkę i siedział na fotelu. Myśli mu wirowały i nie zauważył, jak kobieta odzyskiwała powoli przytomność. Poczuła straszne bóle na brzuchu, położyła rękę i poczuła wystające kości żeber. Spróbowała się podnieść, ale zwymiotowała.
- I ło? i łooo ssszmato je***a? - wybełkotał pijany mężczyzna, ale kobieta nie słyszała. Opierając się o meble, z trudem wstała i wyszła do kuchni.

Kobietę obudził straszny trzask. Za oknem było jasno. Ktoś pukał i dzwonił do drzwi. "Policja proszę otworzyć" kobieta, z trudem podniosła się, czuła stłuczoną szczękę, rozciągniętą i opuchniętą twarz, obolały brzuch i rozrywający ból głowy. Opierając się o ścianę doszła do drzwi i otworzyła je.
Policjanci weszli za nią.
- Pani Kojarska? - zaczął policjant, ale, gdy zobaczył kobietę, stwierdził, że należy zacząć inaczej. Spojrzał na kolegów za nim i polecił:
- Zabierzcie na izbę. Pani Kojarska, pani wie, że ma zarzygany koszulek? - zapytał opierającą się o ścianę kobietę.
- No zrzygałam się to mam zarzygany chyba, nie? - zapytała z pijackim wyrzutem.
- A pani mąż? Pan Kojarski jest?
- Taaa, świnia?
- Dobra zabierzcie ją i wezwijcie jej pogotowie. - przerwał jej mundurowy i skierował się do pokoju. Zobaczył śpiącego w fotelu mężczyznę i rozbity, nadal migający, kineskop telewizora.
- Biedny dzieciak? co on tu znosił - burknął pod nosem i zwrócił się do policjantów - obudźcie pana i na izbę.
Policjant przeszedł się po mieszkaniu, i spisywał, co znalazł. Jego ā€˜niebiescyā€™ koledzy obudzili mężczyznę, przedstawili mu zarzut, zakuli i wyprowadzili. Do mieszkania wszedł nieumundurowany policjant z odznaką przypiętą do koszuli. Zrobił zdjęcia pomieszczeń, butelek po alkoholach, rozwalonego telewizora, czerwonych plam na dywanie, krwi na futrynie?

"Dziś około godziny piątej nad ranem, na figurze Piety, przy kościele Miłosierdzia Bożego, znaleziono ciało pięcioletniego chłopca. Dziecko miało rozciętą głowę, ale zgon najprawdopodobniej nastąpił w skutek wyziębienia organizmu. Chłopiec leżał na ciele Chrystusa, gdzie, jak przypuszcza policja, zasnął, skąd i jak się tam wziął ustalają biegli?" Podały pierwsze wiadomości o siódmej rano?

Sorry za interpunkcję i orto. (admin: poprawiono...)
Mr. Cryptic

Strony

Subskrybuj RSS - Mr. Cryptic - blog