Chwilami zdawał sobie sprawę z tego, że wygląda śmiesznie.
O ile ktoś mu się właśnie przygląda?
Spojrzał w lewo, w prawo, znów w lewo, następnie skontrolował swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Był sam i wywołało to uczucie wyraźnej ulgi.
Wyglądał śmiesznie jedynie sam przed sobą.
Uginał nogi w kolanach, jak skoczek ćwiczący wybicie.
Nie miał wprawdzie nart, czuł jednak ,że odrywa się od śnieżnobiałej skoczni.
Sikał.
Znam przynajmniej kilka sytuacji z jego nędznego życia, które mógłbym teraz opisać zamiast tej, nie wywołując w Was obronnych reakcji graniczących z niesmakiem, myślę jednak ,że postępuję słusznie. Nie jestem zresztą prekursorem. Naturalizm w literaturze już przebrzmiał, podobnie jak w malarstwie i nie wynajduję niczego nowego. Piszę o tym byście mogli ujrzeć na jego przepitym obliczu ów szczególny, ekstatyczny wyraz. W miarę jak celując z wyraźnym trudem w połyskliwą czeluść pisuaru opróżniał przepełniony pęcherz, jego oblicze wypogadzało się i zyskiwał na tym wyraźnie. Stał tak więc, balansując ciałem, na ugiętych kończynach i starał się nie uronić ani kropli. Daremne to były usiłowania. Chwilami przymykał oczy, ni to zapadając w krótki, nerwowy sen, ni też śledząc przemykające pod zaciśniętymi powiekami obrazy. Otoczenie pisuaru było równie jak on sam wytworne i gdyby był jeszcze w stanie zanotować ten szczegół, zachwycałby się pewnie misternym użyłkowaniem marmurowych płytek. Nie był w stanie. Spryskiwał je raz po raz pomimo wytrwale podejmowanych wysiłków, czekając ,aż wskaźnik poziomu zbiornika znajdzie się w czerwonym polu. Panujący w toalecie chłód otrzeźwił go nieco. Sikał już na tyle długo, że świeży powiew ,wdzierający się przez uchylone okno ,owionął go i przyniósł częściową świadomość miejsca i upływającego czasu. Wzdrygnął się od tego zimna, znacząc marmurową ścianę jeszcze szczodrzej. Otrząsnął Mariana i począł z mozołem zapinać błyskawiczny zamek. Po chwili wrzasnął z bólu. Ostatni raz zdarzyło mu się to, gdy był małym chłopcem!
Cofnął suwak zamka i spróbował raz jeszcze. Udało się. Przycisnął chromowany klawisz wkomponowany w marmurową płytkę. Zanim usłyszał szum wody, jego wzrok padł na porcelanową gładź, ozdobioną wytwornym logo.
HOTEL ADLER * MILANO
Do cholery?!
Wytrzeszczył oczy (prawdę mówiąc były wytrzeszczone już przedtem, mógł je zatem wytrzeszczyć jedynie bardziej jeszcze). Mediolan? Skąd ?!
Nigdy tu nie był. To jasne. Co jednak robił tu teraz? Do tego prawie dokonując samoobrzezania tym cholernym zamkiem? Schował twarz w dłoniach i usiłował zebrać myśli.
Tak? Miał już nie pić. Obiecywał to sobie, matce, nawet księdzu (widywał go raz w roku, o ile ów zastał go w domu pielgrzymując z duszpasterską wizytą, niezapowiedziany i podstępny).Dobrze więc- alkohol nie służył mu, to jasne. Ale żeby aż tak?! W Mediolanie?
-Ćwiara!
-Mhmmmm?
-Ćwiara, rusz dupę, mówię! Uwaliłeś się na mojej koszuli.
Skulił się jak pies na widok hycla. Rzeczywistość wracała powoli. Była nie tak wytworna, a przez to jakby nieco bardziej oswojona. Do tego jeszcze kumple? Nie dadzą człowiekowi zginąć. Odetchnął z ulgą, uspokajając się coraz bardziej.
-Nie mów tak do mnie więcej. Nigdy, słyszysz?! - cisnął przez zęby.
-Jak niby?
-Ćwiara. To nie moja ksywa.
-A niby jak, Ćwiara?
-Milano.
Wołajcie mnie Milano.
Najnowsze komentarze