Właściwie chciałbym przeprowadzić to bez większych ceremoniałów. Egzaltacja zdaje się być nieco naiwna, nieco niepoważna. Przystaję na chwilę, miotam się z myślą czy aby zachowuję właściwy dystans i czy jest dość powściągliwie. Uczciwość - od tego trzeba zacząć. A teraz jednak sobie myślę, że nic tu po niej, gdy zaciskam zęby i składam słowo ze słowem w taki jedynie sposób, by głośno wydeklamowane brzmiały dość mądrze i poważnie. Nie chodzi pewnie wcale o żadną spójność, ani nawet o słuszność. Estetyka myśli jest tak delikatnie transcendentalna; dobry smak w niczym tu nie pomoże, jest w tym wszystkim odrobina epifanii.
Czuję doprawdy twardą i kanciastą kubaturę tych zdań, obijającą się o jej brzegi głowę i ten ból niezadowolenia, niemocy. Ale obiecałem sobie uczciwość i obiecałem sobie nadzieję, która tkwi w ornamentach szczerości. Od litery do litery, sylaba po sylabie, modlę się o rytmikę, płaczę za dramaturgią i napięciem, w skrytości marzę o końcowym westchnieniu. Spowiadam się kartkom, bo chyba jednak wierzę w oswobodzenie. Przeprowadzam ten rytuał, który może właściwie donikąd nie zmierza, jak wszystkie rytuały, które odprawiamy, a których magia kryję się w naszych absurdach.
Cóż, chciałem tego uniknąć, chciałbym urodzić się czysty jak wielcy mistrzowie, lać ze swych myśli gładkie strumienie, kreślić ich tory, gładzić ich brzegi, wić zgrabne meandry, lekko kołysać oczy czytających flisaków i dać im u końca podróży błękitne niebo i błogi niepokój.
Jednak czuję tę ostrość, język jak głaz i wszystkie atomy mych myśli, ciężkie i niespokojne. Chciałem przeprowadzić to bez większych ceremoniałów, ale nie mogę dojść do porozumienia. Nie mogę dojść, z kim go w rzeczywistości szukać. Dzieje się rytuał wyznania niewoli. Powoli pozwalam szczerości bredzić i jęczeć. Kompletna kompromitacja klasyka, sprzedał swój dystans i swoją słabość. A przecież szczerości można dać wolność w innym kierunku. Można się zamknąć z ciemnym pokoju, czytać i płakać, drzeć papiery, szukać prawdy w swoim stworzonym małym podwszechświecie, piastując tron wszechwiedzącego, nieobecnego podmiotu.
Siłuję się z myślą totalną w świecie realnym, ponad tymi słowami i w nich jednocześnie, o moim miejscu, o moim słowie, o mojej prawdzie. Słowo rządzi prawdą czy prawda rządzi słowem. Jak posiąść potęgę i czym obmyć umysł by piękno semantyki wykraść absolutom?
Komentarze
A może
A może jednym rzutem, skokiem dopaść celu, zatknąć sedno na stalówce jak na włóczni i popędzać kohorty słów, by pewne zwycięstwa odzierżyły pole?
Albo bawić się i śpiewać, a rytm niech prowadzi.
DC