Kalecy mili, rubaszni w zalotach.
Bez oczu i nóg, bez własnego kota.
Wtarci po dywanach, lepszych od nas.
Zalani tanią wódką, dalecy od Boga.
Ich wskrzeszę na trzy sekudy przed koncem.
Dam rękę i śmiechem przyję śmiech ich gardeł.
Strach, może mi buta natrzeć.
Buta którym miarzdzyłem powolną stopę.
Kilka dni, może cali.
Nóż ostry lecz cierpliwy, nie nawali.
Przyjmę go również jak biednych bohaterów.
Zaleję winem z piersi i kwiatem wyziewu.
Najnowsze komentarze