Noc samotnie w pałacu przyszło mi dziś spędzić
Wynajętym jesienią by w nim dom weselny
Od wiosny tętnił życiem; pan młody nie szczędzi
Nadzieję więc wciąż żywię że plan mój subtelny
Pozwoli nabić kiesę gdy stopnieją śniegi
A pałacowy ogród obsypie się kwieciem
Ja dobrą kuchnię mając i przednie noclegi
Sprawię że lepszych nigdzie indziej nie znajdziecie
Póki co jednak zima; od świata odcięty
Dokładam mokrych polan do ognia w kominku
Ogień skwierczy przygasa i jak Dżinn zaklęty
Na dnie szklanki w kolejnym pojawia się drinku
Sala tonie w półmroku utkanym przez zamieć
W blasku ognia detale gzymsów i ościeży
Śledzę; widzę też płótno na prostym blejtramie
Odkryte w zakamarkach pałacowej wieży
Rękawem ścieram kurzu wiekowe pokłady
Kryjące farb fakturę jak makijaż tani
I zbrojny w stary binokl dobyty z szuflady
Zgłębiam zamysł artysty co zmarł przed wiekami
Płótno w bieli skąpane; śnieg wszędzie zalega
Domyślam się że przykrył również polną drogę
Której zarys dostrzegam lecz kędy przebiega
Spytany ledwie tylko domyślać się mogę
W scenerii tej zimowej jak spod pędzla mistrza
Spowijającej bezkres bezludnych pejzaży
Najnowsze komentarze