Jesteś tutaj

Cognac

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Stał tam, jak zwykle zresztą. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym spodziewałem się go ujrzeć. Przewidywalny jak kolejny zakamuflowany wzrost podatków. Niemyty jak jabłko zerwane przez biblijną Ewę. Nieustępliwy jak szczególnie silny wyrzut sumienia.

-Kierowniku? – wychrypiał.

Nie zwracałem na niego uwagi, starając się zdążyć do drzwi marketu nim runie w ich progu i rozedrze koszulę na piersi w dramatycznym geście. Byłem naiwny. Jeśli ktoś był
z góry skazany na przegraną w tym sprincie, byłem nim ja, nie ten jegomość.

-Szefie? – nie udawał chrypki.

Skrzypiał niczym pozbawiona łożysk dwukółka, którą przed południem pchał z mozołem w stronę pobliskiego punktu skupu złomu, by spieniężyć owoc porannych poszukiwań. Wtargnął nią na jezdnię tuż przed maską mego auta; zapamiętałem dobrze ramę od szpitalnego łóżka, archaiczny węglowy piecyk i pokryty warstwą kamienia bęben od automatycznej pralki.
-„Pewnie nie używała Calgonu” – pomyślałem rozbawiony, wciskając znów pedał przyspieszenia. Poranna kawa pozostawiła w moich ustach przyjemny posmak dobrze upalonych ziaren i incydent taki jak ten nie był w stanie zepsuć mi reszty dnia.
Tak było przed południem. Nie mógł mnie jednak wtedy dosięgnąć swoją aurą.
W tej chwili sytuacja uległa gwałtownej ewolucji. Jego aura, nim spostrzegłem, otaczała mnie szczelniej niż kombinezon głębinowego nurka.

-Prezesie? – nie rezygnował.

Zdobył przyczółek i właśnie się na nim umacniał… Zwolniłem nieco kroku, oszołomiony tempem społecznego awansu. Stromą i wyboistą drogę od kierownika do prezesa przebyłem szybciej niż dystans od zaparkowanego właśnie auta do drzwi tego cholernego sklepu.
-„Zaraz… czy jest coś, czego zakup usprawiedliwiał mój upór? Lodówka i barek ledwie się domykają (ten ostatni przetrzebiłem wczoraj nieco, nadal jednak gotów byłem na przyjęcie plutonu spragnionych piechurów), nową tubkę pasty do zębów otworzyłem dwa dni temu, papier toaletowy, mydło i szampon kupowałem w środę. Gazety wylądowały rano na podjeździe przed domem. Nowa kasjerka na stoisku z wędlinami miała bardzo śmiały dekolt, te ostatnie jednak były pomalowane syntetyczną bejcą, jakby koalicja przegłosowała zakaz stosowania olchowego dymu. Co mnie więc tu ciągnie?”- zastanawiałem się gorączkowo.
Zamiar błyskawicznego odwrotu kiełkował już we mnie, gdy uzmysłowiłem sobie, że wycofując się nadwyrężę image prezesa. Prezes nie zrezygnowałby. Z pewnością nie!
Łaskawy mi ze wszech miar dawca awansów zasłaniał wątłym ciałem rozsuwane drzwi do czynnego jeszcze tylko przez kwadrans dyskontu. Te ostatnie, przy każdym z jego teatralnych gestów rozsuwały się z przeraźliwym piskiem, by po chwili zacząć się zamykać. Nie pozwalał im; poruszając się znów rozwierały się więc, ponownie wydając agonalne pojękiwanie. Musiałem wreszcie na niego spojrzeć. Nie było innej opcji.
Z bliska jego twarz przypominała wizerunek umęczonego Chrystusa z jednego z płócien Boscha. Podobieństwu przeczył jedynie brak korony cierniowej. Zgubił pewnie…
Postanowiłem zastosować obronę poprzez frontalny atak. Dzięki matce naturze niemały, wyprostowałem się i naprężyłem mięśnie obręczy barkowej. Wciągając równocześnie brzuch (na dłuższą metę było to dość męczące), zbliżyłem się do plażowego ideału. Drzwi marketu zdołały się właśnie przymknąć i w ich szklanej tafli ujrzałem z satysfakcją własne odbicie. Według mojej pobieżnej oceny nie było to odbicie gościa, którego gotów byłbym poprosić choćby o zapałki. Sto czterdzieści w klatce i pół metra w bicepsie. Gdybym tak jeszcze poradził sobie z mięśniem piwnym…

-Szefuńciu ?

Awans na prezesa diabli wzięli. Przeoczyłem niechybnie fakt, że prezes naprawdę dobrze ustawiony nie zawracał sobie dupy wciąganiem piwnego brzucha, wyjąwszy sytuację w której jego rozmówczynią była nowoprzyjęta sekretarka, długonoga i mniej więcej o połowę młodsza.

-Daj na flaszkę…

Zszokował mnie autentycznie. Prędzej spodziewałbym się, że mnie poprosi do tańca…
Zazwyczaj takim jak on brakowało do „bułki”, albo na „gołąbki w pomidorowym”. Ilekroć dzieliłem z nimi bochenek zakupionego właśnie chleba, spodziewałem się, że już za chwilę wyląduje w koszu. A ten sukinkot wysmarowany brylantyną, obuty w trupięgi z Tesco, chciał na flaszkę! Bratnia dusza, psiakrew! Czy mam wymalowane na twarzy, że wczoraj popiłem?!
Wstrząs był tak znaczny, że zapomniałem o brzuchu. Opadły mi też ramiona. Moje odbicie
w przeszklonych drzwiach sklepu stało się jakby bardziej ludzkie. Uznałem, że lepiej będzie wyłożyć karty. Oczywiście platynowy American Express nie był jedną z nich. Postanowiłem po prostu rozegrać tę scenę szybko i bez wnikania w napisany przez niego scenariusz.

-Dobra. Ile ci zabrakło? – spytałem.

Miałem nadzieję, że jego potrzeby wyrażać się będą w bilonie, który podzwaniał w lewej kieszeni moich spodni. Sięganie po portfel w przytomności tego kolesia było ostatnią rzeczą, na którą miałem w tej chwili ochotę.

-Komplet. Tylko widzisz, ja po dwóch zawałach jestem.
-Jasne. Mam ci więc kupić maślankę?
-Żartujesz, szefie… Lekarz zalecił mi koniak. Leczniczo. Jedna lampka przed snem.

Tego już było ponad moją cierpliwość. Menel w wyplamionym ortalionie robił sobie ze mnie jaja na oczach ostatnich spóźnionych klientów osiedlowego sklepu. Parking już opustoszał, a ja czułem się jak dziecko we mgle i już na pewno nie zdążę nic kupić. Zresztą, nie potrzebowałem niczego. Ja pierdolę! Lampka przed snem! Ten zakapior pijał koniak przed pójściem spać, z cienkiego szkła! To była dla mnie spora nowość. Jeszcze przed chwilą umiałem sobie wyobrazić tylko scenę, w której opróżnia z gwinta kolejnego, odmóżdżającego bełta. Odtrąciłem go i prawie wbiegłem do sklepu. Piersiasta kasjerka od wędlin wydrukowała już końcowy raport i z uporem godnym lepszej sprawy udawała, że czyści przeszkloną witrynę. Plastry rostbefu, karczek pozbawiony kości, nawet zabłąkana cielęca gicz; wszystko to skąpane w świetle ultrafioletowych jarzeniówek wyglądało podejrzanie świeżo i apetycznie. Nie poczułem jednak głodu. Nękała mnie jedynie złość.
Musiało być już kilka minut po dziewiątej, gdyż pomiędzy regałami pojawił się systemowy wózek do mycia posadzki. Żadna rewelacja. Napędzany na tej samej zasadzie, co wykoślawiona dwukółka mojego nowego znajomego. Woda w wiadrze miała zabarwienie spływającej rynsztokiem deszczówki, a tekstylny mop obsłużył chyba najpierw personalną toaletę. W każdym razie cuchnął uryną.
Ostatni przy kasie, posłużyłem się kartą VISA. Ta akurat, którą wyjąłem z portfela, nie miała koloru platyny i nie wywoływała powłóczystych spojrzeń u kasjerek. Nie lubiłem ich. Mam na myśli powłóczyste spojrzenia. Kasjerki – owszem, niektóre. Ta ze stoiska z wędlinami na przykład…
Czekał przed sklepem. Przysiadł na murku okalającym klomb i najwyraźniej na mnie czekał! Wiedział, że się przysiądę. Wiedział chyba też z czym; w każdym razie butelka Remy Martin nie zrobiła na nim większego wrażenia. Podobnie jak nie zadziwiły go lampki do koniaku. Kryształowe. Nie znalazłem innych. To kudłate, niedomyte indywiduum wiedziało niemało. Przez myśl przemknęło mi wtedy, że być może zna wyniki sobotniego losowania
w Dużym Lotku. Jajcarz ze mnie, co?
Polałem. Aż po samą krawędź rżniętego szkła. Nie protestował. Najpewniej jedna lampka przed snem była zaleceniem równie pojemnym, jak kupione przeze mnie kieliszki. Właśnie
o te kieliszki wpieniony byłem najbardziej. Kosztowały mnie tyle samo, co koniak i były potrzebne psu na budę. Nie wstawię ich przecież do kredensu! Nie dwa, do cholery! Musiałbym mieć ich sześć, jeśli nie dwanaście. Nie, nie pasjonuje mnie numerologia. Po prostu nie uznaję kompromisów. Choć przecież właśnie zawarłem jeden, siadając na tym obeszczanym murku. Zawarłem go z nim, czy ze sobą samym? Oceńcie.
Z namaszczeniem grzał lampkę w zziębniętych dłoniach. Gdyby koniak był ciepły, pomyślałbym, że grzeje dłonie, on jednak wiedział (?!), że koniak ogrzany w dłoniach uwalnia swój prawdziwy bukiet. Sukinsyn! Naigrywał się ze mnie, to jasne!

-Najbardziej żal mi niewykorzystanych szans – wyseplenił.
-Żal mi, że nie przypadły w udziale komuś innemu.

Jeszcze czego! Trafił mi się menel-filozof. To zaczynało być uciążliwe. Wychyliłem zawartość kryształowej lampki, zdecydowany pożegnać się i jechać. Nie dowiem się, jak żyje. Nie usłyszę o jego żonie, która nie chce mieć z nim nic wspólnego, o dzieciach na których edukację i utrzymanie nie łożył już od kilku lat, nie poznam też treści jego pijackich snów.
Nie zaciekawi mnie niczym wartym tej butelki. Niczym spoza mojego kręgu zdarzeń.
Będzie plótł jakieś natchnione androny, jakby w kieszeni wymiętego ortalionu ukrywał znalezione na wysypisku śmieci „Aforyzmy”!

Rozstaliśmy się gwałtowniej, niż zamierzałem.
Stało się to w chwilę potem, jak poczułem jego dłoń w kieszeni mojej kurtki.
Nie uderzyłem go, o nie. Zresztą- chyba bym go wtedy zabił…
Został tam z rozpoczętą butelką pięciogwiazdkowego trunku i rozsypanymi u stóp diamentami kryształowych okruchów.

Nazajutrz nie żył już. Tuż przed południem wtargnął pod koła rozpędzonej ciężarówki, pchając wypełniony złomem wózek. Dowiedziałem się o tym od kasjerki. Tej od wędlin.

Dwa dni później, w rozleniwione sobotnie popołudnie, w prawej kieszeni kurtki znalazłem ważny kupon Lotto z zakreślonymi sześcioma liczbami.
Padły wieczorem. Co do jednej.

Komentarze

Obrazek użytkownika bajka

Przy tej treści, sardonicznej i pełnej pokory jedncześnie, to co sama tworzę i sobie cenię, wydaje mi się mydlinami. Naprawdę bardzo dobre.
Somebody like You.

"Nikt nie zna ścieżek gwiazd. Wybrańcem kto wśród nas?"

"Nikt nie zna ścieżek gwiazd. Wybrańcem kto wśród nas?"

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Pokora wspomniana przez Ciebie jest jak najbardziej autentyczna, autentyzm zaś gwarantuje siłę przekazu. Pewnie mijasz ich również na swej drodze, pchających z trudem rozklekotane dwukółki, z pewnością też nie pozostajesz przy tym obojętna (nie mam tutaj na myśli wciśniętego w niedomytą dłoń miedziaka, lecz głębszą refleksję). Co do "mydlin" podejrzewam, że Twoja samoocena jest zbyt niska. Zanurzę w nich się już wkrótce ;-)
Pozdrawiam

somebody_like_you

somebody_like_you

Obrazek użytkownika mercedes

... "Jeszcze czego! Trafił mi się menel-filozof."- Tak więc zauważ, że tacy ludzie mają czasami więcej do powiedzenia i do zaoferowania niż codzinnie nas otaczający. PPAWDZIWI ukazują nam się bardzo żadko, oczywiście przy naszych strasznych wysiłkach... i oprócz "drapania" w soim miejscu, po swojej pigółce, trzeba czasami zaproponowac komuś dwie... do wyboru. Takie właśnie wnioski wyciągają tylko ci, którzy mją w sobie pewien lęk. Też go masz. Cieszy mnie to wielce.

Dzieki.

mercedess

Obrazek użytkownika Mateusz Ślażyński

Bardzo fajne opowiadanie, nie ujęło mnie formą, bardziej treścią.

Żarty żartami, ale doprawdy nic z tego nie rozumiem.

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Przerost formy nad treścią jest tym, czego się wystrzegam ;-)
somebody_like_you

somebody_like_you

Obrazek użytkownika Cicho

ale... dzielimy się po połowie, postaram się przeżyć do tego czasu a potem hulaj dusza! Miliony szans do wykorzystania i nowiuteńki wózek.

Barwny i sięgający głęboko tekst

Obrazek użytkownika Mysz

Do bólu autentyczne. Nawet wzmianka o wypiciu lampki koniaku i jazda po niej, jak zakładam, autobusem :)

Obrazek użytkownika Kheira

Sypiesz słowami jak z rękawa i robisz to nie tylko z wdziękiem, ale przede wszystkim w niesamowicie autentyczny sposób.
Ja wchodzę w Twoją twórczość (nawet w ciemno).

Pozdrawiam

Quod me non necaverit , certe confirmabit

Obrazek użytkownika Agatka ...

Bardzo podoba mi się taki sposób formułowania myśli, choć przyznam, że czytałam wracając do poprzednich linijek wiele razy, początkowo nie nadążając własną myślą za pewnymi opisami pojawiającymi się w trakcie całego opisu zdarzeń.

Wyrzuty sumienia… - czyż nie mamy właśnie takich odczuć, kiedy mijając taką osobę staramy się spuścić wzrok, jakby było nam wstyd, że tacy ludzie istnieją, a przecież nikt nie ma wyłączności na tzw. dobre życie. W ogóle, co oznacza słowo „dobre”?. Jest to raczej pojęcie względne i zależy od tego, w jaki sposób chcielibyśmy, żeby wyglądało ono wyłącznie dla nas, bo czy to, co dobre dla nas jest aby na pewno w takim samym stopniu dobre dla innych. Raczej nie zastanawiamy się nad tym, z góry „lepiej” oceniając czyjeś…

Zastanawia mnie przekaz tego, co napisałeś, a mianowicie ten przysłowiowy „menel” znał każdy następny krok, który wykonasz i wreszcie opiszesz. Byłeś przewidywalny dla niego, pewnie jak zachowanie wielu innych napotkanych „kierowników”, którzy go w życiu minęli. Jest zapewne przyzwyczajony do takich zachowań, od bardzo dawna wiedzie życie na ulicy. Zastanawia mnie jednak nie to, ale fakt jak bardzo on był przewidywalny dla Ciebie, piszesz tak jakbyś go osobiście znał, wcale nie jest to przypadkowy gość, spotykasz go codziennie, a może zbyt często stajesz z nim twarzą w twarz. Nie tylko wiesz, co pije, ale widzisz bardzo dokładnie zawartość jego wózka: „…zapamiętałem dobrze ramę od szpitalnego łóżka, archaiczny węglowy piecyk i pokryty warstwą kamienia bęben od automatycznej pralki.”
-Częstujesz się razem z nim jakbyś dobrze wiedział, że zrobi to ostatni raz, wcale nie obawiasz się spojrzeć mu prosto w jego „chrystusową” twarz pijąc z nim ulubione wino, nie chcesz jednak słuchać jego filozoficznych wynurzeń o perypetiach jego marnego życia, masz własne…, a jednak chciał nie chciał pochylasz się nad jego losem, przekraczając bariery wielu ludzkich przyzwyczajeń i osądów.

Zastanawia fakt tego losu szczęścia, pod przykrywką fortuny, która spotyka właśnie Ciebie. Myślę, że ma to nie przypadkowo takie zakończenie. Los wygrany na loterii może oznaczać radość, że nie jest się na czyimś miejscu, skazanym tak jak ten wspomniany „menel” na porażkę, na ulicę, nie tym razem, jeszcze nie teraz, nie w tym życiu... Uciecha tym większa, że niewykorzystane szanse przypadły komuś innemu w udziale, nie nam, nas to przecież nie może spotkać. Ślepo zawierzamy naszemu szczęściu, przeczuciu, że jesteśmy lepsi, że należy nam się więcej niż innym. Jakże naiwni jesteśmy wierząc bez końca w ten złudny los szczęścia. Czasem tak niewiele trzeba, żeby role odwróciły się.

Tymczasem stoimy z boku, przechodzimy z obrzydzeniem, ale też ze złością, że ktoś taki ma w ogóle czelność pokazywać się nam na oczy. Przechodząc w pośpiechu mijamy jak najszybciej, udając, że w ogóle nie zauważyliśmy.

„Menel” skończy tak jak wielu takich jak on, na ulicy pod kołami samochodu i nikt nawet nie zauważy, że był człowiekiem.

Na koniec postawiłabym pytanie: czy na pewno wszyscy wygramy ten sprint o własny los szczęścia?

-Zaznaczam! Świetny tekst napisany z niezwykłą znajomością ludzkich zachowań, nie umykają Twym słowom najmniejsze nawet detale, drobne szczegóły, które są widziane okiem bardzo wprawnego obserwatora znającego życie.

-Pozazdroszczę takiej wnikliwości i umiejętności tak sprawnego przelewania własnych myśli i spostrzeżeń w tak obrazowy i dokładny sposób. Czyta się znakomicie!

*Tak już zupełnie na marginesie, to bardzo zastanawia mnie:

-Twój krąg wydarzeń i skłonności do spotkań z wieloma piechurami ;
-czas, w jakim spotykasz menela, wpada wprost pod maskę Twojego samochodu przed południem. Zdobywa Twą wyobraźnię jednak wieczorem.

-Zastanawia także, co tak długo robisz w tym markecie, że znasz go niemalże od podszewki, to na pewno nie są zwykłe zakupy.

Pozdrawiam : Agnieszka...

Obrazek użytkownika RomanT

***

Obrazek użytkownika Dariusz Czubiński

Proszę nie wstawiać pustych odpowiedzi.
"Nabijanie komentarzy" jest niewskazane. Jeśli nie masz nic do napisania, nie pisz.

DC