Jesteś tutaj

"PODEJRZANA 9" - Odsłona czwarta - 4a, 4b, 4c

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Gość

UWAGA !!! OD WIOSNY 2008 publikowany tu - w odcinkach - tekst ma swoją wersję papierową. Chętnych do jej posiadania proszę o kontakt e-mailowy pod: ewkakar8@wp.pl

Odsłona czwarta –
LOGICZNIE PODEJRZANA FIGURA – ARTYSTA NIEPEŁNOSPRAWNY

Jeżeli ktoś od wczesnego dzieciństwa oprócz „Jacka i Agatki” i „Gąski Balbinki” chłonął telewizyjny „Kabaret Starszych Panów”, a przy tym całe życie pozostawał pod wrażeniem fenomenalnej zbitki słownej, „by żądz moc móc wzmóc” (taki fenomen mogli wykoncypować tylko „Starsi Panowie”, hm... starsi, przecież oni mieli wtedy zaledwie około czterdziestu lat), w wieku silnie młodzieńczym słuchał „Jaka szkoda” wyśpiewywane przez Leszka Długosza i „Sztucznego miodu” plus „Songów Brechta” w znakomitym wykonaniu Elżbiety Wojnowskiej, czy nastrojowych słowno-muzycznych wyznań Elżbiety Adamiak, a nieco później zaprzyjaźnił się z bardem i poetą Antonim Murackim i kręgiem jego śpiewających i piszących przyjaciół, że wymienieni będą tylko niektórzy, tacy jak, na przykład: dowcipny satyryk, pieśniarz i poeta Marek Majewski, niepowtarzalny poeta, bard, pieśniarz, grafik i malarz Mirek Czyżykiewicz, czy wycofany w głąb siebie i własnych problemów, ale niepodrabialny Jacek Łuczak, otóż jeśli taki ktoś często ogrzewał się przy ogniku mądrości i życzliwości wobec ludzi – płynącej z ich tekstów – a sam miał choć trochę artystycznych uzdolnień i naturalną skłonność do poetyzowania, to nie miał on po prostu innego wyjścia, musiał zacząć bywać artystą. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że z uwagi wyłącznie na sposób jego poruszania się ci i owi upierali się, żeby przypiąć mu łatkę „artysty niepełnosprawnego”. Takie stawianie sprawy nie mogło mu odpowiadać z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ci, który go tak określali, oczekiwali często, że artysta ów będzie pisał przede wszystkim o swojej niepełnosprawności i jej implikacjach, po drugie (i najważniejsze), sama figura stylistyczna „artysta niepełnosprawny” jest w jego przekonaniu nielogiczna. Bo jeśli człowiek, także ten niepełnosprawny, bywa artystą, to po prostu nim bywa. O ile natomiast jest „artystą niepełnosprawnym”, to w ogóle nim nie jest. Ostatnie dwa zdania warto by zadedykować przede wszystkim organizatorom artystycznych „konkursów gett”.

a. DZIAŁO SIĘ NA PRZYKŁAD W KRAKOWIE

Był sobie, powiedzmy w królewsko-stołecznym mieście Krakowie, pewien konkurs organizowany przez pewną fundację sztuki. Powodem, dla którego artyści mieli tu stawać ze sobą w szranki, była ich aktywność na niwie poezji i prozy. Poza zwyczajowym w podobnych sytuacjach przesyłaniem przez uczestników utworów w zamkniętej kopercie podpisanej jedynie godłem i dodatkowo w innej, zamkniętej, a opatrzonej tym samym godłem koperty z danymi osobowymi twórcy, tu wymagano, aby artysta dołączył również kopię dokumentu zaświadczającego o jego niepełnosprawności, wraz z krótkim opisem tejże. Uczestnikami konkursu miały być bowiem w zamyśle organizatorów jedynie osoby niepełnosprawne.
Choć od zawsze uważała wszystkie swoje poważne dysfunkcje ruchowe jedynie za element własnej urody, a nie za kryterium istotne w robieniu użytku z jej wrodzonych skłonności do poetyzowania, tym razem pomyślała – jak się później okaże, nie myślała wtedy wystarczająco wnikliwie – że mimo wszystko sztuka to sztuka, a konkurs to konkurs i postanowiła wziąć w nim udział.
Żeby uniknąć późniejszego posądzenia o jakieś jej osobiste pretensje do organizatorów i jury, trzeba w tym miejscu stanowczo podkreślić, że żadnych zastrzeżeń natury osobistej z jej strony nie ma. Ona, owszem, wzięła w konkursie udział, owszem, dostała wyróżnienie, a na koniec otrzymała od fundacji kilka bezpłatnych egzemplarzy wydawnictw na zupełnie przyzwoitym poziomie edytorskim, zawierających utwory wszystkich nagrodzonych i wyróżnionych, w tym także jej własne. Ktoś zbyt pochopny w wydawaniu opinii może więc powiedzieć, że wszelka podnoszona przez nią krytyka, zarówno samego konkursu, jak i jego organizatorów, jest z jej strony zwykłą „czarną niewdzięcznością”. Takiemu komuś należą się niewątpliwie dodatkowe wyjaśnienia.
Karolina powiedziała niedawno, że żałuje, iż w ogóle wzięła w tym udział i to wcale nie dlatego, żeby czuła się artystycznie niedoceniona. Przeciwnie, tu wszystko było OK. Poroniona jest jej zdaniem sama formuła tych artystycznych zmagań. Nie ma przecież tak naprawdę sztuki osób tak czy inaczej niepełnosprawnych i sztuki całej reszty. Podobnie jak nie ma sztuki łysych i pozostałych, czy sztuki niebieskookich i sztuki wszystkich innych. Albo po prostu jest sztuka, albo jej nie ma. Podobnie ma się rzecz z twórcą, który albo jest artystą, albo...wprost przeciwnie. I, zdaniem nie tylko Karoliny, ale także wielu jej przyjaciół twórców, również tych z poważnymi i trwałymi problemami zdrowotnymi, tworzenie specjalnej grupy tak zwanych „artystów niepełnosprawnych” jest zwykłym ośmieszaniem i poniżaniem tych ludzi. Bo jeśli ktoś na ciele lub nawet umyśle ułomny ma być dodatkowo jeszcze „niepełnosprawnym artystą”, to albo nie jest tym artystą wcale, albo – co jeszcze gorsze – traci motywację do autentycznego rozwoju swego talentu, o ile taki posiada, bo zawsze będzie oceniany w protekcjonalnych kategoriach; prosty jak na garbatego. A tymczasem, niech on sobie będzie w życiu i garbaty, tak jak inny jest na przykład opalony, ale w sztuce... W sztuce albo jest prosty, albo go nie ma.
Kolejnym aspektem istnienia podobnych do omawianego konkursów, na który Karolinę wybitnie „krew zalewa”, jest okoliczność, iż jury (złożone ponoć z kompetentnych fachowców, tzn. mniej więcej co czwarte nazwisko obiło się jakoś tam o uszy ludziom, którzy całe życie zajmują się literaturą w teorii i praktyce) wyraźnie preferuje utwory tak zwane zinwalidziałe” (określenie Jacka – przyjaciela Karoliny). Są to opowiadania i wiersze, których autorzy niemal obsesyjnie i wyłącznie zajmują się problematyką braku własnego lub cudzego zdrowia, artystyczną jakość tego, co piszą, mając, najczęściej za nic. Oczywiście, można napisać znakomity wiersz o kalectwie, ale naprawdę dobry u tego samego poety może być tylko jeden taki wiersz. No, w zupełnie wyjątkowych wypadkach, dwa. Ostatecznie, z punktu widzenia utalentowanego twórcy, kalectwo to taki sam artystycznie temat jak, powiedzmy, „burza włosów panny Krysi”.
Przy ostatniej z pitych ze mną kaw, Karolina dodała jeszcze, że warto by chyba przyjrzeć się problemowi promocji artystów, którzy są osobami niepełnosprawnymi. Bo skoro już niestety stworzono dla nich specjalne konkursy i fundacje artystyczne (nawiasem mówiąc, wyciągając pieniądze od innych organizacji pozarządowych i fundacji), to może trzeba pomyśleć o tym, aby przynajmniej laureaci organizowanych imprez mieli szansę zaistnieć naprawdę publicznie. Tymczasem w wypadku konkursu, który mocno zirytował Karolinę, jest, owszem, strona w internecie, ale do znalezienia tylko dla kogoś, kto dokładnie zna jej adres, są nawet piękne i darmowe, bo wydane za cudzą „kasę”, to jest środki pewnej bardzo znanej fundacji o zasięgu międzynarodowym, wydawnictwa, ale dostępne tylko w jednym miejscu w Polsce, a mianowicie w siedzibie organizatora, do którego też wcale nie łatwo dotrzeć, bo niby skąd zwykły konsument kultury ma wiedzieć o jego istnieniu. Nigdzie indziej tych rzeczy ani nie dostaniesz, ani nie kupisz, a co by szkodziło dać zarobić prawdziwym artystom, także tym, którzy już zostali wydzieleni jako odrębna grupa, których kłopoty z zarobkowaniem są, z racji kłopotów zdrowotnych, większe niż u innych ludzi. No, chyba, że – dodała Karolina, zagryzając kawę szarlotką – chodzi o ciepłe posadki i zarobki dla kogoś zupełnie innego.

b. BYŁO MI DOBRZE... CHOĆ SMUTNO I STRASZNO.
RZECZ O PEWNYM KONCERCIE ELŻBIETY WOJNOWSKIEJ

Wprawdzie pogodowo wieczór ten, już od rana, zapowiadał się wyjątkowo paskudnie, mnie jednak nic nie było w stanie zepsuć nastroju. Byłam absolutnie pewna, że żadna słota nie ma znaczenia. Liczyło się tylko to, iż na kilka, no, może kilkanaście chwil, coś wyrwie mnie z nijakości świata tego i przeniesie, jak na damę przystało, do salonu. Nie będzie to wprawdzie przyjęcie u Zamoyskich, Potockich, czy Tyszkiewiczów, ale tylko, czy raczej aż Salonik z Kulturą, cykl przedsięwzięć artystycznych realizowanych przez Warsztat Antoniego – agencję artystyczną Tolka Murackiego, człowieka, z którym przyjaźnię się od lat (o czym było już wcześniej) i w którego gust i smak nie tylko ten w sztuce wierzę przynajmniej tak, jak w swój własny, a więc stopień wytworności jest chyba nie tylko dla mnie całkowicie wystarczający. Ta konkretna impreza nie wymagała zresztą nawet tak niezawodnej rekomendacji, jaką jest osoba jego organizatora. Pod warunkiem, że człowiek wiedział, co mówi, wystarczyło tylko powiedzieć, że Tolek będzie miał dzisiaj przyjemność towarzyszenia na scenie Elżbiecie Wojnowskiej. We mnie przynajmniej już samo nazwisko tej artystki budzi falę jak najlepszych wspomnień. Natychmiast słyszę, póki co „uszami wyobraźni”, refleksyjne „Zaproście mnie do stołu” czy brawurowy song Brechta, „Surabaya Johny”. Robię się wtedy o przynajmniej dwadzieścia lat młodsza, bo przypomina mi się koncert pani Elżbiety z moich studenckich lat osiemdziesiątych, z warszawskiego teatru BUFFO, do dziś pamiętam, byłam tak poruszona, że „rozryczałam się jak bóbr”. I tym razem, i słusznie, liczyłam więc na duchowe święto. Święto niezawodnie było, jego atmosferę zakłóciło mi jednak nieco kilka ponurych refleksji i gorzkich obserwacji.
Zdumiało mnie bardzo, iż mimo że tak znakomity koncert odbywał się tak blisko „siedzib ludzkich”, a mianowicie w sali widowiskowej biblioteki publicznej na naszym osiedlu, a wstęp nań był dla słuchaczy całkowicie bezpłatny, to posłuchać pani Elżbiety przyszło, licząc razem ze mną i moim Waldkiem, dwanaście osób. Głównie emerytek, już przed koncertem – zamiast wyciszać się wewnętrznie, przed czekającym je wspaniałym przeżyciem – taksujących mnie jako tę babę dziwo na wózku inwalidzkim, co nie bardzo wiadomo, po co tu przyszła. Miały przy tym, naprawdę nie przesadzam, nie jestem przeczulona na swoim punkcie i nie uważam się bynajmniej za przysłowiowy pępek świata, wyraz twarzy mówiący „przecież toto i tak nic nie zrozumie”. W pierwszym momencie pomyślałam sobie: „same jesteście baby dziwo”. Zaraz potem jednak, również w myślach, przeprosiłam te nieszczęsne stare kobiety. W końcu nie ich wina, że w porę nie przyswoiły sobie umiejętności nie sądzenia po pozorach, a poza tym jeszcze większymi babami, i chłopami, dziwami niż one byli ,moim zdaniem, wszyscy ci, którzy na koncert w ogóle nie przyszli.
Potem już przestały się liczyć jakiekolwiek okoliczności zewnętrzne. Najpierw podszedł do mnie Tolek, razem z panią Wojnowską, która, wyciągając do mnie rękę, po prostu się przedstawiła, a ja co prawda tym razem podałam swoje imię i nazwisko, ale podobnie jak wiele lat wcześniej w przypadku Włodka, zupełnie głupio powiedziałam „wiem” (widać zawsze reaguję tak, gdy spotykam osoby naprawdę dla mnie ważne). Na szczęście zreflektowałam się dostatecznie szybko, aby zdążyć dodać, że całe studia przeżyłam z towarzyszeniem jej wykonań Brechta. Dziesięć minut później zaczęła się już sama mistyka. Pani Elżbieta śpiewała tak, jak tylko ona potrafi, a ludzie w oszołomieniu odpływali, odpływali, odpływali w niesamowity niebyt.
Po koncercie, na jakimś przypadkowym skrawku papieru podanym przez Tolka, napisałam dla pani Elżbiety:

w całkiem banalny
bardzo zimny wieczór
nic z trywialności nie miał
czuły gest
a czyjeś imię
wymawiane szeptem
to była radość z tego
że się jest

Tylko tak, niedoskonale, choć prawdziwie, umiałam podziękować. Kilka dni później, uzyskawszy od Tolka jej adres e-mailowy, doniosłam, odnosząc się do tej nieszczęsnej niskiej frekwencji na koncercie, że:
było mi dobrze, tak jakoś...
bo ilość przeszła w jakość.

c. „do bardów i poetów”

zaopiekujcie się wierszami
zaopiekujcie się Przyborą
i o Wasowskim też pomyślcie...
z pokorą