Ptaki znów tulą się do komina na kamienicy z naprzeciwka
Stado reglamentowane dymiącymi walcami i szerokością cegieł
Ogrzewają się wyziewami z naszych domów, nam bezużytecznych
Poranek jest chłodny, śnieg pobłyskuje wciąż nowością
Ten większy potrząsa łebkiem, prostuje skrzydła. Reszta nieruchomo
Poranna gimnastyka zanim ruszy w Poznań na żer. Dym stygnie
Po dziewiątej komin pustoszeje. Gdzie są? Nie pytaj. Nie wiem.
Może w parku, gdzie płoszy je szelest nielicznych biegaczy
Co na trasie pozdrawiają się uniesioną dłonią? Słowa są ułomne.
Może karmią się resztkami naszych słów, odjętych od ust
Co w workach lądują na śmietnikach, zbyt wcześnie niepotrzebne
Lub wraz z okruszkami rzucone przy ławce, co nie wyzbiera ich nikt?
A może drepczą po śniegu, dziwiąc się że zbłądziły wśród chmur
Gdzie Ptasi Bóg stworzył im drugi Poznań, pełen spuchniętych watą ludzi
Co od ciężkich serc zapadają się w puch. Brudząc nierozsądnie niebo.
Nocą wracają na komin na kamienicę z naprzeciwka
Na szczyt ceglanego drzewa, przyglądając się dziuplom okien
Nie rozumiejąc, że można być nieszczęśliwym, gdy tyle nam zbywa
Komentarze
Witaj Mariuszu!
Cieszę się, że wróciła Ci chęć pisania i czekam na więcej!
DC
nie obiecuję czy na stałe
dawno nie pisałem, wiec mam duży problem, aby się przełamać i skrobać cokolwiek na nowo - nie obiecuję, że będę pisał sporo i czy na stałe :) ale postaram się powoli wracać do klubu - pozdrawiam!
W wolnej chwili nocy siadam i piszę na nowo własne przeznaczenie - wieczność nade mną, ja w niej