Jesteś tutaj

Proza

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Piotr Gryglewicz

Hiden - PROLOG

Przyglądał się bestii z ukrycia.

Czarny smok zatoczył kolejne koło nad wierzchołkiem góry. Miał około dwudziestu metrów długości. Jego ogon był zakończony białym znamieniem. Czarna łuska lśniła w słońcu.

To ten - pomyślał Hiden. Nareszcie go odnalazłem.

Przerzucił długi miecz przez plecy. Umocował dwa worki z siarką przy pasie i zaczął się wspinać po skale. Nie czuł zmęczenia. Wściekłość i chęć zemsty dodawała mu sił. Sprawnie pokonywał kolejne metry skalnej ściany. Wiedział, że legowisko potwora jest niedaleko.

Obrazek użytkownika Vermin

Cztery prozy poetyckie...

Prace te pisałem w bardzo długich, bo nawet i kilku miesięcznych, odstępach czasu. Każda można powiedzieć oddaje po troszku moje odczucia, a po troszku była improwizacją literacką. Daję je w kolejności chronologicznej.

Autor: Artur Tojza

Sen Marzyciela

Budzę się i widzę dookoła mnie inny świat. Jakby nierealny, odległy, tajemniczy. Leżę na pachnącej, zielonej trawie, skąpany w blasku wiosennego słońca, które grzeje me niemal nagie ciało. Słyszę wokoło siebie wesołe śpiewy ptaków, poszukujących owoców pośród krzaków, jakiejś nieznanej mi rośliny. Drzewa luźno rozsiane po zielonym morzu traw, przypominają małe wysepki wystające dumnie z wody. Nieopodal mnie płynie leniwie srebrzysty potok, w którym pływają jakieś kolorowe ryby, wyskakujące od czasu do czasu z wody, by pochwycić przelatującą nad nimi muchę. Przy, brzegach potoku gromadzą się przepiękne łanie o złotych racicach wraz z potężnymi jeleniami, których złociste poroża błyszczą w blasku słońca.
Przyglądam się im z nieukrywanym zachwytem. Aż boję się ruszyć z miejsca, aby tylko ich nie spłoszyć. Aby móc nacieszyć jak najdłużej me oczy ich widokiem. Wtem dostrzegam, że ku nim zbliża się jakaś kobieta. Zwierzęta nie uciekają na jej widok, zamiast tego podchodzą do niej, dając się pogłaskać. Spoglądam na nią, nie będąc pewnym czy to co widzę to jawa czy sen. Oczy aż mnie bolą od blasku urody, jaki wokoło siebie owa niewiasta roztacza, a całe me ciało zamienia się niby w niematerialną mgłę.
Patrzę na jej smukłe, delikatne ciało, okryte jedynie zwiewną aksamitną szatą, utkaną jakby ze srebrnej pajęczyny. Na jej anielskie, nagie ramiona, po których błądzą długie, czarne niczym krucze pióra włosy, rozczesywane przez lekki wietrzyk. Smukłą dłonią gładzi grzbiet łani, przytulając do niej swe różowe policzki. Czarne niczym noc rzęsy okalają jej wielkie, mahoniowe oczy, w których odbija się złoty blask słońca.
Leżałem na trawie, nie mogąc oderwać wzroku od tego cudu natury, kiedy nagle nasze spojrzenia się spotkały. Sparaliżowało mnie. Nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Czy wstać i podejść do niej, lub może uciec co sił w nogach. W końcu znajdowałem się w jej świecie. Chciałem wstać, lecz nie mogłem ruszyć się z miejsca, kiedy tak świdrowała mnie swoim spojrzeniem, zaglądając coraz głębiej w mą duszę.
Nie chciałem by to robiła, by widziała ból jaki chowałem od tylu lat w mym sercu. Bałem się, że zobaczy we mnie kogoś kim byłem kiedyś, że ujrzy we mnie potwora mającego satysfakcję z tego do czego go zmuszono. Moja dusza nie posiadała już odcienia niewinnej bieli lecz barwę szkarłatu, poprzeszywanego wszędzie krzykami tych, którzy ginęli wokoło mnie, gdy szedłem w bój. Nienawidzę siebie za to czym się stałem przez ostatnie lata, ale nie miałem wyboru. Musiałem to dalej ciągnąć, musiałem walczyć i zabijać by samemu nie zginąć. Oczami wyobraźni ponownie wróciłem do czasów bitew jakie rozegrałem, jak zawsze zresztą kiedy czuję się samotny i słaby.
A ona musiała wyczuć i zrozumieć ten ból jaki kryłem w sobie, bo poczułem nagle jak klęka koło mnie i muska swą delikatną niczym aksamit dłonią mą pooraną bliznami twarz. Jej dotyk był niczym lek, odganiał ode mnie strach i troski, ból oraz smutek, niepewność nadchodzącego dnia jak i rozgoryczenie porażki. Zastępował je błogim spokojem, radością chwili, lekkością ducha i wypełniał me serce żywym ogniem miłości.
Miłości której tak dawno nie zaznałem. Tak dawno, że już prawie zapomniałem co to znaczy kochać i być kochanym. A teraz ten ogień znowu zdawał się gościć w moim sercu. Narastał, wzmagał się, rosnąc z wielką, niepohamowaną siłą. Czułem, że dzięki niemu znowu mogę naprawdę żyć, znowu mogę odczuwać to co dobre, znowu będę mógł wyjść śmiało światu naprzeciw i nie zlęknę się wyzwań jakie mi postawi.
Spojrzałem na nią, a ona widząc w moich oczach powracające życie, chwyciła me dłonie i podniosła mnie. Staliśmy tak naprzeciw siebie, lustrując spojrzeniami swe serca i nie mówiąc nic. Bo po co mieliśmy coś mówić, skoro słowa były zbędne. Przytuliła się do mnie, rozgrzewając jeszcze mocniej ogień jaki zrodziła we mnie, a ja trzymając ją w swych objęciach, chłonąłem słodki zapach jej włosów, który mieszał się z zapachem traw. Wiatr otulił nas swym delikatnym oddechem, a słońce oświetlało nasze twarze, iskrząc nam w oczach milionami gwiazd.
Niesieni pieśnią wiatru przemierzaliśmy jej zielona krainę, sycąc swe umysły blaskiem swych oczu. Przeglądając się w zwierciadłach naszych dusz. Cały czas milczący, wpatrzeni w siebie, wsłuchani jedynie w głosy naszych serc. Ptaki lecące nad nami iskrzyły miliardami kolorowych świateł, które zalewały nasze twarze, a ich śpiew odbijał się echem po całej krainie. Strumień wił się niczym wstążka na wietrze, a kolorowe ryby pluskały się w jego srebrzystych wodach, wyskakując co chwilę ponad jego niespokojną taflę. Jelenie wraz z swymi łaniami szły wokoło nas zasłuchane w pieśń miłości, jaką grały nasze serca.
Spacerowaliśmy tak zagłębiając się coraz bardziej w zielony, pachnący las, aż doszliśmy do źródła strumienia. Do źródła naszego uczucia. Położyliśmy się koło srebrnego brzegu, czując woń kwiatów otaczających nas dookoła, a ona nagle zbliżyła swe czerwone usta do moich zniszczonych warg. Dotknęła ich delikatnie, niczym płatkami róży, a ja zacząłem czuć niewiarygodną lekkość w całym swym ciele. Rozum zniknął, pozostało jedynie uczucie miłości oraz namiętność. Tak wielka, że potrafiła przyćmić nawet złote słońce. Przestałem słyszeć, przestałem widzieć, przestałem myśleć, jedynie czułem jej słodycz i zatapiałem się w niej coraz bardziej. Poczułem jak nagle zaczynam unosić się w powietrzu, jak cały świat wiruje i zostaje przy mnie tylko Ona. Ona i jej słodki zapach róży.
Nagle znowu się budzę. Nie wiem ile spałem, nie wiem gdzie jestem. Nic nie widzę. Potem powoli czerń przesłaniająca mi oczy rozjaśnia się, dociera do mnie znajoma lodowata cisza, swąd spalenizny oraz niemy wiatr. Zimny niczym oddech samej śmierci. Przetarłem oczy aby w pełni odzyskać wzrok i wpatrzyłem się w znajomy szary sufit mego zniszczonego domu. Otaczał mnie znajomy chłód, wszędzie walające się śmieci, gruz i łuski po nabojach. Usiadłem na swym zniszczonym łóżku, rozglądając się tępym wzrokiem dookoła siebie. Karabin jak zwykle trzymałem w ręce, niczym drogocenny kwiat, który ratuje życie tym co na nie zasługują. Podarta wojskowa kurtka, leżała zwinięta na łóżku, robiąc za prowizoryczną poduszkę, a podziurawiony wojskowy koc leżał bezładnie na podłodze.
Dotarło w końcu do mnie, że znów jestem w swoim świecie. Tym zimnym brutalnym i zniszczonym przez chciwość. Przewiesiłem sobie karabin przez ramię i podszedłem do okna, w którym już od dawna brakowało szyb. Spojrzałem na swój zniszczony atomowym ogniem, post-nuklearny świat, na którego ruinach od lat walczyli pomiędzy sobą ci, co stworzyli to piekło. Nikt już pewnie nie wie od czego rozpoczęła się ta bezsensowna wojna, tak samo jak ja nie wiem po co jeszcze walczę. Dla kogo to robię. Czemu jeszcze żyję.
Omiotłem wzrokiem spalone ruiny mego dawnego miasta, skąpane w srebrzystym świetle księżyca, jakby mając nadzieję, że ponownie zobaczę jej twarz. Twarz po której pozostało wspomnienie tylko w mym umyśle. Twarz, która powraca do mnie jedynie we w snach.
Snach marzyciela.

Autor: Artur Tojza

Pokolorowany
Świat

Kiedyś poprosiłaś, aby pokolorować ci świat. Świat szary, deszczowy, pełen smutku i goryczy. Świat, w którym człowiek nie chce zauważyć człowieka, gdzie każdy każdemu z gardła słowa wydziera. Zadanie trudne mi dałaś, bo jak można sprawić, aby słońce mgłę nieufności przebiło, kwiat zakwitł w dżungli z betonu, ptak zaśpiewał w gwarze maszyn. Lecz trudne nie oznacza niewykonalne.
Poszedłem do mej skarbnicy, wyjąłem z niej świece, nie zwykłe, lecz magiczne. Takie, jakich nikt na świecie nie ma. Mające dary dane im przez marzenia, przez wspomnienia. Ludzkie sny i pragnienia. Każda inny blask wokół siebie roztacza, inną moc posiada, inny sekret skrywa. Ale każda istnieć bez innych nie może, wszystkie jeden krąg łączy, wszystkie wiele światów tworzą, choć tylko do jednego należą. Do świata magii ludzkich snów, gdzie czas nie ma znaczenia, gdzie złość i nienawiść umarły, gdzie władzę ma miłość a nie pieniądz.
Położyłem świece przed tobą. Dziesięć ich było, lśniących potęgą i siłą. Wziąłem pierwszą, zapaliłem. Zielonym zabłysła płomieniem. Zapach wiosny rozkwitł wokoło niej, rozlewając świeżość traw po szarych łąkach. Drzewa zabarwiła zielenią, dając schronienie ptakom. Lasom dodała siły, wznieciła na nowo ich płomień życia, stając się domem wszelkiego stworzenia. Nadzieję ludziom dała, otuchę wznieciła wypędzając lęk z ich serc.
Oczy twe radością zapłonęły, więc drugą świecę zapaliłem. Błękitem świat oświetliła, niebo zalewając swą siłą. Zbudowała świat wolności, pełen dróg prowadzących do nikąd, ciągnących się daleko poza horyzont. Obudziła wiatr w chmurach ukryty i pozwoliła mu, aby niepewność wywiał z serca człowieka. Poczucie wolności obudziła w tobie, niezależności od tego, co otacza cię, na co dzień. Widząc to kolejną świecę zapaliłem.
Ta żółty płomień posiada, iskrzący się najjaśniej ze wszystkich. Jego blask splata się w złote nici, co ku błękicie nieba się pną. Pełne majestatu i siły, iskrę życia budząc w tych, których dotkną. Smutek wypędzając, z mrokiem ludzkiego strachu walcząc zawsze wygrywają. Spoglądasz w niebo, obserwując jak złote wstęgi w jedno się łączą, w gwiazdę życia, co słońcem jest zwana. A kiedy już jej majestat w pełni świat oplata swymi promieniami, strach przed mrokiem rozwiewając, ludziom nadzieję dając, czuję jak ciepło gości w twoim sercu.
Czwartą świecę zapaliłem. Niebieski ogień posiada, silny i porywczy niczym woda. Ożywiła strumienie oraz potoki w górach, dając im życie oraz dusze. Pozwoliła, aby biegły własną drogą, omijając przeszkody, zwalczając przeciwności losu. Zmyła ludzki brud, niegodziwość i oszustwo, jakie napotkała na swej drodze, nie pozostawiając po nich śladu. Oczyściła umysły, pozwalając im dostrzec to, czego dotąd nie dostrzegały. Otwierając im oczy na inny świat. Świat pełen spokoju i radości. Ciebie też to uspokoiło, oczom dając wytchnienie.
Kolejną, więc świecę wziąłem, postawiłem koło pozostałych, zapalając ją powoli. Ta zaś delikatnym różowym światłem zalśniła, zalewając świat słodką wonią kwiatów. Zasypała łąki falą barw wszelkich i zapachów ze wszystkich stron świata, wzniecając radość w oczach ludzi. Przepędziła zazdrość, nienawiść, które ludźmi targają w szarości życia, dając im w zamian radość dawania innym siebie. Usiadłaś na ukwieconej, barwnej łące, wdychając jej słodki zapach, a ja w tym czasie zapaliłem szóstą świecę.
Pomarańczowy ogień strzelił z niej, mknąc szybko ku górze. Zahaczył o wodę bystrą, łąki zielone, słońce złote i chmury białe, aż w końcu rozlał się łukiem po niebie, w tęczę zamieniając. Jeden z jej końców w rwącym potoku przemierzającym las zielony spoczął, drugi przy tobie się zatrzymał, skarbem cię dla świata czyniąc. Skarbem cenniejszym niż jakikolwiek pieniądz, gdyż klejnotem snów się stałaś. Ich gwiazdą oraz pięknem nieprzeniknionym. Rumieniec zapłonął na twych policzkach, gdy tęczy dotknęłaś, a ja zapaliłem następną świecę.
Brązowy ona płomień posiadała, pełen barwnego dźwięku, wydobywającego się z ptasich gardeł. Radosna muzyka popłynęła po niebie, wnikając w duszę wszystkiego, co żyje, co czuje. Barwne tony obwieszczały ludziom błogość i spokój, radość oraz zabawę, napawały światłem ich serca, oczyszczając je z ponurej ciszy. Ciebie również ten śpiew, jakby boski, radością napełnił, lekkość i zwinność ci nadał, jakiej nikt nie posiadł. Śpiew uniósł twą duszę w przestworza i pozwolił jej płynąć tam gdzie nikt nigdy nie dotarł.
Ósmą, więc świecę zapaliłem, co fioletowym ogniem świeci. Nadała ona niebu kolor granatu, zmierzch obwieszczając, świat do snu utulając. Spokój i ciszę przyniosła, pozwalając światu zapomnieć o trudach za dnia doznanych. Położyłaś się na ukwieconej łące, czując sen nadchodzący, widząc jak noc swym płaszczem świat otula, a ja następnej świecy światło ożywiam.
Białe ona światło niosła, co podzieliło się na miliardy iskier i wzniosło ku nocnemu niebu. Tam każda z iskier własną jasnością rozbłysła, srebrząc się i oświetlając drogę nocnym podróżnikom, którzy snu nie zaznali tej nocy. Kierowały ich bezpiecznie po ciemnych drogach, prowadząc ku domowi, ku rodzinom, w miejsca gdzie swe życie spędzili. Ty jednak nie chciałaś spać. Patrzyłaś w lśniące gwiazdy, wspominając kolorowy świat. Świat utkany z ogni ludzkich snów, z marzeń, co się w naszych duszach kłębią i wolności pragną. Szukałaś wspomnień tego, co przypominało ci wieczne miejsca twej radości, twego spokoju. Szukałaś i szukając ich, zasnęłaś. A ja zapaliłem ostatnią, dziesiątą świecę.
Świecę najdroższą ze wszystkich. Tę, która jest początkiem i końcem. Tę, z której rodzą się sny i marzenia. Świecę, o której każdy śni po nocach, o której teraz ty śniłaś. Świecę mającą czerwony płomień, płomień silny, stały i niegasnący. Płomień mogący pokonać każdą przeciwność losu, dający siłę oraz sens życia. Płomień miłości.
I tak śniąc o niej, o ogniu, który raz prawdziwie zapalony nigdy nie gaśnie, pokolorowałem twój świat. Świat, w którym nadzieja gości w sercu człowieka, a władzę ma miłość, co na każdego czeka.

Autor: Artur Tojza

Niepokój

Czas nadleciał nad nasze domy niczym upiorny ptak, siejąc niepokój i lęk w naszych sercach. Z początku walczyłem z nim, nie chcąc zatracić swoich ideałów i wiary. Odrzucając od siebie myśli, że mogę przegrać. Zresztą nie ja jeden. Nikt z nas nie dopuszczał tej myśli do swojego serca. Bo nikt nie chciał przegrać i poddać się bez walki.
Nasz wróg niszczył nas pojedynczo, powoli, systematycznie. Ukazywał nam nasz ukryty strach, wylewając go na zewnątrz i karmiąc się nim. Aż w końcu powoli zaczął stawać się nami i przejmować kontrolę nad naszymi czynami. Powoli stawałem się pustym, wyprutym z radości ludzkim wrakiem, który myśli tylko o tym, żeby przeżyć.
Siedząc na zimnych ruinach, spojrzałem w dół na moich towarzyszy broni, którzy od tylu lat zastępowali mi rodzinę. Patrzyłem na nich i czułem strach, jaki wypełniał ich serca. Widziałem lęki, które zdominowały ich myśli. Słyszałem ból wypływający z ich oczu. Czułem to całe cierpienie, jakie z nich emanowało i powoli wsączało się w moją duszę. Miałem poczucie winy, że nie udało mi się powstrzymać tego piekła, w którym oni się teraz znajdowali.
Tylko czy mogłem naprawdę powstrzymać to, co było nieuniknione? Powstrzymać świat, w którym żyłem, przed całkowitą autodestrukcją. Kiedyś twierdziłem, iż posiadam taką moc. Ale teraz wiem, że to były tylko kłamstwa. Kłamstwa, którymi sam siebie karmiłem. Którym ufałem i w które w końcu zacząłem naprawdę wierzyć. Jednak to była tylko naiwność z mojej strony.
Po co walczyłem? Tego nie wiem, bo tu wystarczała aż nadto moja chęć życia, moja determinacja. Jedno pozwalało mi przetrwać, drugie - myśleć.
Kiedy jestem sam, pozwalam swoim marzeniom swobodnie błądzić by mieć nikłą nadzieję, że ten koszmar kiedyś się skończy. By zagłuszyć ból, jaki widzę pośród tych młodych ludzi, a który zakrada się również do mojego umysłu.
Rozmawiam sam ze sobą, bo w tym piekle pozostał mi tylko mój głos wewnętrzny. Prowadzę z nim długie debaty o wszystkim i o niczym. To pozwala zapomnieć o rzeczywistości. Rozmowa i marzenia to jedyne co pozwala ludziom z mojego świata nie dać się zwariować.
Jeśli umiemy rozmawiać, to umiemy również myśleć, tworzyć i kształtować los. Potrafimy wpływać na innych i im przekazywać naszą wiedzę. Tylko najpierw musimy chcieć to uczynić. Bo jeśli tego nie będziemy pragnęli, to cała nasza przeszłość, nasza historia i wspomnienia - znikną bezpowrotnie.
Spojrzałem ponownie na moich kompanów niedoli kulących się z zimna w i ruinach domów. Jedyne, co widziałem, to zmęczone, zniszczone przez strach i głód, wycieńczone ludzkie sylwetki, które myślały tylko o jednym: "Kiedy to się skończy, kiedy w końcu zasnę i obudzę się w lepszym świecie?" Albo już w ogóle się nie obudzę, tylko będę spał. Spał i śnił o tym, czego nie udało mi się zobaczyć, bo zostało zniszczone krwawym ogniem nienawiści. Miałem nadzieję, że pośród tych przepełnionych niepokojem ludzi, kryje się choćby malutkie ziarnko wiary. Wiary w odbudowę świata, który utraciliśmy.
Miałem nadzieję, że nie marzą o wiecznym śnie. Chcę żeby ludzie z mojego świata zaczęli na nowo sobie ufać.
Nagły huk wystrzału zagłuszył moje myśli. Ostrzał znów się rozpoczął. Jak co rano, każdego dnia. Błędne koło.
Wszyscy wokoło mnie poderwali się i biegli w kierunku, gdzie ponownie rozpoczynała się bitwa. Ja zostałem, targany niepokojem o los tych, którzy stali się moją nową rodziną, zostałem i patrzyłem, jak walczą, a potem giną.
Wstałem, spoglądając ostatni raz wstecz tego ranka, na swoje byłe życie. Ruszyłem ku placu boju aby zabijać i ratować tych, którzy nie powinni nigdy tam się znaleźć. Ruszyłem tam, by po raz kolejny uścisnąć rękę śmierci i poczuć jej lodowaty pocałunek. Ruszyłem pełen lęku i strachu o własne życie. Ruszyłem pełen niepokoju o nowy dzień.

Autor: Artur Tojza

Motyl

Tęcza barw mignęła mi przed oczyma. Noc w poranek zamieniła, kiedy krople rosy z mych rzęs na ziemię zrzuciła. Fala barw rozlała się przede mną, umysł rozjaśniając i duszę, wypełniając. Smutek szarych dni odgoniła, spychając na dno pamięci mej. Mrok rozwiała, czarne jego pióra, pawimi zastąpiwszy. Fala barw, z falą życia się miesza, radość budząc w ludziach i nadzieją karmiąc.
Spoglądam na ten wodospad tęczy, oczy swe jego blaskiem napawając, łaknąc zachłannie ciepła które roztacza. Widzę jak barwy uderzając o taflę srebra, rozpryskują się z wdziękiem. Każda własną drogę obiera, każda innego przeznaczenia linią, każda cel ma odmienny. Najpierw za granatowym strumieniem podążam, płynącym silnie po prostej drodze. Zanurzam w nim dłoń czując jego siłę, pewność, bystrość nurtu. Mimo iż w kolorze zimny, napełnia mnie ciepłem, wytrwałością w postanowieniach mych.
Zaraz obok błękitny potoczek płynie. Wątły lecz rwący, cichy ale gwałtowny, delikatny jednak taki silny. Niemal niedostrzegalny w rzekach barw, które świat otaczają. Spoglądam w jego toń i widzę bijące z niego życie. Początki życia, które oferuje ludziom.
Idę dalej zieloną rzekę napotykając. Płynie dostojnie niczym szlachetna Pani, odziana w zieloną suknię. Blask spokoju i nadziei budzi u stroskanych istot, drogę zabłąkanym wskazuje, a smutnych pociesza. Delikatna niczym puch rajskiego ptaka, zapach młodych liści i polnych kwiatów z sobą niesie. Wchłaniam go, rozkoszując się jego wonią oraz mocą, spokój w duszy odczuwając, gwałtowne myśli burząc.
Wtem żółty strumień dostrzegam, pełen złotego blasku słońca. Ciepło i radość z niego bije, mrok oraz nienawiść rozpraszając u innych. Jasność jego niemal mnie oślepia, kiedy tak zanurzam się powoli w jego nurcie. Czuję jak przepływa przez me serce szczęścia ogrom nieopisany, iskrę nadziei w duszy wzniecając. Oczy otwieram i widzę, jak czerwoną rzeka się staje, nieomal ogniem wartko płynącym. Brzegi płoną żywym ogniem, ale wiem że to żar najwyższych uczuć ludzkich tak goreje, paląc grzechy przeszłości. Pozwalam aby ten ogień pochłonął mnie całego, oddaje mu się bez reszty. Oczy zamykam w błogim spokoju, kiedy czuję jak ogniki wypalają czerń z mego serca.
Tęcza barw mignęła mi przed oczami. Wybudzam się z mgły mych myśli, spoglądając na obraz życia. Na małego motyla o skrzydłach koloru tęczy, o pawich oczach otoczonych rzekami barw. Wyciągam ku niemu mą dłoń splugawioną krwią i brudem, a on się nie wzdryga. Siada na niej nie okazując strachu, napawając mnie wiarą i patrzy mi w oczy. Oczy bólem grzechu przepełnione, bólem który ukojenia znaleźć nie może.
Wznoszę powoli rękę ku nocnemu niebu, a on wzbija się w górę pełen majestatu. Wznieca wiatr skrzydłami, wiatr utkany z barw życia, co strach i ból odganiają. Pełen nadziei spoglądam za nim jak podąża ku gwiazdom, które go zrodziły. Ku domowi gdzie mieszka najwyższe z ludzkich uczuć, nadające sens wszelkiemu życiu. Patrzę na posłańca życia o skrzydłach utkanych z blasków tęczy.
Motyla co znak miłości światu obwieszcza.

Obrazek użytkownika Vermin

"Bohater" -> krótka opowieść z morałem

To jedna z moich starszych prac, nie jest idealna, ale do najgorszych też nie należy. Jak są jakieś konkretne uwagi to czekam na komentarze :D

Autor: Artur Tojza (Vermin)

Bohater

Czarny kabriolet mknął ciemnymi alejkami, skąpanymi w zimnym deszczu. Ulice były całkowicie opustoszałe. Zresztą nie było to niczym dziwnym o tej porze, w tej części miasta. Samochód przecinał wątłe smugi światła, rzucane przez latarnię, jedna za drugą. Młody mężczyzna, siedzący za kierownicą, spojrzał odruchowo w lusterko, kiedy dwa inne kabriolety wyjechały z bocznej uliczki. Z piskiem opon ruszyły za swą ofiarą, niczym wygłodniałe wilki. Chwilę potem dołączyły do nich jeszcze trzy inne samochody.

- Trzymaj się braciszku, już prawie jesteśmy w domu - powiedział młodzik do skulonego, obok niego na fotelu, mężczyzny.

Tamten tylko zacharczał, dławiąc się własną krwią. Dwa z ścigających samochodów, dogoniły kabriolet. Zaczęły uderzać w niego wściekle, chcąc za wszelką cenę strącić swą zwierzynę na bok, gdzie mogłyby ją dobić. Jednak młodzian nie należał do łatwych zdobyczy. Zręcznie odpierał ich ataki, odrzucając od siebie swych prześladowców.

W końcu oba samochody wzięły go w kleszcze, zaś z tylnich okien wychylili się mężczyźni z AK-47. Kierowca kabrioletu wcisnął hamulec, akurat w momencie gdy obaj mężczyźni otworzyli ogień. Łowcy ostrzelali się nawzajem, w efekcie czego jeden z samochodów wpadł w poślizg i stanął wzdłuż drogi. Młodzik nie pożałował swej furii, docisnął pedał gazu i z impetem uderzył w przeciwnika. Samochód, odrzucony siłą uderzenia, przekoziołkował się dwa razy i ostatecznie spoczął na mokrym chodniku.

Kabriolet skręcił błyskawicznie w zacienioną alejkę, pełną śmieci, nie bacząc na to co jest przed nim. Po chwili wyjechał prosto, naprzeciw miejskich doków. Staranował ogrodzenie i zniknął miedzy magazynami. Zatrzymał się pod jednym z niszczonych baraków, wyjął ze schowka berettę z zamontowanym do niej tłumikiem i wysiadł pospiesznie z samochodu. Ukrył broń na plecach, za paskiem od spodni, podszedł do bagażnika, gdzie miał schowanego Colta Comando. Przeładował karabin, wepchnął do kieszeni, skórzanej kurtki, trzy zapasowe magazynki i wyciągnąwszy rannego brata z wozu, ruszył z nim w kierunku pomostu.

- Jak się trzymasz braciszku? Zaraz będziemy bezpieczni, te ścierwa nas nie dostaną.

- Zimno? mi? - wyjąkał mężczyzna.

- To przez ten przeklęty deszcz, ale daje nam osłonę, więc nie jest taki zły.

- Hary?

- Tak?

- Zostaw mnie? ja mam? już? dość?

- Przestań mi tu chrzanić farmazony - fuknął Hary, sadzając brata pod ścianą baraku. - Wyjdziemy z tego obaj. Słyszysz mnie?

- Wiesz przecież?

- Powiedziałem, abyś się przymknął. Razem wdepnęliśmy w to gówno i razem z niego wyjdziemy. A teraz poczekaj tu na mnie chwilkę, sprawdzę czy nasza łódź już jest.

Ranny brat próbował coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył. Hary zniknął w strugach deszczu, zostawiając go schowanego za skrzyniami. Pobiegł w kierunku przystani jachtowej, cały czas, bacznie rozglądając się dookoła. Deszcze był teraz dla niego zarówno wrogiem, jak i przyjacielem. Dawał mu co prawda osłonę, ale jego wrogom również.

Przestał sobie w końcu zaprzątać tym głowę i znalazłszy odpowiedni numer pomostu, wbiegł na niego. "Królowa mórz" czekała na niego tam gdzie miała. Niewielki, biały jacht napędzany silnikiem, lub żaglem przy odpowiedniej pogodzie, kołysał się ponuro w wodnej zasłonie. Hary wszedł na pokład, sprawdził dokładnie czy wszystko jest na swoim miejscu, po czym zajrzał do sterówki.

Tak jak się umówił z swym dostawcą, w schowku była broń, którą od niego kupił wraz z łodzią. W magazynie żywność i leki, zbiorniki pełne. Ich klucz do wolności. Wymienił Colta Comando na AK-47 z schowka. Lubił tą broń o wiele bardziej, gdyż jak dotąd nigdy go nie zawiodła. Sprawdził magazynek, przewiesił przez ramię pasek z zapasowymi magazynkami, włączył silnik na cichy bieg i ruszył po brata.

Ledwo zszedł z pokładu rozległy się strzały z broni maszynowej, a nad głową przeleciały mu pociski. Padł plackiem na pomost, celując karabinem w zasłonę deszczu, ale nic nie zobaczył. Rozległ się kolejny huk, jednak tym razem Hary dostrzegł wyraźny błysk. Wystrzelił dwie krótkie serie w tamtą stronę i po chwili do jego uszu dobiegł jęk oraz plusk, wpadającego do wody ciała.

Jeden poszedł, pytanie polegało na tym ilu zostało. Odczekał chwilę, przebiegł kilka metrów i padł na deski pomostu, przywierając do nich. Sekundę potem rozległy się kolejne serie z karabinów maszynowych, ciężkiego kalibru. Pociski rozpruły w drzazgi, kadłub jachtu, za którym się schował. Hary nie czekając dłużej, puścił po jednej krótkiej serii w dwa punkty. Dobiegły go jęki konających ludzi, a zaraz potem ponownie rozgorzał potężny ostrzał.

Jedna z kul trafiła go w ramię i odrzuciła do tyłu. Wpadł do lodowatej wody, krztusząc się nią. Kolejne pociski uderzyły koło niego, więc młodzian szybko dał nurka w czarną toń. Popłynął pod pomost, wymierzył na oślep i wystrzelał cały magazynek. Dobiegł go stłumiony plusk i zobaczył w mętnym świetle, rzucanym przez jedyną latarnię, jak coś małego opada na dno zatoki. Wypłynął na powierzchnie, podpłynął do krawędzi pomostu i powoli się na niego wspiął.

Dwóch mężczyzn stało koło trzeciego, martwego kompana, przeczesując latarkami taflę zatoki. Hary przeładował cicho swą broń, wycelował i wystrzelił dwukrotnie. Oba pociski trafiły idealnie w cel, posyłając do Hadesu jego wrogów. Czując, że może być znacznie gorzej, pobiegł ile sił w nogach po brata. Kiedy przybył, na miejsce gdzie go zostawił, jego przeczucie się sprawdziło.

- A więc tu jesteś robaczku - zaśmiał się lodowato wysoki, barczysty mężczyzna, który trzymał brata Harego za włosy, mierząc Walterem PPK w jego skroń. - A już myślałem, że moi chłopcy pozbawili mnie całej przyjemności.

- Zostaw go Ross, albo?

- Albo co? Zastrzelisz mnie? Zdążę wpakować twemu kochanemu braciszkowi kulkę w jego pusty baniak, zanim podniesiesz broń. A tak skoro już o tym mowa, to wyrzuć tego gnata do zatoki - dodał rozbawionym tonem gangster.

- Pozwól nam odejść - odparł Hary, wyrzucając broń za siebie, która wpadła z pluskiem do wody. - Przecież w niczym już ci nie możemy zaszkodzić.

- Co prawda to prawda, ale jak wiesz twój braciszek ma u mnie spory dług, a ja bardzo nie lubię długów.

- Spłaciłem go, co do centa?

- A potem puściłeś moją fabrykę z dymem. To było naprawdę głupie posunięcie.

- Katowałeś tam dzieci - warknął Henry.

- Cóż, ktoś musiał pracować, a to byli najtańsi pracownicy na rynku.

- Chciałeś chyba powiedzieć, niewolnicy.

- To bardzo brzydkie słowo, tak samo jak morderstwo czy kradzież. Nie lubię ich - zaśmiał się Ross.

- Ale jakoś nagminnie je stosujesz.

- Stosowanie, a mówienie o nich, to dwie różne rzeczy. Ja wolę jak się mówi "wypadek" lub "pożyczka bez wiedzy właściciela". Brzmi to o wiele lepiej, nie sądzisz.

- Wieśniacko i obłudnie jak dla mnie - parsknął Henry z pogardą.

- Ech, wy młodzi. Te wasze ideały o wolności i równości, chyba nigdy z tego nie wyrośniecie. Nuży mnie już ta rozmowa.

- Mnie też.

- No to chociaż w czymś na końcu się zgodziliśmy. Papa.

Ross wymierzył w młodzika i strzelił, ale ten w ostatniej chwili zdążył się uchylić do tyłu. Pocisk drasnął go tylko po policzku, pozostawiając na nim długą, czerwoną linię. Gangster zaklął pod nosem, wycelował ponownie, jednak Henry był szybszy. Wyszarpnął schowaną na plecach berettę i wystrzelił dwukrotnie. Obie kule trafiły mężczyznę w pierś, odrzucając do tyłu, na ścianę baraku. Ross osunął się powoli na ziemię, wypuszczając broń z ręki i patrząc oniemiałym wzrokiem na swego przeciwnika.

Henry podbiegł do brata, pomógł mu wstać i oprawszy go o siebie, ruszył w kierunku łodzi. Zatrzymał się po chwili, odwrócił do umierającego gangstera i posłał mu kulkę miedzy oczy. Wygrał, czuł to w całym ciele. Ledwo wszedł na pomost usłyszał za sobą okrzyk przerażenia i pisk opon. Oślepiło go jaskrawe, białe światło, poczuł jak coś metalowego uderzyło w niego z impetem i odrzuciło do tyłu. Bezładne ciało wpadło z głośnym pluskiem do wody. Henry widział jeszcze przez chwilę gromadzące się wokoło niego sylwetki ludzi, znikające powoli w mroku, aż w końcu cały świat stał się czarny.

Ludzie tłoczyli się koło martwego ciała chłopca, leżącego na jezdni w kałuży krwi. Kilka kobiet próbowało uspokoić swoje dzieci, które płakały. Jakiś policjant podbiegł do tłumku i zaczął wypytywać ludzi co się stało. Zauważywszy martwe ciało dwunastolatka , spytał o coś szybko, na co ludzie wskazali na wielką ciężarówką i siedzącego koło niej bladego mężczyznę.

Policjant podszedł do kierowcy, który trzęsącymi się rękoma próbował zapalić papierosa. Przykucnął koło niego, podał ogień i spytał:

- Jak to się stało?

- Jechałem, tak jak zwykle? miałem zielone? aż nagle ten chłopaczek wyskoczył mi pod? Ja go zabiłem!

- To nie pana wina.

- Ale Ja go zabiłem. Wcisnąłem hamulce? ale nie mogłem się już? po prostu nie mogłem? Boże, zabiłem dziecko.

Mężczyzna zaczął szlochać, skrywając twarz w dłoniach. Nawet nie poczuł, że papieros przypala mu rękę. Przyjechała karetka wraz z wozem policyjnym. Policjanci rozproszyli gapiów, dwóch sanitariuszy zabrało ciało dziecka i schowało je w czarnym worku. Ich kolega zajął się roztrzęsionym kierowcą ciężarówki, po czym podszedł do policjanta i podał mu jakiś komiks.

- Dzieciaka poniosła trochę wyobraźnia - stwierdził smutnym tonem. - Chciał być super gliną.

Funkcjonariusz spojrzał na pokrwawiony album i uśmiechnął się smutno. Włożył komiks do plastikowego worka i udał się do swego samochodu. Kolejny dzień w piekle, zebrał swe żniwo.

Obrazek użytkownika Mateusz Ślażyński

Tyle Możliwości

//* Jest to mój kolejny eksperyment literacki, w końcu próbować trzeba, bo się człek nie nauczy. Tym razem to raczej standardowe opowiadanko science-fiction. Nie jest zamknięte i będę je kontynuował, jeżeli komuś się spodoba. Miłej lekturki życzę. *//

"Dzięki BetterFuture Inc. każda możliwa wersja twojej przyszłości będzie jeszcze piękniejsza. Najlepszą jakość przy dostępnej cenie osiągnęliśmy poprzez zastosowanie najnowszych technologii PIZ, które rozwijane przy udziale najlepszych fachowców specjalnie wyselekcjonowanych spośród elektroników, fizyków, informatyków oraz filozofów. Obecność tych ostatnich daje gwarancję moralnego i psychicznego komfortu klienta, o którym tak często zapomina nasza konkurencja. Gwarantujemy, że jedna interwencja zastąpi dwadzieścia nie w pełni udanych u innych operatorów. W wypadku uzasadnionej chęci kolejnej interwencji, wykonamy ją bezpłatnie.
Zamów już dziś na kanale firmowym w zakładce lub korzystając z Miejskiego Ośrodka Bezpiecznej Przyszłości. życzymy Panu lepszego jutra!"
No to się wpakowałem w niezłe gówno... Jak mogłem dać się namówić na intymne spotkanie z jakąś o dziesięć lat młodszą ode mnie feminką i do tego w takim miejscu! W samym centrum reklamy i marketingu tej federacji.. Nie dość, że włażą mi do mojego mózgu, to jeszcze zostawiają tam śmieci, które potem krążą i zadomawiają się. Po paru latach życia w pobliżu takiego miejsca zamiast układu nerwowego masz śmietnik, gdzie znalezienie jednej sensownej myśli wymaga kopania na skalę przemysłową. A znalezienie w pełni przez siebie ukształtowanej wydaje się prawie niemożliwe bez koparki. Jak to się stało, że znowu tu jestem z własnej woli?!
No, właściwie wiem jak to się stało... Kermi miała niezłe kształty, dość inteligentna i co najważniejsze chociaż trochę myślała samodzielnie (za parę lat to się pewnie zmieni). Poza tym za długo byłem zamknięty w moim lokum, człowiek nie jest układem scalonym i musi mieć czym i do kogo oddychać. Co prawda, rozmowa już dawno przestała mieć wiele wspólnego z kontaktem fizycznym i nie wymaga już, aby zapuszczać się w rój obcych humanoidów, ale istnieje subtelna różnica między hologramem a ciałem.
No w końcu jest, idzie drobnymi kroczkami identyczna jak na przekazie, uśmiechnięta i elegancka. Ten sam kostium i uśmiech o nie do końca równych zębach. Właśnie ten kieł wystający, minimalnie przysłaniający jedynkę mnie w niej tak ujął. Można by rzec, że ta jedna niedoskonałość czyniła ją kimś wyjątkowym, nie do końca uszczęśliwionym. Ten ząb otwierał morze skojarzeń, począwszy od zabrudzenia na szybie przez nieszczelny dach, pokój o ścianach z betonu, dziadka palącego tytoń, aż do ogrodu, wsi, świń i zabawy w błocie na plaży przy jeziorze.
Uśmiechnąłem się nieznacznie, machając przy tym dłonią, by zwrócić jej uwagę. Nie zauważyła lub nie chciała tego pokazać, nie zmieniając ani na chwilę tempa i rozmiarów swoich kroków. Zawołałem jej imię, delektując się niesmakiem, jaki zbędne podnoszenie głosu wywoływało wśród tłumu. Zmieszała się... Niedobrze, miałem nadzieję, że ucieszy ją widok kogoś spontanicznego. No cóż. Chyba za duże nadzieję wiązałem z tym zębem, ale tonący brzytwy się chwyta. Miałem tylko jeszcze nadzieję, że złapałem za tą nieostrą część służącą jako uchwyt...

- Bądź pozdrowiony - podeszła do mnie i spokojnie bez ogródek przeszła do standardowej konwersacji nazywanej przeze mnie 'Trzy B' (Bezuczuciowo, Bezpiecznie, Boże zmiłuj się nad nami) - Słyszałeś, jakie pięknie możliwości roztaczają się przed naszą federacją? Podobno, niezależnie od czynników, czeka nas dalszy rozwój i postępowy spadek procent negatywnego Efektu Motyla.
- Acha, nie da się tego nie wiedzieć, skoro informacje w tym miejscu same wchodzą do głowy..
- Sprawdziłam na moim mierniku, - nie za bardzo chyba interesował ją kontekst zdania, skoro otrzymała odpowiedź na swoje pytanie - jaki typ rozrywki przyniesie dziś światu ze strony naszego spotkania najbardziej wymierne korzyści i okazało się, że ta restauracja to nie był za dobry pomysł. Zresztą dzięki temu zaoszczędzimy kredyt, co z pewnością zaowocuje w przyszłości inną radością. Zamiast tego mamy udać się razem na przegląd możliwości czasowych i według miernika największa korzyść przyszła nastąpi, gdy zrobimy to bez użycia żadnego pojazdu, prawda, że to niesamowite?!

Trajkotała powoli, wyraźnie i odpowiednio akcentując wszystkie zdania, wyrazy niczym automat. Ręce tego ludzkiego cyborga leżały opadnięte wzdłuż ciała, by poprzez jego mowę nie zakłócić czystego bezpiecznego przekazu. Miałem już wykręcić się złym wpływem naszego spotkania na całokształt wydarzeń toczących się na terenie Sri Lanki lub innego miejsca, o którym nawet nie słyszała, ale pod koniec naprawdę zapaliła się wizją pójścia gdzieś na piechotę i zaczęła tak szczerze radować możliwością poprawienia losu ludzkości tą prostą czynnością, że jej ząbek zahaczył o wargę, by delikatnie wystawać poza obraz feminy idealnej. Znowu natłok skojarzeń, wspomnień: biegnący koń, wiatr, drzewa, liście, jesień, szelest pod stopami... Po chwili chwilowy bezład panujący w jej tonie głosu złączył się jakby z kłem i w wyniku nałożenia się tych dwóch zjawisk, powstała fala, pod wpływem której stałem się dość łatwym łupem dla marzeń i nadziei. Zanim się z nich otrząsnąłem, wstyd się przyznać, ale zgodziłem się na wszystkie propozycje Kermi. Ona zaś uspokoiła się i znowu stała się żywą marionetką, ale cóż, słowo się rzekło... Droga była długa, czas do początku pokazu dość krótki, więc szybkim krokiem wyruszyliśmy w kierunku wyjścia z centrum.
Nie rozmawialiśmy dużo, spełniając jedynie niezbędne minimum, by spacer nasz nie wyglądał nienaturalnie. Rzeczy wyglądające nienaturalnie są niebezpieczne, potrafią wywołać lawinę zdarzeń nie zawsze kończących się happy-endem. Na przykład sam pies, taki który szczeka albo się przymila, nie wygląda ani sztucznie, ani dziwnie, po prostu pies. Nikogo nie wyprowadzi z równowagi, będąc tym samym podporą neutralności chwili. Co innego pies chodzący po płocie niczym kot - taki to już potrafi zdziwić, a jeśli by do tego patrzył na ciebie, jak kotowaty na myszowatego - taki to potrafi nie tylko zdziwić, ale i przestraszyć. Strach, zdziwienie, inne mocniejsze uczucia odpowiednio skumulowane i ułożone w nieodpowiednim momencie mogą spowodować, że człowiek zachowa się w sposób równie nienaturalny. Już wiele lat temu udowodniono, że większość zbrodni, zwłaszcza tych największych, jest popełniana w wyniku przeżytego wstrząsu. Zachowywaliśmy się więc naturalnie, lub raczej sztucznie, ale tak, żeby wyglądało to naturalnie - przecież nie chcieliśmy doprowadzić do czyjejś tragedii.
Być może ta bierna ochrona życia współobywateli trwałaby dłużej, gdyby nie obraz, który wybił się zbyt nachalnie spośród spokojnego krajobrazu. Na pierwszym planie tego rzucającego się w oczy dzieła znajdował się staruszek w oparty o mur. Głowę miał spuszczoną w taki sposób, że długie siwe włosy przykrywały twarz wraz z tułowiem. Podnosiły się w nierównym rytmie, pod naporem ciężko oddychającej klatki piersiowej. Patrząc niżej prócz wyciągniętych nóg można było zauważyć dość dużą plamę krwi, obok niej mniejszą, dalej konsekwentnie jeszcze mniejszą, itd.. Idąc za krwią, niczym dziecko za cukierkami, dojść można było do dobrej klasy mobilu lub raczej jego resztek. Z pewnością całość była niezwykła, zwłaszcza, że wypadek takim pojazdem był prawie niemożliwy do wykonania. "Nawet samobójstwa nie da się nim popełnić" - tak brzmiał slogan firmy produkującej go na skalę światową.
I jak zareagować na taką niecodzienność? Ja odruchowo chciałem podbiec i sprawdzić stan dziadka, by mu pomóc, ale Kermi była szybsza. Podeszła swoim drobnym kroczkiem (a ja tuż za nią) i nie mówiąc ani słowa zaczęła obszukiwać nieprzytomną ofiarę. Podczas przeszukiwania kieszeni marynarki uniosła na chwilę włosy. Przez chwilę nie chciały się oderwać, przytwierdzone zaschniętą kleistą krwią oblekającą niewiadomego oryginalnego koloru marynarkę. Ukazał się przede mną obraz pomarszczonej twarzy z zamkniętymi, zapadniętymi oczami, dużym orlim nosem oraz rzeczą ważniejszą w zaistniałej sytuacji od szczegółów anatomicznych - opuchniętą raną na czole, której krew utworzyła ogromne czarne strupy. Skądś znałem tą twarz i zapewne jej właściciela, ale nie mogłem sobie przypomnieć, kim on był, być może byłem zbyt roztrzęsiony, może to z powodu tych ran... Oprócz rozbitej głowy, licznych sińców i metalowego drutu wystającego z brzucha nic nie znalazłem, co wcale nie było pocieszające. W tym samym czasie Kermi zakończyła rewizję. Nie znalazła niczego, żadnych dokumentów (kolejna anomalia w tym formalnym świecie), ani nawet miernik (to już było niemal cudem, choć ja sam nie nosiłem swojego, na szczęście ona o tym nie wiedziała). Następnie wyjęła własny miernik, zdała mu relację z tego, co odkryła i zapytała jakie dalsze postępowanie przyniesie największą korzyść.
I w tym miejscu ziejącym grozą pojawiła się cisza... Cisza z grozą zawsze się dogadywały, niektórzy twierdzą, że cisza to drugie imię śmierci, co by wyjaśniało to zjawisko. Nie wiedziałem co robić, a mój mózg w ramach obrony przed grożącym mi wstrząsem wyobraził sobie, co w tej chwili dzieje się na drugim końcu kontynentu. Jak nadana informacja jest w tej chwili przekazywana przez przekaźnik drogą satelitarną do Centrum Prawidłowej Przyszłości, a dokładnie do SecondWorld, najszybszego komputera naszej epoki, zawierającego jedyną sprawdzającą się w 99% symulację rzeczywistości. Następnie, po wprowadzeniu otrzymanych danych maszyna generuje zaistniałą sytuację i przeprowadza wszystkie możliwe warianty wydarzeń zależnych od postępowania pytającego. Swoją drogą, zawsze byłem ciekaw, czy bierze pod uwagę ten 1% swojej ułomności. Kolejnym etapem jest segregacja możliwych przyszłości ze względu na wartość utylitarną oraz moralną. Kiedy najlepsza możliwość zostaje wybrana, osoba korzystająca z miernika otrzymuje instrukcje dalszego postępowania.
Tym razem trwało to dość długo. Wydłużyło się na tyle, że mózg zdążył zatracić sens i cel swojego toku myślenia. Zachowałem tą odrobinę moralności i w końcu przełamałem się, wyjąłem własny przekaźnik, wykonałem transmisję z najbliższym szpitalem. Zgodnie ze standardową procedurą opisałem okoliczności, miejsce oraz charakter wypadku i potwierdziłem, że niesienie pomocy poszkodowanemu zostało skonsultowane z Centrum PP. Usłyszałem rzeczową informację, że mogę dalej kontynuować spacer, nie martwiąc się więcej o los staruszka.
Z każdym moim działaniem oczy Kermi robiły się coraz większe, widać było, że nie popiera mojego małego kłamstewka i braku odpowiedzialności, który w jej mniemaniu stanowił czyn popełniony bez wiedzy o jego konsekwencjach. Była jednak bezradna w obliczu martwej ciszy wydobywającej się zarówno z jej otwartych w niemym krzyku dezaprobaty ust, jak i trzymanego w ręku miernika. Bez lalkarza, lalka jest już tylko ubranym kawałkiem drewna, można się nią bawić, jak zwykłą zabawką. Bez żadnego oporu dała mi się wziąć pod ramię i prowadzić dalej.
Dalej, ciągle dalej, mimo że nie chciałem iść na żadne pokazy. Pora była późna, ja zmęczony ale nie zmieniłem celu. W końcu słowo się rzekło. Byłem szczęśliwy, że zrobiłem dobry uczynek. Rzadko ostatnio miałem okazję na coś takiego, jeszcze rzadziej ją wykorzystywałem. Trwałbym w tym stanie radości aż do samego pokazu, ale miernik okazał się być jednak sprawny. Wypowiedział tylko jedno zdanie, które odbiło się delikatnym echem od stojących wzdłuż ulicy budynków: "Dobić ofiarę wypadku, priorytet ochrony społeczeństwa". Kermi obudziła się wtedy z letargu, spojrzała na mnie z dziecięcą nienawiścią i nagle odzyskała zdolności artykułowania słów, a nawet wrzasków:

- Jesteś mordercą, parszywym mordercą! - teraz jej kiełek kojarzył mi się bardziej z wampirem, tą starą ludową legendą, której bały się już tylko dzieci na wsi, niż z sielską młodością - Przez ciebie mogą zginąć setki ludzi! Być może uratowałeś kolejnego Hitlera! - Adolf był obecnym liderem wśród historyjek, którymi straszy się młodych, tłumaczącą poświęcenia życia jednej złej osoby dla innej dobrej - Zaraz skontaktuję się z...

Byłem zmęczony, więc przerwałem jej tyradę w sposób najbardziej dla mnie przyjemnym, czyli pocałunkiem, mocnym na tyle, by na chwilę straciła orientację. W końcu skoro raz już przed chwilą złamałem zasady systemu dla kogoś, to czemu teraz nie mogę złamać panujących zasad moralnych dla samego siebie. Nie całowałem się w końcu od kiedy przyjechałem do federacji. Poza tym nie miałem ochoty spotkać służby strażniczej. Wolałem wykorzystać chwilę osłupienia, złapałem jej palec i nacisnąłem nim na mierniku kontrolkę z napisem "Wykonane". Nieuniknioną konsekwencją tej radosnej chwili było mocne uderzenie ładną, ale wysportowaną i silną pięścią w twarz, zamroczyło mnie i przewróciłem się na ulicę.
Nie to, żebym był masochistą, czy kimś takim, ale dawno nie czułem się tak przyjemnie, jak wtedy, gdy krwawiłem z nosa na chodniku a ona przeklinając biegła do swojego lokum. Tego właśnie brakowało w całej tej federacji - bezpośredności i spontaniczności. Kto by pomyślał.. ta feminka nie okazała się taka zła, miała nawet mocny prawy sierpowy, do tego ten ząbek.. No ale raczej szans już u niej nie miałem, więc zamiast gonić znikającą w ciemności sylwetkę spokojnie leżałem sobie dalej patrząc w niebo lub raczej ogromny ciemny smog wiszący nad budynkami. Wisiał zawsze i to z jego powodu od prawie dwudziestu lat nie widziałem słońca. Nie chciałem sobie psuć tą myślą wyjątkowo dobrego humoru, więc próbowałem potraktować go jak zwykłą białą chmurkę, jedną z tych, które przysłaniały niebo z mojego dzieciństwa. Szukałem skojarzeń kształtów przyjmowanych przez kłęby dymu z przedmiotami takimi jak jedzenie lub zabawki. Udało mi się w końcu odnaleźć ogromny puchar z lodami, śmietankowymi (moje ulubione) i wybiegałem spojrzeniem na poszukiwanie przeznaczonej do niego łyżki, kiedy dobiegł do mnie cichy dźwięk syreny jadącego ambulansu. Powoli podniosłem się i stanąłem niezakrwawionymi plecami do drogi, by nie uznano mnie za ofiarę. W końcu nie jechali po mnie....

Obrazek użytkownika herco1981

Różność

Czasami sie wymykam!!!
Fikam ,mykam ,pełzam i skacze!
Tak jakoś uciekam.
Nie chce tam być!!!
Myślami rzucam.
Przekleństwa podkładam.
Spowiedzi mi trzeba!!!

Po drugiej stronie okna podskakuje.
Po krawężniku chadzam.
Śmiało sie uśmiecham.
Wtedy niczego mi nie brakuje
Rozgrzeszenie niepotrzebne!!!

Myślami wywracam, kalkuluje.
Wdycham błękit nieba.
Słodko marze, fantazjuje!!!
Tego trzeba!!!
Tak żyć kocham!!!

Obrazek użytkownika Jona

Gramozjada Kobieca.

Gram w trzy.
Raz...
Dwa...
Trzy...
Trzy- maj- się- zdrów!

Zaskakuję, samą siebie.
Zagubiła się obrączka.
Przed sekundą rozluźniło się zapięcie bransoletki z niebieskich koralików, na której ją nosiłam od przeszło trzech tygodni. Nigdy więcej nie założę żadnej obrączki. Ta była na szczęście. Miała nieść z sobą szczęście.
Miała...

Wygrawerowane w niej są nawet moje inicjały. Miała być, dla kogoś takiego, kogoś, kogo pokocham, kogoś jak Ty.
Co mi podarowała?
Co mi podarowałeś?
Jak sądzisz?

Co?
Nie słyszę?
Głośniej proszę...

Ty?
TWOJE paranoje!
Nie moje! Nie! TWOJE!
Mam Ci to przeliterować, czy jak?
Nie rozumiesz, gdy do Ciebie mówię i pisze?

Kot!
Tak, kot!
Zwierze więcej czuje od Ciebie.

Już Ci nie wierzę!
Zamilcz!
Stop!

Najgorsze to to,
że brakuje mi...
Ciebie.
Niekonsekwentnie,
do bólu kobiece.
JEDNAK MÓWIĘ NIE.

Jak to jest ze mną?
Jak to jest z Tobą?
Jak będzie?
Co teraz?
Co dalej?

Obrazek użytkownika Jona

nigdy NIC, zawsze KTOŚ

Nigdy NIC, zawsze KTOŚ

Ktoś: Czego Ty tak naprawdę chcesz od życia mała...? Od siebie, a w końcu ode mnie?

Zapytał beznamiętnym, zwykłym, trochę ponurym głosem. Popatrzyła w jego oczy. Nie widzi w nich siebie. Egoistyczne spostrzeżenie zakochanej kobiety. W jej głowie nastąpiła bezszelestna racjonalizacja myśli... Już sama nie wie, co tutaj robi? Dlaczego nic nie mówi? Przecież ma tyle do powiedzenia. Dlaczego on, a nie nikt inny? Może przez jego niedostępność? To, że kiedyś Ktoś chciał, przynajmniej na chwilkę Być, zaistnieć w jej oczach, a go odrzuciła? I nagła zamiana ról, gdzie teraz Ona chce, ale KTOŚ nie chce już jej znać. Układ bez szans... Powtórzenia i monotematyczność, w głowie i na języku- kolejne objawy zakochania, zarówno szczęśliwego, jak i tego nie...

Ona: Nie wiem..

Wymamrotała nie mogąc pozbierać natłoku wszystkiego co miała w głowie na temat Ktosia. Może miał racje mówiąc jej, że jest upośledzona poznawczo?

Ktoś: No więc..?
Ona: Nic.

Skłamała, a może i nie. Ale przecież zawsze jest COŚ. Reasumując, może i naprawdę to wszystko to wielkie jedno, pisane dużymi literami NIC. Dysonans. Zakochane kobiety są subiektywnie pisząc głupie. Kierują się emocjami, i drżeniem. Trzepoczą bezsensownie ociężałymi od nadmiaru tuszu powiekami, i przesadzają z perfumą. Są jak puchowe różowe kapcie w kształcie piesków, ładne, ale niepraktyczne i zagubione w kącie. We własnych myślach o Ktosiach. Bezsensowne w swoich poczynaniach i założeniach...

Ktoś: Będziemy milczeć, czy rozmawiać?
Ona: Nie wiem
Ktoś: Kto ma wiedzieć jak nie Ty?
Ona: Ty?
Ktoś: Ironia i sarkazm, albo niefart, jakkolwiek, jeżeli kiedyś dowiesz się czego chcesz, to ...

Krótka chwila, Ktoś zamilkł, z jego oczu Ona nie potrafi odczytać nic, a może celowo nie chce, unika, ucieka do świata własnej iluzji.

Ktoś: Może...

Czyżby dawał nadzieje? Czyżby nie wszystko było stracone?

Ktoś: Albo i nie. Cześć!

Ktoś wstał, i zaczął zbliżać się do drzwi. Nie czekając na jej reakcję, która jednak nadeszła. Nic do powiedzenia przerodziło się w prośbę, rozkaz, chęć zwrócenia na siebie uwagi. Coś bardzo pewnego w jej myślach, wykonanego nieśmiało, i cichym, wystraszonym, przepełnionym dziwnym bólem głosem.

Ona: Zaczekaj
Ktoś: Po co?
Ona: Daj szansę...

Cisza...
Szkliście.

Drzwi zostały otwarte i zamknięte w przeciągu 30 sekund, Najdłuższych i najokropniejszych 30 sekund. Niby nie wydarzyło się NIC, żadnych zmian, a jednak w pokoju zabrakło ktosiowatych perfum. Wydawać by się mogło, iż to było nie uniknione, wyczekane, i pewne, że nadejdzie. Łzy w oczach, jakaś smutna piosenka w radio, i nic, tylko ona. Sama jak palec, sama jak przez te wszystkie beznadziejne lata. Czasami nie ma zmian, choć tak bardzo o nie zabiegamy, nie przychodzą. Nie zadzwonią do drzwi, nie zaproszą na kawę- Nie wydarzy się nic.

"Dlaczego? Jak mogłam znowu wszystko tak spieprzyć, dlaczego, dlaczego dlaczego!!"

Krzyk myśli w głowie, i łza w oku. Niczym rysa na szkle, potłuczone młode serce, i cisza bycia. Ta okropna cisza trwania w bezruchu zamyślenia. Niemożność bycia całością, sobą bez ktosiowego oddechu. Pusto i zimno. W końcu zazdrośnie, gdy mija się pary na ulicach, lub zza ściany słyszy się czyjś udany seks. Chlapa, w błocie mkną autobusy i tramwaje. Nie ma śniegu, a życie przez to dodatkowo jest przedwiosennie bure i szare. Ludzie z rzadka się uśmiechają. Brak ciepła osłabia ochronę immunologiczną organizmu, brak Ktosia osłabia odporność psychiczną na stres. Człowiek nagle budzi się w nocy z krzykiem i spostrzega, że ten horror samotności, wcale nie był, pardon, nie jest snem. I nie może spać, licząc owce w bezsilności. Albo myśląc wciąż o kimś, kto mógł być, a nie jest... Pozostała tylko poduszka powleczona słoną wodą, i skracający się za sprawą oddechów, w ciemności, dość widowiskowo papieros super light.

Obrazek użytkownika Mateusz Ślażyński

Fantazyjna Kropka

Fantazyjna Kropka

Kropka. Czarna okrągła płaska. Z długopisu na kartce. Leży, nic nie robi, leni się. Nuda. Właściwie co innego ma robić, skoro to tylko odrobina tuszu wchłonięta przez papier. I jestem w kropce, bo nikomu nie spodoba się bajka bez ruchu, akcji, fabuły. Nuda. Od czegoś jednak trzeba zacząć. Jest kropka, a ja jestem w niej. To już jest cozwłaszcza że że ja mogę się ruszać. Ba! Mogę nawet chodzić. Więc chodzę, co powoduje toczenie się okrągłej niczym opona kropki. Dajmy na to nawet, że kulka to pojazd jednośladowy o napędzie autorskim, a jego śladem jest czarna linia. Na próbę pojadę sobie w kółeczko, o! Wyszło mi całkiem zgrabne o. Mogę nawet posunąć się dalej i zostawić po sobie ślad w postaci wyrazu lub zdania. A potem kolejnego i jeszcze jednego. Potem dałbym na przykład wykrzyknik dla dodania emocji. I jeszcze jedno zdanie i , iopeczka. Dopóki by mi fantazji w baku starczyło, zdaniowałbym tak i wykrzyknikował, czasem cudcudzysłowiował, alee o to chodzi. Skoro udało mi się już przekroczyć barierę między płaską nieruchomą kropką a super nowoczesnym pojazdem o nietypowym źródle energii, to sądzę, że mogę napisać o tej kropce bajkę w sposób co prawda bardziej tratradycyjny, alezujący na tym samym paliwie.
Otóż na pewnej zapisanej kartce liniowanej, gdzie dotąd panowała cisza i spokój, pewien niedojrzały pseudopisarz bajek i innych dziwów, pobudził do życia Kropkę. Uczynił to przy pomocy fanfantazji, i toięki niej kropka mogła się poruszać, myśleć, czuć, widzieć, słyszeć, a nawet fantazjować. I tutaj autor trochę przegiął, bo Kropka mająca takie cechy to już nie jest zwykły Tusz, tylko Tusz potumiejącymodzielne wedle własnej fantazji organizować się w wyższe układy tuszowe. I jak łatwo można się było domyślić, tak właśnie się stało. Kropka swoją fantazją ożywiła resztę Tuszu z kartki i utworzyła razem z nim jedną przeogromną kropę. Przez chwilę nic się nie działo i już wydawało się, że fantazja Kropki krąży jedynie wokół Kropek, gdy z czarnego źródła zaczął wypływać cieniutki czarny strumyczek, rwący się i układający w dość duże litery. Ich kształt odpowiadał temu zdaniu:

O tym, jak waleczny Wykrzyknik wraz z piękną Kropkę świat uratowali

Kiedy było gotowe, po linijce odstępu ten sam strumyczek kontynuował:

Historia ta miała miejsce w akapicie trzecim strony sto pięćdziesiątej rękopisu książki tak nieznanej, napisanej przez kogoś tak niepopularnego, że nie warto o nich mówić. Akapit ten wyróżniał się bardzo rozbudowanymi zdaniami, tak złożonymi i długimi, iż cały składał się jedynie z trzech. Na końcu pierwszego stała Kropka przecudnej urody, wyróżniająca się niespotykaną wśród tych stworzonych przez pióro drobnością oraz krągłością swych kształtów. Trzecie zdanie kończył, a za razem podkreślał jego emocjonalny wyraz, Wykrzyknik napisany z rozmachem. Jego ogonek był niczym stalówka i biła z niego siła krzyku, rozkazu i uczucia za razem. Tych dwoje łączyło uczucie silniejsze niż dziesięć dzielących je linijek i dwadzieścia cztery przecinki, potężniejsze nawet od skreślenia i zakorektorowania.
Być może ta miłość trwałaby tak statycznie do końca linijek świata, a ta historia nie miałaby postawionego ostatniego znaku interpunkcyjnego, gdyby nie zły i chytry Cudzysłów występujący w drugim zdaniu zakończonym przez szukający akceptacji garbaty oraz brzydki Znak Zapytania. Cudzysłów pragnął jedynie władzy, chciał sobą ogarnąć nie tylko frfragment, ale całe zdanie, później cacałykapit, potem rozdział, na książce być może nie kończąc. Wykorzystując przecinki, które od zawsze były w nim zawarte, obiecując im tony czystych kartek na własność, szybko rozprzestrzenił się, aż dotarł do granic swego zdania. Tam swą dolną częścią ujrzał cud kaligrafii i z miejsca zapragnął pięknej, uroczej i roztropnej Kropki. Górną zaś częścią napotkał Znak Zapytania patrzący się pytająco w przestrzeń kartki, czemu został tak obrzydliwie napisany.
- Dobra nasza - Powiedział do siebie Cudzysłów i szybko zebrał bukiet z przecinków, by podarować go Kropce, czego następstwem miało być jej rozkochanie w sobie, a następnie wzięcie w posiadanie.
- Nie przyjmę od ciebie ani bukietu, ani niczego innego okropny Cudzysłowiu! - rzekła na widok bukietu jak zwykle roztropna i genialna Kropka - Przejrzałam twe zamiary, niech cię nie myli mój uroczy wygląd, w środku jestem równie piękna, lecz opowiadać o tym nie pozwala mi moja wrodzona skromność.
Cudzysłów był w... znaczy nie wiedział co uczynić i próbował wielu sztuczek oraz wybiegów. Każdy z nich jednak spełzł na niczym, odbijając się od czarnotuszowej duszy Kropki. I wydawało się, że dzięki temu znowu zapanuje spokój, ale Cudzysłów wpadł na iście szatański pomysł. Znając już na tyle dobrze swoją sąsiadkę, złożył jej propozycję:
- Jeżeli oddasz mi choć jeden przecinek ze swojego zdania, ja dzięki swojej mocy sprawię, że Znak Zapytania będzie piękny i szczęśliwy. Przecież poprawność interpunkcyjna nie jest tak ważna, jak czyjeś szczęście.
Litościwa Kropka powiedziała, że się zastanowi i następnego dnia da odpowiedź. Całą noc spędziła na myśleniu i choć rozum podpowiadał jej inaczej, dobroć i litość zwyciężyły. Z samego rana poszła więc po najbliższy przecinek i wróciła na swoje miejsce wraz z nim, by dać go w zamian za szczęście Pytajnika. Po chwili z trwogą zauważyła, że wpadła w pułapkę. Cudzysłów chytrze wykorzystał jej nieobecność i zagarnął jej miejsco, a ona sama nie patrząc pod linię, weszła w jego obszar. Tym samym była w jego posiadaniu.
Oj zgrozo! Naprawdę straszny to był moment w dziejach tego akapitu, gdy zdawałoby się, że wszystko wpadnie w okowy wstrętnego Cudzysłowia, na szczęście jednak plotki o losie przepięknej Kropki przedarły się poza Cudzysłów, bo moc plotki jest wielka. Następnie dotarły do Wykrzyknika, który zebrał całą siłę emocji buzującą w sobie i uzbrojony w nią wyruszył odbić swą biedną ukochaną. Na jego drodze chytry przeciwnik stosował różne sprytne chwyty psychologiczne, ale do nabuzowanego bohatera nic to nie obchodziło, w tym momencie nie miał ochoty na rozmowy z nikim. Wydawało się jednak, że i to nie wystarczy, gdyż wejść do Cudzysłowia nie mógł, bo tym samym poddałby się jego mocy. Stał więc przed nim bezradnie, gdy tamten próbował go uspokoić i pozbawić mocy. I nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie niedoceniany Znak Zapytania, który za namową mądrej Kropki cały czas bez przerwy denerwował Wykrzyknika swoim brzydkim wyglądem i ciągłym jęczeniem. W końcu bohater posiadł moc emocjonalną tak ogromną, że zmienił sens i wymowę całego akapitu, czym zachwiał równowagę rozdziału, a nawet książki. Tytuł próbując ratować sytuację, zajrzał do źródła chaosu i widząc co się dzieje, uporządkował wszystkie znaki na swoje miejsca.
W ten właśnie sposób piękna i roztropna Kropka oraz jej ukochany Wykrzyknik uratowali cały świat przedstawiony przed zakusami podłego Cudzysłowia, by żyć później długo i szczęśliwie.

KROPKA

Trzeba przyznać, że fantazję Tusz posiadł ogromną, ale chyba jego sposób myślenia nadal nie odbiegł od prostego światopoglądu Kropki. W końcu podobno każda kobieta fantazjuje o pięknym księciu z bajki.

Strony

Subskrybuj RSS - Proza