Dźwiękiem kraczącym z krzesła.
Ugiętej płetwy kaczki.
W stawie co wczoraj był chory,
teraz odprawił taflę.
Chłodem piszemy piękno.
Kruchym pieczywem łamiąc,
życia codzienne masło,
i krew stojącą za nim.
Lepszym jest gorsze.
Pierwsze kwiaty w polu.
Porwane sznurówki,
w trampkach z błotem z przodu...
Zeschłe wszak na początku.
Pąki na wpół tej drogi.
Gdzie ginie proste szczęście,
i piękno odbiera pokój.
Cyrklem już bez grafitu,
rwę kołdrę w jej koniuszkach.
Kreśląc się na przód - w przyszłość!
Okręgi ciągle spłycam.
Komentarze
Notatki odbite w tafli
Jak zawsze trudny. Czytam kilka razy i wciąż prześlizguję się po tafli. Która czasem drgnie, a może to moje odbicie w niej drży? Trudno więc mi komentować. Podoba mi się ukłon w stronę piękna prostej rzeczywistości, jakby oddania hołdu zwyczajności, codzienności, drobiazgom. Temu pięknu, które ginie w pół drogi.
W wolnej chwili nocy siadam i piszę na nowo własne przeznaczenie - wieczność nade mną, ja w niej
...
Czy trudny nie mi to oceniać, więc przychylę się do twej oceny :) Wiersz o cyklu życia w kontekście powtarzalności, tego jak wszystko, wszyscy - zataczamy koła. Gdzie po każdej zimie i tak przyjdzie zima, problemie, problem. Wszak zeschłe zgnije, z tego wykiełkuje roślina, a z tej zrodzą się pąki, kwiaty te zeschną... Lekkie przyznanie piękna temu co uznajemy za brzydkie i przeszłe, dawnych kwiatów, uczuć i problemów. Wiersz faktycznie nie do końca wpasowany w klimat wiosny i tego co ta niesie za sobą, niemniej nie o tym miał być :)
Pozdrawiam Michał
wokół powtarzalności słów parę
W kilku miejscach ten wiersz mi haczy - a czytałem go kilkanaście razy, a to niemal tu mi się nie zdarza (komentować również, zatraciłem tę umiejętność). W pierwszych słowach trzeszczy mi ten "dźwięk kraczący z krzesła" - nie odnajduje go w klimacie stawu, kaczek, tafli - odbieram go jak cyrkiel z kamieniem grafitu burzącego taflę. Nie mogę do tego krzesła się przekonać.
Mam też pewne wątpliwości co do "chłodem piszemy piękno" - nie przekłada się łatwo na łamanie chleba, choć odnajduję tu pewną swobodę interpretacji. Ale to piękno wraca później kilka linijek później i odbiera pokój.
Ten fragment ujął mnie najbardziej:
Zeschłe wszak na początku.
Pąki na wpół tej drogi.
Gdzie ginie proste szczęście,
i piękno odbiera pokój.
Mocne, wyraziste, słowa pełne miąższu. Ta tęsknota za minionym, ten niepokój jest tu niemal dotykalny.
I haczy na końcu mi "cyrkiel już bez grafitu" - spodziewałem się jakiejś metafory. Cyrkla wskazówek zegara, cyrkla ramion, albo chociaż tykania czasu, jakby łóżko stało się cyferblatem dla zegara i było jedyną stałą, odliczało nas, przeliczało itp.
Wiersz zostawił we mnie pewien ślad, więc musi być dobry :)
W wolnej chwili nocy siadam i piszę na nowo własne przeznaczenie - wieczność nade mną, ja w niej