Podmiejski przystanek tonął w strugach deszczu. Pogrążał się zarazem w gęstniejącym zmierzchu, nadciągającym nie wiadomo skąd, niczym lęk zakradający się wieczorami do mrocznej czeluści dziecięcej garderoby. "Mamo?! Jesteś?!".
Był sam.
Okupował przystankową ławkę, mokrą teraz i nieprzyjazną. Miał ją na wyłączność.
Rozłożył wymiętą popołudniówkę, by zabić oczekiwanie, jednak mokry podmuch złożył natychmiast gazetę z tą samą wprawą, z jaką dzieci składają papierowe latawce.
Zaklął szpetnie.
Postawił kołnierz płaszcza i strusim sposobem schował głowę.
Autobus, ten na który zazwyczaj umiał zdążyć po wyjściu z pracy, uciekł tym razem.
Jego kierowca, ten sam od lat, przypiekał sobie pewnie właśnie czubki palców dopalając skręta i przecierał załzawione tytoniowym dymem oczy, wpatrując się we wstęgę rozmytej deszczem szosy. Przynajmniej nie padało mu na cholerną głowę!
Był sam.
Tak, jak uwielbiał.
Towarzystwo innych ludzi było tym, co ledwie znosił.
Tym, co znosił- musiał to teraz przyznać - coraz gorzej.
Gdyby nie prozaiczna konieczność regulowania zawsze przeterminowanych rachunków, najchętniej nie wychodziłby z domu. Jego praca? Parsknął gniewnie na samą myśl o niej.
Była jak szata pokutującego pustelnika.
Uprzędziona z włókien konopi i pokrzyw, sprawiająca więcej niewygody, niż ciepła.
Niekiedy myślał o niej, że podjął się jej po to chyba, by komuś zadośćuczynić porannym wstawaniem.
Komu? Za co? Nie pamiętał już.
Stróżówka w podmiejskim tartaku. Jego alibi. Jego miejsce na ziemi. Dobre sobie!!
Jakby krył się przed ludźmi, jakby uciekał przed realnym światem.
Deszcz wzmagał się nadal, wciskając mokre macki pod kołnierz wytartego płaszcza.
Wtedy ją ujrzał.
Wiedział, że to projekcja wyobraźni, mógłby jednak przysiąc, że widzi obrys jej biodra.
Szła ku niemu, nic nie robiąc sobie ze strug zacinającego coraz mocniej deszczu.
Zupełnie naga.
Znieruchomiał.
Umiał już tylko patrzeć na nią.
---
Koroner zdjął rękawiczki i rzucił je do przystankowego kosza na śmieci. Jedna z nich nie dotarła do celu; leżała teraz w głębokiej kałuży niczym wyrzucony na brzeg kalmar.
-Nic tu po mnie - mruknął.
-Facet, kimkolwiek był, zszedł bez pomocy osób trzecich. Serce. Może też wyziębienie organizmu. Zastanawiają tylko wytrzeszczone oczy. Jakby zobaczył własną śmierć.
Zmagając się z mosiądzowanym zapięciem skórzanej aktówki, przyglądał się im jeszcze.
Były już zmatowione, ciągle jeszcze jednak emanowały?- no właśnie - czym?
Nie był to strach. Widział już w swej karierze wielu, którzy odeszli z tego świata śmiertelnie przerażeni. Nie. To nie był przestrach zatrzymujący akcję serca.
Wybałuszone oczy denata wyrażały fascynację i nieokiełznane pożądanie...
Komentarze
Witaj
Z początku myślałem, że topnieją czapy lodowe na biegunach - tak się podniósł poziom. Okazało się, że to Ty. Witaj i nie ustawaj.
DC
Globalne ocieplenie jest
Globalne ocieplenie jest niezbitym faktem... Wszystkiemu winne zaś są niewątpliwie radzieckie sputniki. Nadmierna emisja CO2 to mydlenie oczu. Dzięki za dobre słowo i zachętę!
somebody_like_you
somebody_like_you
świetna
praca, przypomniała mi, że zamiast artystką chciałam być antropologiem...