Jesteś tutaj

"PODEJRZANA 16" - Odsłona jedenasta - 11a, 11b i 11c

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Gość

UWAGA !!! OD WIOSNY 2008 publikowany tu - w odcinkach - tekst ma swoją wersję papierową. Chętnych do jej posiadania proszę o kontakt e-mailowy pod: ewkakar8@wp.pl

Odsłona jedenasta –
STARE I NOWE, ALE ZAWSZE PODEJRZANE ZNAJOMOŚCI

Ciągłe bycie INNYM naprawdę potrafi zmęczyć. Wiedzą o tym wszyscy, ale pewnie szczególnie mocno ci, którzy mając duże kłopoty z własną mobilnością nie zawsze dostatecznie szybko mogą opuścić towarzystwo tych stuprocentowo normalnych. Pewnie dlatego, żeby odrobinkę uprościć sobie sprawę i nie musieć stale wyjaśniać, że nie są wielbłądami, znajomych i przyjaciół szukają najchętniej, wśród ludzi jakoś tam innych. Oczywiście, ta odmienność nie musi być (a nawet lepiej, żeby nie była) podobna do ich własnej. Nie oszukujmy się, przecież i inność też może być w końcu nudna:

a. PODEJRZANY PAN POETA PRAWIE LEKARZ

Byli wtedy piękni dwudziestojednoletni. Wokół było jeszcze słońce i morze, a w głowach obsesja seksu wymieszana z ciekawością teorii Hegla i brzmieniami pieśni Okudżawy, Wysockiego czy Kaczmarskiego z Gintrowskim. Jednym słowem, sam początek, dziś wielu mówi, że koszmarnych, lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Rzecz działa się do tego w miejscu dla większości nieco ekscentrycznym, a mianowicie na terenie położonej między dwiema nadmorskimi miasteczkami połączonej z poligonem jednostki wojskowej, na terenie której rozmieszczono dodatkowo Wojskowy Dom Wypoczynkowy. W tych okolicznościach przyrodniczo historycznych nie trzeba chyba dodawać, że każde wejście na teren i wyjście z terenu wiązało się koniecznością okazywania przepustki uzbrojonemu wartownikowi, co zwłaszcza w sytuacji wakacyjno-urlopowej było potwornie irytujące. A może takie było tylko dla nich, nie byli wszak żołnierzami?...
W tym miejscu trzeba chyba jeszcze dodatkowo wyjaśnić, że znaleźli się tu wyłącznie dlatego, iż byli oficerskimi dziećmi. Zresztą, jak się później okazało, obaj tatusiowie stali się żołnierzami także raczej z przypadku, czy życiowej konieczności, niż skutkiem świadomego wyboru. Tym bardziej ich wtedy młode i gniewne, studiujące dzieci w żaden sposób nie przejmowały się z tym, że ich ojcowie, zresztą nie tak zwane „proste pistolety z linii”, ale prawnik i inżynier, zakładali do codziennej pracy wojskowe mundury. Owszem, bywało, iż w przypływie nieszkodliwego konformizmu korzystały, i to tylko czasem, z wojskowych wczasów. Tak właśnie było i tym razem.
Zauważyła go gdzieś w trzecim albo może czwartym dniu pobytu. Przyglądał się jej od dłuższej chwili, gdy siedząc na ławce z jakąś dopiero co poznaną dziewczyną zawzięcie paplała o niczym.
Przy pierwszym podejściu – powiedzmy, że do ławki – nawet się nie przedstawił. Po prostu podszedł, powiedział życzliwe „cześć” i natychmiast nachylił się nad jej biustem, przyozdobionym zapinką z orłem w koronie. Tu zwłaszcza co młodszym należy przypomnieć, że w czasach, o których mowa, oficjalne godło państwowe nie miało korony, gdyż złożyło ją u stóp ludowi pracującemu miast i wsi. Tak więc nachylił się nad jej biustem zaopatrzonym w orła w monarszym nakryciu głowy i dodał tylko krótkie: „nareszcie kompletny” (orzeł, a nie biust naturalnie). Karolina, sama nie bardzo wiedząc, czemu to robi, wypięła orła z bluzki i mówiąc jedynie zdawkowe: „proszę”, podała go nieznajomemu. A ten, jakby to mogła być jedyna logiczna odpowiedź na wykonany przez nią gest, natychmiast przysiadł na zajętej przez dziewczyny ławce i rzucił w przestrzeń „Darek jestem”
Towarzyszka Karoliny okazała tyle bystrości umysłu, aby szybko pojąć, że na ławce jest za dużo właśnie o nią. Oni zostali i jeszcze z godzinę rozprawiali o „kompletnośći” orła, „komunie” i innych tam takich...
Ponownie zjawił się następnego wieczora. Tym razem pod jej domkiem, gdzie ona, rozpierając się niedbale na leżaku, czytała biografię Otto von Bismarcka, przygotowując się w ten sposób do czekającego ją wkrótce egzaminu z historii Niemiec, miała go zdawać u znakomitej pani profesor Marii Wawrykowej, a to już nie były żarty.
Darek przyszedł podobno głównie po to, aby pożyczyć gitarę od ojca Karoliny. O istnieniu w tym miejscu tego instrumentu wiedział stąd, że usiłujący nauczyć się grać papa molestował swymi akustycznymi wyczynami całą okolicę. Ponieważ młody człowiek wydał się ojcu od razu osobnikiem niezwykle sympatycznym, gitara została mu, a jakże, wypożyczona. Najpierw jednak, przedstawiając się swemu pożyczkodawcy, Darek wyraźnie wymienił swoje nazwisko. „Cz.”, usłyszała siedząca z boku i pozornie wciąż pogrążona w lekturze biografii Bismarcka Karolina. Sama nazwisko początkowo nie skojarzyło jej się najlepiej, takie samo nosił niesławny później (w myślowych asocjacjach wielu ludzi) generał, naczelny wojskowy prokurator okresu stanu wojennego. Tymczasem jednak o stanie wojennym nikt jeszcze nie słyszał, a dziewczynę nazwisko zelektryzowało tylko o tyle, że gdzieś, zdaje się na uczelni, musiała je słyszeć w niezbyt pochlebnych kontekstach, ale o co konkretnie chodziło, nie potrafiła sobie w danej chwili przypomnieć. Nazwisko sprawiło jednak, że kątem oka zaczęła przyglądać się gościowi ze zwiększoną ciekawością. Szczególnie, iż ten, mimo że operacja wypożyczania gitary skończyła się dla niego pomyślnie i to już dobrą chwilę wcześniej, wcale nie wyglądał na kogoś, kto zbierałby się do odejścia. Raczej wprost przeciwnie, można by sądzić, że szukał powodu, dla którego mógłby nie odchodzić.
Wtedy jego wzrok padł na książkę, którą czytała dziewczyna. Darek przysiadł się dokładnie tak samo jak poprzedniego dnia na ławce i znów zaczęli gadać. Tym razem pretekstem podjętej konwersacji był oczywiście nie byle kto, Otto von Bismarck we własnej osobie.
Od tego wieczora spotykali się codziennie, a często nawet kilka razy dziennie. I gadali, gadali, gadali. Ona, studentka germanistyki i on, student medycyny, odgrywali przed sobą ekspertów od Hegla, Kanta, ludzkiej duszy, stosunków Niemcy – świat i diabli wiedzą, od czego jeszcze.
Najbardziej chyba zbliżyła ich jednak, jak się rychło okazało, wrodzona u obojga, naturalna skłonność do posługiwania się wierszem, także własnym.
Zamiast więc, jak normalni ludzie w okoliczności wakacyjnej, siedzieć na plaży i podziwiać morze, siedzieli w kawiarni albo innym ustronnym miejscu i poetyzowali lub filozofowali. I tak do końca pobytu.
Przez cały ten czas nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że kłębiący się gdzieś między Brechtem, Hitlerem, a zawiłościami heksametru erotyzm wisi w powietrzu i bynajmniej nie ma zamiaru opadać. Któregoś dnia zapytała Darka wprost, dlaczego, gdy siedząc obok niej i czasami, trzymając ją za rękę, zwykle chwyta ją za nadgarstek, a nie za dłoń? Na szczere pytanie była szczera odpowiedź. Dowiedziała się, że jako przyszły medyk, trzymając rękę na jej pulsie sprawdza, jak wielkie wrażenie na niej sprawia.
Po tym stwierdzeniu przez kolejne, chyba ze dwa, dni zastanawiali się oboje, jak wykorzystać wnioski płynące z poczynionych medycznych obserwacji. I mimo że okazja nie dała na siebie długo czekać, nie skorzystali z niej. Powód był bardzo prosty. Darek wyznał, że bardzo chętnie by się z nią przespał, ale nie zrobi tego, bo dokładnie wie, że ona nie jest...Iwonką, a zdeklarować się na dłużej, w obliczu kalectwa Karoliny oraz faktu, że mieszkają w różnych miastach, nie potrafi, a nawet nie chce. Gdy zapytała, o jaką Iwonkę chodzi, odrzekł, że IWONKA to taka panienka, co to raz i won. (Jak na ironię później ożenił się z dziewczyną, której na imię Iwona, tyle że o niej już ani tak nie myślał ani, tym bardziej, nie mówił.) Resztę zostawili bez komentarza i, podyskutowawszy przez kilka pozostałych dni wczasowego turnusu, wrócili, każde do swojego miasta.
Wbrew temu, czego w zasadzie należałoby się spodziewać, rozjechanie się każdego w swoją stronę nie oznaczało wcale końca, ale dopiero początek długoletniej znajomości. Przez ładnych kilka lat pisali do siebie listy i to przez dość długi okres, najmniej dwa albo i trzy, razy w tygodniu. Dzielili się ze sobą praktycznie wszystkim. Rozterkami natury twórczej, historią przeżywanych właśnie związków męsko-damskich, przesyłali sobie do lektury i oceny, świeżo napisane wiersze. Osobiście spotykali się raz na kilka lat. Wtedy oczywiście przegadywali całe noce. W pewnym momencie Karolina zauważyła, że Darek zaczyna ją drażnić. Mówiąc precyzyjnie, drażniła ją jego pewność siebie. Przejawiała się ona w jego niezłomnym przekonaniu, iż on wie wszystko najlepiej i to nawet w sprawach, o których nie miał pojęcia. Odpuszczała mu jednak, bo wiedziała, że wielu naprawdę inteligentnych ludzi, nie wyłączając jej samej, cierpi na tego rodzaju, w końcu nieszkodliwą, przypadłość.
Wszystko trwałoby pewnie bez najmniejszych zakłóceń dalej, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie...Darek postanowił się ożenić. Nagle stało się coś dziwnego. Mimo że nigdy dotąd jawnie nie deklarowała, a pewnie i nie czuła do niego miłości, raptem poczuła się jak ktoś, komu odbierają jego własność. I nagle zupełnie zgłupiała. Urządziła Darkowi listowną scenę zazdrości, pomieszaną z jakimiś chorymi, nierzeczywistymi, wyznaniami, po czym zamilkła na kilka lat.
W międzyczasie przeżyła ciężkie, spowodowane niekoniecznie tym „rozstaniem”, ale pewnie i ono miało tu coś do rzeczy, załamanie nerwowe. Była nawet farmakologia i hospitalizacja. Sądziła przez moment, że znajomość z Darkiem to już definitywna przeszłość.
Musiało minąć kolejnych kilka lat. Karolina musiała zrobić porządek z własnym życiem i okrzepnąć w swoim nowym związku. Kiedy poczuła się całkowicie bezpieczna, znowu odnalazła Darka. Znów było tak, jakby nigdy nic się nie stało. Tyle że listy zastąpiły rozmowy telefoniczne, których uczestnikami byli, od czasu do czasu, także ich partnerzy. Oni zresztą też się nawzajem polubili. Darek i Karolina wrócili do zwyczaju spotykania się raz na jakiś czas.
Teraz, już bez kłębiących się namiętności, umieją nawet bardziej niż dawniej docenić swój intelekt i swoją wrażliwość. I naprawdę nic nie szkodzi, że o tej wrażliwości rozmawiają często pod maską żartu. Przecież i tak doskonale wiedzą, o co chodzi. Wszak w tym stopniu, tylko w rozmowie ze sobą, tylko oni potrafią docenić na przykład wagę opowieści o przepięknym jesiennym, rano pełnym wiewiórek, parku. W tym parku popołudniami zbierają się wprawdzie okoliczni menele, ale menele i wiewiórki, na szczęście, rozmijają się w dwóch wymiarach – w ich wyobraźni i w czasie.

c. PODEJRZANIE INSPIROWANE ZNAJOMOŚCI, CZYLI JAK POZNAĆ SIĘ PRZEZ TELEWIZJĘ, LUDZKĄ NIEŻYCZLIWOŚĆ I ZWYKŁĄ GŁUPOTĘ

Znając Kazię Szczukę (w zasadzie jeszcze panią Kazimierę) jedynie z przekazu medialnego, nigdy nie sądziłam, że dobrowolnie, a co więcej, z własnej inicjatywy zawrę z nią osobistą znajomość. Ponieważ nigdy nie byłam przesadną entuzjastką feministek, a niektóre ich zachowania czy manifestacje z lekka mnie nawet śmieszyły, mniemałam, iż nie będzie potrzeby, abyśmy się kiedykolwiek do siebie zbliżyły. Okoliczność, że obie mamy za sobą studia filologiczne i trochę znamy się na literaturze, nie jest tu przecież wystarczającym powodem.
Myliłam się jednak. Katalizatorami naszego poznania okazały się, jak w tytule tego podrozdziału, telewizja, ludzka nieżyczliwość i zwykła (też ludzka) głupota.
W marcu 2006 roku zupełnym przypadkiem, bo nigdy dotąd nie byłam fanką ani Kuby Wojewódzkiego, ani jego programu w telewizji Polsat, obejrzałam tę właśnie audycję. Gościem programu była tym razem feministka i krytyk literacki (jakoś nie mogę przekonać się do stosowania żeńskiej formy określającej jej zajęcie, chociaż wielu językoznawców i wiele feministek to postuluje), Kazimiera Szczuka.
W rozmowie z prowadzącym opowiedziała Kubie Wojewódzkiemu historyjkę o tym, jak to w drodze na urlop znalazła się raptem w nocy w środku lasu, bez jakichkolwiek przewidywalnych perspektyw na nocleg. Dla dodania kurażu sobie i swemu towarzyszowi podróży zaczęła się modlić tonem nieco żartobliwym, usprawiedliwionym w tym wypadku chęcią rozładowania napięcia i dodatkowo deklarowanym ateizmem. Czyniła to w konwencji, która ją (i mnie również) śmieszy, pewnie po to, aby zagłuszyć nie tylko własne odczucie znalezienia się w rzeczywistości, w której człowiekowi nieswojo. Fakt, że naśladuje przy tym głos znanej sobie ze sporadycznego „podsłuchiwania” jednej ze spikerek radia „Maryja”, dodaje opowieści satyrycznego smaczku.
Mnie samej, podobnie jak relacjonującej rzecz Kazimierze Szczuce, Kubie Wojewódzkiemu i zapewne jeszcze kilku milionom ludzi przed telewizorami, historia wydaje się dość zabawna, ale po zakończeniu programu wyłączam telewizor i uważam sprawę za zamkniętą.
Jednak już następnego dnia przecieram oczy ze zdumienia, gdy dowiaduję się, że w związku z tym właśnie obejrzanym przeze mnie programem rozpoczyna się bezprzykładna nagonka medialna na Szczukę. Okazuje się bowiem, iż naśladowana przez nią spikerka jest osobą niepełnosprawną, a w dodatku, co może ma dla sprawy jeszcze większe znaczenie, swoistą ikoną radia Ojca Rydzyka, w którym to radiu założyła Dziecięce Kółka Różańcowe. W związku z tym próbuje się zrobić z pani Kazimiery potwora wyśmiewającego się z osób niepełnosprawnych. I to, mimo że –jako żywo – w całym programie (sama słyszałam) nie było ani jednego fragmentu, który jakkolwiek odnosiłby się do czyjejkolwiek niepełnosprawności. Nic nie pomagają tłumaczenia, że „winowajczyni” nic nie wiedziała o niepełnosprawności „poszkodowanej”. Niewiele też dają publiczne i prywatne przeprosiny wystosowane przez podobno obrażającą do potencjalnie, urażonej. Zaczyna się polowanie na czarownicę. Szczuka w coraz to innym programie telewizyjnym lub radiowym, cierpliwie wyjaśnia, że nie jest wielbłądem. Na stację, która wyemitowała nieszczęsny program, zostaje właśnie za to nałożona kara finansowa.
W tym momencie trafia mnie szlag. Postanawiam napisać list otwarty w obronie, wcale na podstawie jej medialnego wizerunku, niespecjalnie kochanej przeze mnie Kazimiery Szczuki. Okoliczność, że za kimś niespecjalnie przepadam, nie jest przecież wystarczającym powodem, abym wbrew faktom godziła się na jawnie krzywdzące człowieka dorabianie mu „gęby” potwora. Mam nadzieję, że przynajmniej mnie, osoby od urodzenia niepełnosprawnej, nikt nie posądzi o nieżyczliwość w stosunku do niepełnosprawnych. Jeszcze przed napisaniem listu omawiam sprawę z kilkoma innymi kobietami niepełnosprawnymi, które również widziały wzmiankowany program. Podobnie jak ja, są oburzone tym, co się dzieje wokół całej sprawy. Wszystkie zgadzamy się, że nie można pozwolić na bezkarne gnojenie człowieka i ustalamy, że ja napiszę list, a one – naturalnie po uprzedniej wnikliwej lekturze – go podpiszą. Tak też się stało. Ocenzurowane fragmenty podpisanego przez nas listu opublikowała „Gazeta Wyborcza”, a niemal całość tekstu (tu zamieszczoną w „Zamiast epilogu i posłowia”) publicznie ujrzała światło dzienne przy okazji rozmowy, którą Jakub Janiszewski przeprowadził ze mną w radiu TOK FM.
W tym miejscu chcę jednak wrócić do mojego pierwszego spotkania z Kazią (piszę „Kazia”, bo wkrótce przeszłyśmy na „ty”). Po napisaniu listu, ale jeszcze przed pokazaniem go komukolwiek, zdecydowałam, że dla całkowitego spokoju własnego sumienia powinnam osobiście poznać osobę, której zdecydowałam się bronić. Odnalezienie osoby publicznej nie jest wszak trudne. Mnie, w końcu filologowi, najłatwiej było to zrobić za pośrednictwem Instytutu Badań Literackich PAN, w którym między innymi Kazia pracuje. Zadzwoniłam, powiedziałam, kim jestem, w jakiej sprawie dzwonię i umówiłyśmy się na spotkanie.
Przegadałyśmy kilka godzin i okazało się, że choć w kwestiach światopoglądowych sporo nas dzieli, to jednak równie sporo nas łączy. Poza literaturą, która dla obydwu z nas jest i zawodem wyuczonym i równocześnie hobby, łączy nas przede wszystkim totalny brak zgody na wszelkie przejawy głupoty, ze szczególnym uwzględnieniem występowania jej w życiu publicznym.
Ponieważ obie jesteśmy osobami dosyć zajętymi, nie spotykamy się teraz często. Bywa też, że, „jak którejś jest coś”, to do siebie dzwonimy.
No i patrzcież, tak oto, zgodnie z zapowiedzią, opowiedziałam właśnie o pozytywnej roli telewizji, o roli nieżyczliwości i głupoty w zawieraniu sensownych znajomości, które, moim zdaniem, mają spore szanse na to, aby kiedyś stać się przyjaźniami.

c . "przyjaźnie'
tęsknię za Tobą w poniedziałek
i czekając na tramwaj
śpiąc i czyszcząc buty

czytając dobrą książkę
natychmiast żałuję
że Ty nie czytasz
jej równocześnie
robię herbatę
nalewam ją do dwóch szklanek
i wypijam.