Ogień już wygasł,choć rozżarzone głownie rzucają wciąż czerwonawą poświatę na dębowe deski, z których bezimienny cieśla ułożył podłogę. Z tej samej dębiny wyciosane krokwie nurzają się w mroku ogarniającym stygnący kominek, dźwigając bez jęku skargi drewnianą powałę zagubionej w śniegach chaty...Surowy, mroźny klimat pozostał za drzwiami, daje o sobie jednak znać pojękiwaniem wiatru w czeluści komina pokrytego sadzą. Gdzieś tam, na zewnątrz, trwa walka o przetrwanie i niejeden przegrywa ją przed czasem...W blasku żarzących się popiołów widzę kruchą nagość Twoich ramion. Ułożona na boku, podciągasz kolana pod brodę, a kąpielowy ręcznik rozchyla się niefrasobliwie, dając przyzwolenie rozszerzającym się w niemym zachwycie źrenicom. Patrzę więc, jakbym mógł napatrzeć się Twojej nagości na zapas, magazynując ją pod powiekami. Zazdroszczę niedźwiedziom tej łatwości, z jaką obrastają w sadło przed nadejściem mrozów i chciałbym ich przykładem zaopatrzyć się na dalszą drogę w pokrętną sinusoidę Twoich bioder, w alabaster obnażonego uda, w tę niewymuszoną pozę, jaką przybrałaś w pełgającym jeszcze blasku dogasających brzezinowych polan...Męska dłoń rozpoczyna w końcu nieuchronną wędrówkę ku płaskowyżom Twego brzucha, nieruchomiejąc chwilami, jakby wahała się i rozważała trafność obranego celu...Budzę się z odrętwienia. Stąpając najciszej jak potrafię, wychodzę do sieni, pozostawiając Was samych. Wiatr wzmaga się, głusząc litościwie moje kroki.
Najnowsze komentarze