To westchnęła Pani Borsuk, żona Pana Borsuka i mama borsuczka, który był jeszcze na tyle mały, że napisanie jego imienia wielką literą wprawiłoby go w wielkie zawstydzenie.
Pani Borsuk wróciła właśnie z wizyty u swoich dalekich krewnych mieszkających w ludzkim mieście. Najwidoczniej zapomniała wziąć stamtąd swojej nieodłącznej torebki, a miała w niej wszystko. Znaczy się, miała jedzenie, po które właśnie fatygowała się tak daleko, a bez którego mały borsuczek mógł nie zdążyć wyhodować sobie ciepłej kołderki na zimę.
To pytanie zadała Myszka, sąsiadka z dołu. Miała bardzo wrażliwy słuch i lubiła pisać książki. A, że pisać książek bez ciszy się zwyczajnie nie da, pomarszczyła trochę pyszczek, pomachała wąskami i przyszła do swojej sąsiadki, by pomóc jej się uspokoić.
Pani Borsukowa nie mówiła tego wszystkiego bez powodu. Żyła już bardzo długo i znała Myszkę na tyle, żeby przewidzieć, że mały kochany gryzoń spróbuje jej pomóc. Nie zrozumcie mnie źle, nie chciała jej wykorzystać, po prostu martwiła się o swojego synka.
Nie minął jeszcze kwadrans, gdy Myszka uzbrojona w notatnik i pióro (miała je przywiązane do plecków jak plecaczek) wyruszyła w kierunku miasta. Podróż była długa i męcząca, ale bardzo przyjemna, bo przecież szła po łąkach, a chodzenie po łąkach w wiosenny dzień jest nadzwyczaj miłe. Dotarłszy do granic miasta, nabrała ostrożności. Przemykała szybko i cicho, szorując futerkiem o bloki i kamienice. W międzyczasie zaglądała do kolejnych piwnic, szukając odpowiedniej bazy wypadowej do poszukiwań miłych ludzi. W końcu znalazła przyjemną, lekką zatęchłą, ale zadbaną. Nie było w niej czuć ani zapachu szczurów, ani kotów. Weszła więc do niej pomiędzy kratkami w oknie i stamtąd zaczęła przyglądać przechodniom.
Pierwszy kandydat był gruby i sympatyczny, całkiem elegancko ubrany. Szeroko rozlany podbródek przysłaniał mu początek czarnego krawata, a trzymana w dłoni teczka dodawała mu szyku. Niestety, zanim Myszka zdążyła się do niego odezwać, pomknął w dal, jakby go gonił tygrys. W rzeczywistości goniły go terminy w pracy.
Drugi kandydat miał śmieszne buty. Była to właściwie podeszwa przywiązana sznurkiem do stopy. Poza tym miał cienką brodę sięgającą do klatki piersiowej i okrągłe okulary. Długie, patyczaste ręce ciągle się poruszały i gestykulowały. Niestety, był zbyt roztargniony, by zwrócić uwagę na małą piszczącą Myszkę.
Po godzinie Myszka zaczęła się już irytować. Myślicie, że bezpodstawnie? Że czasem to i pięć godzin trzeba w szkole wysiedzieć? Zapomnieliście pewnie, że myszka jest od was wielokrotnie mniejsza i dla niej wszystko, co wam się wydaje małe, jest wielkie jak wielbłąd.
Nagle zobaczyła kolejną stopę ubraną w sandał i nie patrząc na jej właściciela, skoczyła zdenerwowana. Zanim mężczyzna zdążył się zorientować, co się dzieje, wbiła pazurki w jego skórę i pomknęła w ciemny tunel jego nogawki. Złość dodała jej skrzydeł tak, że po sekundzie stała zdyszana na ludzkim ramieniu, trzymając przed jego otwartymi szeroko ze zdziwienia oczami wcześniej przygotowaną kartkę. A napis na niej był napisany dużymi drukowanymi literami i brzmiał dokłanie tak:
Więcej się na jednej nie zmieściła, więc obróciła ją na drugą stronę:
Myszka starała się pisać prostymi zdaniami, nie miała wysokiego mniemania o ludzkich zdolnościach czytania. Wyjęła drugą kartkę:
Kiedy oczy człowieka przemknęły po kolejnym tekście, odruchowo kiwnął do Myszki głową. Ponownie obróciła kartkę:
Kolejna strona:
Człowiek powoli zamknął zdziwione usta i przyjrzał się nieoczekiwanej spodziance (czyli niespodziance) stojącej na jego ramieniu. Była mała i szara, ale za tymi pozorami krył się odważny pyszczek z wyzywającymi, pewnymi siebie oczami. Uśmiechnął się. Robił to jednak tak długo, że niecierpliwa Myszka wyjęła inną kartkę:
Ucieszona Myszka chwyciła pustą kartkę, bo nie miała już więcej przygotowanych.
Myszka zadowolona z efektów swojej pracy ulokowała się w górnej kieszonce starej, czarnej, sztruksowej marynarki. Bicie serca brzmiało uspokajająco, a świat z góry wydawał się taki malutki i taki ciekawy, że cała złość poprzednio nękająca stworzonko, spadła gdzieś na dół. Później tę małą złość znalazł uczeń, który dostał szlaban na oglądanie telewizji.
Miły człowiek, który przygarnął Myszkę miał na imię Józef i nie robił w życiu nic ciekawego. Ciekawe rzeczy robił w książkach, które sam pisał, wcielając się przy tym w role przeróżnych bohaterów, piratów, policjantów, lecz głównie rycerzy. Trudno mu się dziwić, że spotkawszy na ulicy tak niecodzienną przygodę, próbował dowiedzieć się o niej jak najwięcej.
Dalsza droga minęła w milczeniu. Józef czuł się zakłopotany, bo wyszedł na głupka przy tak małym zwierzątku, a Myszka miała wyrzuty sumienia, że potraktowała go jak głupka.
Wyjął ją i postawił na ziemi. Ukłonił się delikatnie, ale kiedy miał już odejść, Myszka zaczęła coś namiętnie pisać:
Wskoczyła między kratkami przez okienko pod schodami drzwi frontowych. Nie było jej chwilkę, potem jeszcze jedną, dwie, trzy, a po trzynastej chwilce Józef zaczął się martwić. Kucnął przy schodkach i zobaczył, że Myszka próbuje pchać całkiem pokaźną, wypchaną po brzegi, torebkę. Była zwyczajnie zbyt ciężka. Okazało się, że borsuczek potrafi naprawdę porządnie zjeść. Myszce nie udało się tego przewidzieć i była w naprawdę poważnych tarapatach. Na szczęście Józef był jeszcze większy od torebki i bez pytania, jedynie patrząc Myszce w oczy, sięgnął dużą ludzką dłonią, żeby jej pomóc. Po chwili raźnym krokiem, wracali razem ulicami miasta.
Powrót był znacznie weselszy, szara główka z naręczem długich wąsów wynurzyła się nawet z kieszonki, by obserwować drogę. A było na co patrzeć: wszędzie biegały duże zwierzęta jedzące ludzi i uciekające po twardych drogach; dzieci stojące na deskach i poruszające się bez machania nogami; psy trzymane na sznurku, który raz był długi, a raz krótki; niewidzialne mury, za którymi stały małe klatki, w których z kolei trzymano człowieka mówiącego do kijka. Myszce kręciło się od tego wszystkiego w głowie i miała się już schować z powrotem do kieszeni, kiedy przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym.
Twarz Józefa wskazywały na coś zupełnie innego. Znów niechcący potraktował Myszkę z góry. Jeżeli strach ma wielkie oczy, to wstyd ma ogromne czerwone poliki.
Józef ponownie się zarumienił, nieprzyzwyczajony do zwierzęcej bezpośredniości .
Wyszli za teren miasta, budynki zaczęły się już przerzedzać, a ich miejsce zaczęły zajmować zielone drzewa. Miły człowiek o imieniu Józef, ubrany w niebieskie Jeansy i czarną sztruksową marynarkę, szedł zamyślony. W jego głowie kotłowało się od szalonych pomysłów, a w górnej kieszeni od szarego futerka. Wyboje polnej drogi miło głaskały podeszwy sandałów, a zielona ściana puszczy powoli zaczynała górować nad ludzką sylwetką. Nad lasem górowała korona ogromnego dębu, był to jasny znak, że idą w dobrym kierunku.
Kucnął i pozwolił zwierzątku zbiec po swojej ręce. Przy drzwiach do norki postawił torebkę, a kiedy Myszka zniknęła, położył się na najbliższym skrawku trawy. Chciał poobserwować chmury, ale musiał się zadowolić grubymi gałęziami przysłaniającymi niebo. Westchnął ciężko w podwójnym zawodzie. Nic, to. Wstał otrzepał spodnie, które zazieleniły się od spotkania z wilgotnymi źdźbłami. Miał już wracać do domu, kiedy zaciekawiły piskliwe dźwięki i parsknięcia dochodzące spod korzeni. Gdyby znał język Myszek i Borsuków, byłby świadkiem następującej rozmowy:
Ale Myszka jej nie słyszała, bo zdążyła już wybiec i stanąć w oko w oko ze swoim nowym ludzkim przyjacielem. Tym razem nie musiała nic pisać. Kucnął, a ona wbiegła prędko do swojej ciepłej kieszonki.
Tydzień później Myszka założyła pamiętnik i umieściła w nim pierwszy wpis:
Komentarze
Mateuszu
Czy Myszka miała gumkę - myszkę i jedną, jedyną kartkę, czy też cały zeszyt stukartkowy? :))
Urocze!
Paweł Stefanowicz
Może kiedyś
Może kiedyś się tego dowiemy :)
Opowiadanie miało być o zupełnie innej przygodzie Myszki. Mam nadzieję, że uda mi się dojść także do niej.
Żarty żartami, ale doprawdy nic z tego nie rozumiem.