z czasem mylą się ściany domu
z ceglaną naturą aresztu
i mury jako obrazy święte
przysłaniają dar widzenia
ugładzony jak dziki lew w klatce
niegodziwością przyzwyczajeń
odnajduję w sobie sawanny i stepy
i łudzę się - cegła po cegle
ta przestrzeń zagubiona przez wzrok
to wiara którą w sobie noszę:
nikt nie może naszych sumień
zastąpić swoimi pragnieniami
jedyną prawdą jest wolność
lecz jej gwarancją zniewolenie innych
jakby nasze szlachetne zbrodnie
miały pozwolić nam doznać katharsis
w dobrej wierze budowałem wytrwale
to co za mnie określono domem
odgrodziłem niepoznane przestrzenie
drżąc przed pogardą dla zastanych reguł
obiecywałem sobie sprzyjające czasy
gdy w nieznane ruszę lecz jeszcze nie teraz
krążąc bez celu: jeśli nie wiesz dokąd idziesz
na pewno się nie zgubisz
bo trzeba było mi zanurzyć się w klęsce
w zachwycie zawyć nad losem złym
upaść bym pojął że powstać chciałem
zrozumiałem gdy moją duszę ogarnął gniew
odtąd wsłuchuję się w murów ciszę
podnoszę pięści na ograniczeń ściany
i ku powszechnej zgrozie
grzeszę spokojem sumienia
jak pojmany lew co sawanny się lęka
choć co noc w snach ją przemierza
i pamięta ją jeszcze lecz już nie rozumie
tak krążę od ściany do ściany
wracajcie do upatrzonych klatek
nie słuchajcie gdy bluźnię o wolności
bezdomny po obu stronach ściany
studiuję naturę ogrodzenia
Najnowsze komentarze