Panie, bardzo zgrzeszyłem to były ostatnie słowa Zaka. Opowieść o tym jak moje życie skończyło się właśnie tu przedstawię wam poniżej...
Kulawym krokiem dotarłem do domu, walnąłem się na kanapę, odrzuciłem na bok te piekielną kulę i położyłem złamaną nogę na stole. Historia tego znajoma jest owiana tajemnicą gdyż sam nie pamiętam jak to się stało... Po cholernie trudnym dniu w szkole w której niema żadnych ułatwień dla kalek(wiecznych lub tymczasowych) gdzie za każdym razem kolejna lekcja była o piętro niżej albo wyżej naprawdę mnie zmęczyło, dodatkowy brak windy kazał mi się wspinać na ostatnie piętro bloku. Pozwólcie teraz że wrócę kilka dni w tył gdzie spotkałem go...
Była szaruga, wiał wiatr i padał deszcz, poszedłem jak zwykle do mojego ulubionego klubu ubrany tradycyjnie w obcisłe jeansy i różową koszule stanowiącą nieodzowny wizerunek geja w mojej mieścinie. Spotkałem tam jak zwykle moich kumpli Michała i Jarka, wypiliśmy kilka drinków, oni poszli, ja zostałem. Po jakiś 15 minutach przysiadł sie do mnie on, jak zawsze gadaliśmy, śmialiśmy się i parę innych rzeczy, nigdy nie znaliśmy swoich imion, nigdy o nie nie pytaliśmy, nie potrzebowaliśmy tych informacji. Wystarczała mi pewność że jest kimś, facetem, takim jak ja. O godzinie nocnej(nie wiem której) wyszliśmy razem z klubu, oczywiście pocałowaliśmy się na pożegnanie i znaczącymi spojrzeniami umówiliśmy się na „za jakiś czas” wiedziałem że spotkałbym go tam nawet gdyby świat miał się zawalić a pierdoleni faszyści wyszliby na ulicę.
Mniej więcej w tym czasie straciłem rachubę czasu i pojęcie gdzie jestem, rano(którego dnia nie wiem) obudziłem się w szpitalu gdzie dostałem diagnozę że przejechał mnie dinozaur ee sorki to był sen, tak naprawdę to spotkałem się ponoć z krawężnikiem...
Wytłumaczyłem także i sobie przez co był spowodowany uraz nogi prawda? No cóż sam sobie jestem winien. Powoli zbliżamy się do końca, poszedłem jak co niedzielę do kościoła odmówić wszystkie winy sprzed minionych dni, ksiądz jak zawsze dał mi litanie do matki boskiej niepokalanej, pomyślałem(nie pierwszy raz) homofob, dla dodania pieprzyka na pożegnanie posłałem mu całusa(jego mina była tego warta) odmówiłem posłusznie modlitwę patrząc łapczywie na tego półnagiego gościa na krzyżu, doszedłem do wniosku że gdyby trochę więcej masy i siłowni niezłe ciacho by z niego było... Wróciłem do domu jak zwykle tocząc się przez ulicę(przeklęci ci co wymyślili złamane nogi!) włączyłem gadu-gadu i no gadałem.
Następnego ranka obudził mnie przeraźliwy wrzask, machnąłem wolną nogą i to co okazało się przyrządem zbrodni było tortem urodzinowym który o dziwo przykleił się na ułamek sekundy do sufitu a później skwitował wydarzenie upadkiem na głowę mamy, zaczęliśmy się śmiać, no i tak było po torcie(na szczęście) bo nigdy nie lubiłem słodyczy chodź dużo razy mówiono mi że jestem słodki jak cukierek(brrr) albo całuśny jak lizak...
Pechowym dniem okazał się 5 października wyszedłem sobie na balkon pozaciągać się świeżym zapachem spalin tirów. Co się okazało śrubki się obluzowały a ja? No cóż nigdy nie spotkałem jego by spytać się czy mnie kocha...
Uratuj mnie od zła, uratuj od nietolerancji proszę. Panie bardzo zgrzeszyłem...
Komentarze
Lepiej popraw....
Radziłbym z dobrego serca ponowną, dokładniejszą korektę!
Żarty żartami, ale doprawdy nic z tego nie rozumiem.