Jesteś tutaj

"Podejrzana 13" - Odsłona ósma - 8a, 8b, 8c

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Gość

UWAGA !!! OD WIOSNY 2008 publikowany tu - w odcinkach - tekst ma swoją wersję papierową. Chętnych do jej posiadania proszę o kontakt e-mailowy pod: ewkakar8@wp.pl

Odsłona ósma –
PODEJRZANE ELEMENTY URODY I BĘDĄCE PONIEKĄD ICH SKUTKIEM RÓWNIE PODEJRZANE STOSUNKI Z...

Czując się prawie ciągle na cenzurowanym, sami robimy się podejrzliwi. Bo choć my sami często potrafimy traktować swoje takie czy inne dysfunkcje jako nie najciekawszy może, ale jednak dla nas samych powszedni element swego istnienia, to już z otoczeniem niekoniecznie musi tak być. Pewnie odpłacając podejrzliwością za podejrzliwość, przesadnie i zbyt drobiazgowo analizujemy wszystkie zachodzące wokół nas zdarzenia i ludzkie zachowania. To z kolei nie może pozostać bez wpływu ani na nasze widzenie świata, ani na stosunki z innymi ludźmi, nawet wtedy, gdy są to ludzie nam życzliwi, a szczególnie wtedy, gdy są to osoby, które powinny, bo faktycznie nie zawsze tak jest, być nam najbliższe, ponieważ od nich już na poziomie podświadomości dajemy sobie prawo wymagania więcej niż od wszystkich pozostałych:

a. NIEKONWENCJONALNY ELEMENT URODY CZY PODEJRZANE PIĘTNO I KTO ZA TO ODPOWIADA

Około piętnastego roku życia zaczęła dokładniej interesować się istotą swojego schorzenia. To był ten moment, od którego czytała praktycznie wszystko, co udało jej się znaleźć na temat mózgowego porażenia dziecięcego. Robiła to zawsze w tajemnicy przed rodzicami. Wtedy jeszcze nie wiedziała, dlaczego, ale podświadomie czuła, że nie chce, aby dopytywali o przyczyny tak intensywnego zainteresowania tematem.
Najpierw przyswoiła sobie elementarną definicję, że to „zespół niepostępujących zaburzeń czynności w rozwoju ośrodkowego układu nerwowego, zwłaszcza ośrodkowego neuronu ruchowego. Zespół powstaje w czasie ciąży, porodu lub w okresie okołoporodowym. Mózgowe porażenie dziecięce nie stanowi określonej, odrębnej jednostki chorobowej, lecz jest różnorodnym etiologicznie i klinicznie zespołem objawów chorobowych, a co się z tym łączy, także z różnym obrazem anatomopatologicznym.
Synonimy: zespół Little’a, paraliż dziecięcy; cerebral palsy, diplegia spastica infantilis.”
Potem, gdy już wiedziała, co znaczy „różnorodny etiologicznie i klinicznie zespół objawów” udało jej się, także przy pomocy koleżanki, absolwentki Akademii Pedagogiki Specjalnej, dotrzeć do unikatowych publikacji na temat na temat etiologii tego obrazu porażenia mózgowego, który właśnie jej się przytrafił.
Czytała wielokrotnie każde opracowanie na temat mózgowego porażenia dziecięcego, jakie tylko wpadło jej w ręce. Bała się zbyt pochopnego formułowania wniosków. Nie trzeba było być Einsteinem, aby stosunkowo szybko wyciągnąć najważniejsze wnioski.
Już wiedziała, że według najnowszych badań ten określony na podstawie obrazu klinicznego albo, mówiąc prościej, zakresu jej dysfunkcji, rodzaj porażenia, który ma, jest w ponad dziewięćdziesięciu procentach przypadków spowodowany niedonoszeniem przez matkę ciąży (od zawsze wiedziała o swoim urodzeniu po sześciu miesiącach), a to niedonoszenie z kolei spowodowane jest zazwyczaj usuwaniem przez matki takich dzieci wcześniejszych ciąż.
Mimo wszelkich tylko „ponad dziewięćdziesięciu”, a nie stu procent, mimo wszystkich „zazwyczaj”, a więc nie zawsze, poczuła potworną wściekłość. Mimo że przedtem starała się nikomu – w tym także sobie - nie zadawać sakramentalnego nie tylko u niepełnosprawnych pytania, dlaczego właśnie mnie to spotkało, teraz już wiedziała, kto prawdopodobnie zgotował jej ten „pasztet”. I słowo „prawdopodobnie”, w tym kontekście logiczna konsekwencja wcześniejszego „zazwyczaj”, ani trochę nie umniejszało jej żalu.
Z przekazów rodzinnych wiadomo było na pewno, że matka Karoliny usuwała ciąże lub ciążę jeszcze na długo przed poznaniem jej ojca. Plotki mówiły i o tym, iż robiła to także już w związku małżeńskim, również jeszcze przed poczęciem Karoliny. Pewne było także i to, że przynajmniej jeden taki zabieg został wykonany w warunkach medycznego podziemia, które urągały podstawowym wymogom wiedzy ginekologicznej, a pewnie i higieny. Matka stworzyła więc sobie idealne warunki do urodzenia potomka cierpiącego na mózgowe porażenie dziecięce.
Skonstatowawszy ten fakt Karolina próbowała wielokrotnie dla własnego i matki dobra tłumaczyć sobie, że owszem, tak mogło być, ale wcale nie musiało. Przecież w medycynie nic nie jest absolutnie pewne.
Takie próby nie dawały kompletnie nic. Żaden racjonalizm podszeptujący, że nawet jeśli w tej sprawie Karolina ma bezwzględną rację, to i tak teraz nie ma to wpływu na sytuację post faktum. Wszakże w ich wspólnym życiu, matki i córki, nic w tej materii nie da się zmienić. Trwanie zaś w takim stanie emocjonalnym doprowadzić może jedynie do nienawiści, która uczyni piekłem życie obydwu skazanych przecież na siebie kobiet. Mimo że rozumowo Karolina doskonale o tym wiedziała, nie była w stanie, a może już nie chciała, temu zapobiec. Pewnego dnia musiała sama przed sobą uczciwie przyznać, iż zaczyna nienawidzić własnej matki. I nic tu nie pomagała świadomość, że matka nie jest przecież tą wyrodną i że może nie doskonale, ale jednak najlepiej jak umie przeżywa to ich wspólne życie.
Ilekroć zaistnieje między nimi normalny w każdej rodzinie poważniejszy konflikt, matka zarzuca córce czarną niewdzięczność i wypomina, że całe swoje życie podporządkowała udzielaniu jej pomocy, nawet w najprostszych czynnościach życiowych.
Mówiąc zresztą nawiasem, to całkowite podporządkowanie i poświęcenie się niezupełnie jest prawdą – mimo złożonej sytuacji rodzinnej, matka zawsze realizowała się towarzysko i zawodowo w takim stopniu, który bardzo wielu ludzi uznałoby za w pełni zadowalający. Być może, istotnie, jej samej prowadzone życie nie satysfakcjonowało, ale czynienie z tego wyrzutów córce jest raczej nie na miejscu. Zawsze w obliczu takiej sytuacji Karolina ma ochotę odpowiedzieć, że to nie jej sprzeciw wobec zdania matki jest niewdzięcznością, ale za to wypominanie komuś udzielanej pomocy jest niemoralne, zwłaszcza ze strony osoby, która, jeśli chcieć rzecz całą potraktować wyłącznie z punktu widzenia dostępnej dziś wiedzy medycznej, tak czy owak w dużym stopniu sama odpowiada za skomplikowanie życia całej swojej rodzinie.
Przez lata skrywania ten zdecydowany żal Karoliny do matki o zmarnowane (nieważne, że w niezamierzony sposób) życie całej rodziny powoli pogłębiały dodatkowe drobiazgi, na które kto inny (albo pewnie nawet i ona sama, tyle, że bez tej ogromnej zadry w sercu i w innej sytuacji życiowej) w ogóle nie zwróciłby uwagi.
Pierwszą taką drobnostką stało się uświadomienie sobie przez córkę, że matka w rozmowach ze swoimi znajomymi wiecznie robi z siebie cierpiętnicę. Ciągle opowiada, czego to ona, naturalnie w odróżnieniu od tych znajomych, nie musi robić albo wysłuchiwać. Przy czym rozprawia na ten temat zupełnie niezależnie od tego, czy w danej chwili rzeczywiście musi, czy też nie. Zupełnie jakby szukała ustawicznego współczucia. Całkiem jakby tylko ona jedna miała kłopoty i obowiązki i tak jakby to wszyscy inni, a nie głównie ona sama, winni byli ciężkiemu losowi, jaki ją spotkał.
Drugie zjawisko, które z latami zaczęło Karolinę w matce coraz bardziej drażnić, a na które, co trzeba obiektywnie powiedzieć, też pewnie nie zwróciłaby uwagi, gdyby nie to, że zwłaszcza w gorsze pod względem zdrowotnym dni drażniło ją w matce prawie wszystko, począwszy od jej poglądów politycznych, poprzez wiecznie panujący w domu krzyk, za pomocą którego dochodzi swoich racji, a na stosowaniu rusycyzmów skończywszy, polega na tym, iż matka na stare lata zgłupiała ostatecznie. Bo jak ktoś, kto przynajmniej sam siebie uważa się za osobę inteligentną, a okoliczność ukończenia wyższych studiów mogłaby dawać cień nadziei choćby na inteligencję nabytą, może spędzać każdą wolną chwilę, na zmianę, na oglądaniu na wszystkich możliwych kanałach TV albo mydlanych oper, albo publicystyki politycznej?
Gdyby córka miała dla matki więcej życzliwości, mogłaby sama sobie powiedzieć, że nie ma się czym irytować. I że to typowe zabijanie nadmiaru wolnego czasu, charakterystyczne dla wielu emerytów, a wobec ojca stać ją przecież na wyrozumiałość w tej kwestii, bo on też ma tę słabość, ale w znacznie mniejszym stopniu, tak że wystarcza mu jeszcze czasu na inne zainteresowania.
W przypadku matki, niesięgającej nawet po książkę i bezustannie zapatrzonej w telewizyjne brednie, taki stan rzeczy wytworzył w Karolinie, jakby innego złego było mało, rodzaj intelektualnej pogardy. Jakby to brzydko nie brzmiało, w stosunkach z matką nagromadziło się tyle negatywów, iż córka nie ma ani siły, ani często nawet już ochoty, aby coś na to poradzić albo przynajmniej próbować niwelować tego skutki.
W ostatnich latach doszło już nawet do tego, że Karolina zaczęła odnosić się bardzo niechętnie do członków rodziny matki jako do tych, którzy z jednej strony akceptują matkę bezwarunkowo, a z drugiej nigdy nie usłyszą od niej wywodów „o czarnej niewdzięczności”. Nie dowiedzą się także, że za coś mają jej być wdzięczni, bo coś wyjątkowego dla nich zrobiła... choć niejednokrotnie tak było.
Podobne odczucia dotyczą zresztą także znajomych matki. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej, skoro sytuacje niechętnej obojętności w stosunku do nich zdarzają się już teraz.
Jedynym, choć zaledwie połowicznie skutecznym, lekarstwem na istniejący w głowie i duszy Karoliny permanentny stres, podstawową przyczynę jej (dla innych pewnie nawet patologicznej) niechęci do matki, jest codzienne powtarzanie sobie, że to wszak tylko element jej urody i jeśli ktoś ma z tego powodu kłopot, to ona nie może pozwolić sobie na to, aby być tym kimś. Tak też robi, zawsze po wstaniu z łóżka, nie oglądając się na ból kolana, łokcia, czy kręgosłupa. Pewnie dzięki temu, czegokolwiek by jeszcze nie wyznała i tak nie zakończy życia matkobójstwem lub samobójstwem.
Szczere nazywanie bardzo negatywnych emocji jest wprawdzie niezwykle trudne, ale chyba można mieć nadzieję, że jeśli dzięki temu innym osobom w podobnej sytuacji nie będzie ze sobą łatwiej, to może przynajmniej zaistnieją we wzajemnych relacjach trochę mądrzej.

b. PODEJRZANIE ROZCZAROWANA WDZIĘCZNOŚĆ – JA I MÓJ UKOCHANY OJCIEC

Odkąd zaczęłam rozumieć cokolwiek, nigdy nie miałam wątpliwości, że gdybym miała innego niż mój własny ojca, to, uwzględniając moje ograniczenia ruchowe i brak w naszym społeczeństwie rzeczywistej, a nie tylko deklaratywnej akceptacji normalnego funkcjonowania niepełnosprawnych, nie byłabym tym człowiekiem, jakim jestem. Nie osiągnęłabym tyle, ile się udało ani w kwestii wykształcenia, ani w dziedzinie samoakceptacji, ani samodzielności, także, albo i zwłaszcza, tej intelektualnej. To on zmusił moją matkę, aby mimo łez w oczach, przestała karmić kilkuletnie dziecko tylko dlatego, że jemu jedzenie nie idzie tak sprawnie jak innym.
To on od najmłodszych moich lat, stosując czasami spartańskie albo nawet i okrutne metody, uczył mnie takich zachowań społecznych, które potencjalnym chętnym odbierałyby ochotę na natrząsanie się z mojej niepełnosprawności. Jednocześnie bardzo dbał o to, abym wszędzie tam, gdzie tylko było to możliwe, miała sposobność dorównać moim rówieśnikom. O ile się dało i nie trąciło to zarozumialstwem, bardzo chciał, a było to możliwe przede wszystkim na niwie intelektualnej, abym nabrała mocnego przekonania, że istnieją sytuacje, w których jeśli tylko zechcę, to mogę górować nad swoimi koleżankami i kolegami.
To on już jako małą dziewczynkę traktował mnie jak partnera. Oczywiście, nie było to równouprawnienie w sensie totalnym, ale adekwatnym do mojego wieku. Niezbitym faktem jednak jest, że w przeciwieństwie do wielu dzieci z mojego otoczenia ja nigdy nie usłyszałam od ojca, że coś jest zbyt trudne, abym mogła to zrozumieć.
To on dbał o to, żeby wbrew przeciwnościom losu moje dzieciństwo było ciekawe i inspirujące. Jemu zawdzięczam pierwsze wyprawy do kina, teatru czy filharmonii, za którą sam tak naprawdę przepadał umiarkowanie. On też był inspiratorem wspólnych wypraw do ZOO, lasu, palenia ogniska, czy karmienia kozy na łące na peryferiach dużego miasta. Wrażliwa dusza, umysł dziecka zdecydowanie miały gdzie poszukiwać przyjaznych dla siebie bodźców.
To za sprawą jego nieustępliwych działań nigdy nie stałam się ofiarą wymyślonego wtedy dla takich jak ja systemu domowego nauczania indywidualnego. Całą więc edukację, nie tylko tę szkolno-uniwersytecką, ale również tę społeczną i sentymentalną, odebrałam w gronie swoich głównie pełnosprawnych rówieśników.
Zdawałoby się, że czasami nadludzkim wysiłkiem czynił wszystko, aby wychować normalnego człowieka, a mówiąc jeszcze precyzyjniej, normalną kobietę. Zresztą, gdyby zapytać go o to dziś, też by z pewnością to potwierdził.
A jednak... Byłam wtedy studentką ostatniego roku uniwersytetu. Wróciłam z uczelni niespodziewanie w towarzystwie kogoś ze znajomych i ojciec nie był świadom, że już jestem w domu. Właśnie rozmawiał z kimś zaprzyjaźnionym przez telefon. Niechcący usłyszałam, jak zwierza mu się, że na każdego mego ewentualnego partnera patrzy trochę jak na wariata, bo przecież żaden normalny mężczyzna o czystych intencjach nie może dobrowolnie chcieć związać się z kaleką. On w każdym razie by nie potrafił.
Od tej chwili minęło wiele lat. Między mną i ojcem w zasadzie jest jak dawniej. Tyle, że – jeśli chodzi o mnie – jest to tylko „w zasadzie”.

c. „nie tylko, i nawet nie przede wszystkim, o literaturze”

los nigdy nie obiecywał,
że będzie sprawiedliwie –
z dwóch braci, Tomasza i Henryka Mannów,
Nobla też wcale nie dostał ten lepszy.