Jesteś tutaj

"PODEJRZANA 6" - Odsłona druga - 2b i 2c

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Gość

UWAGA !!! OD WIOSNY 2008 publikowany tu - w odcinkach - tekst ma swoją wersję papierową. Chętnych do jej posiadania proszę o kontakt e-mailowy pod: ewkakar8@wp.pl

b. PANOWIE (CZASEM PANIE) DYREKTORZY I SPÓŁKA

Zanim mój ojciec zdecydował się na wizytę u niego, miał już za sobą doświadczenie wizyty w naszym domu emerytowanej, dorabiającej na pół etatu nauczycielki, która została oddelegowana przez kuratorium do realizacji domowego nauczania indywidualnego. Konieczność podejmowania herbatą owego „ciała pedagogicznego” podyktowana była naturalnie tym, że skończyłam już siedem lat i jak na każdym dziecku w tym wieku, także i na mnie, bez względu na wrodzoną, znacznie utrudniającą poruszanie się i niektóre aspekty „samoobsługi” niepełnosprawność, zaczął „spoczywać obowiązek realizacji nauki szkolnej”.
Poczciwa pani emerytka zjawiła się więc u nas pewnego wczesnego popołudnia w ostatniej dekadzie sierpnia, tak aby wszelkie niezbędne szczegóły omówić z moimi rodzicami jeszcze przed początkiem roku szkolnego. Kobiecina miała z pewnością jak najlepsze intencje, nie podołała jednak postawionemu przed nią zadaniu. Na początek zaczęła wdzięczyć się do mnie jak do trzylatka, potem głaskać „biedne dziecko” po główce, a na koniec zapewniła moich osłupiałych nieco rodzicieli, że ze swej strony uczyni wszystko, aby mnie w przyszłości nie przeciążać...
Po jej wyjściu nikt z naszej trójki nie miał wątpliwości, iż emerytka była w naszym domu od razu dwa razy, pierwszy i ostatni. A jeśli we mnie, osobie nie dość wtedy jeszcze życiowo doświadczonej, czaił się jednak cień niepokoju w tej sprawie, to ostatecznie rozwiał go ojciec. „Przecież ona jest znacznie głupsza od tego dzieciaka” – powiedział kategorycznie, nie wiadomo, czy bardziej do siebie, czy do matki. Z pewnością w tym też momencie podjął ostatecznie decyzję nieizolowania mnie na płaszczyźnie szkolnej od normalnego życia (bo we wszystkich innych rodzajach mojej aktywności uczynił to już dawno). W tym też celu podszedł do telefonu i po wykręceniu numeru sekretariatu naszej rejonowo przynależnej podstawówki, umówił się na dzień następny na spotkanie z jej dyrektorem.
Facet okazał się postawnym wąsatym brunetem, średniego wzrostu i w średnim wieku, przyjął ojca w swoim eleganckim jak na owe czasy gabinecie. Spokojnie wysłuchał jego prośby o przyjęcie mnie w poczet uczniów tej szkoły. Rozmyślnie nie dając dojść dyrektorowi do głosu, ojciec natychmiast dodał, że ma to się dziać tylko na dokładnie takich samych warunkach jak u wszystkich innych dzieci, to jest z absolutnym wykluczeniem nauczania domowego, a co za tym idzie, zaakceptowaniem jako oczywisty faktu, że będę do tej szkoły codziennie przychodzić, jak wszyscy inni udawać się na stosowną ilość lekcji, no, może z jedynym wyjątkiem wychowania fizycznego, a następnie również jak wszyscy inni codziennie z niej wychodzić.
„Wąchal” (tak później nazywaliśmy dyra) zamyślił się nieco, po czym odparł, że ojciec oczekuje od niego rzeczy kompletnie niemożliwej. Niemożliwą miała ona być mianowicie dlatego, że po pierwsze takich rzeczy się nigdy nie praktykowało, po wtóre, placówka nie ma możliwości zapewnienia dziecku niepełnosprawnemu opieki, po trzecie, obecność takiego dziecka na terenie szkoły będzie szokiem dla pozostałych uczniów, a wreszcie koledzy nauczyciele w warunkach szkoły masowej nie mają czasu na udzielanie dodatkowych wyjaśnień, przeznaczonych specjalnie dla osoby niepełnosprawnej. Na takie dictum ojciec odparł, że jeśli się do tej pory „czegoś takiego” nie praktykowało, to może pora wreszcie zacząć.
Co do zapewnienia córce tej części opieki, która jest tylko jej potrzebna, to on zobowiązuje się zapewnić ją we własnym zakresie (w późniejszej praktyce wyglądało to tak, że w młodszych klasach w przemieszczaniu się z klasy do klasy, spędzaniu czasu na przerwie, czy choćby korzystaniu z toalety pomagały mi opłacane przez rodziców, wynajęte wyłącznie do tych celów gosposie, a w starszych klasach i ja, i moje klasowe koleżeństwo wydorośleliśmy już na tyle, że wszystko dawało się zupełnie spokojnie załatwić bez pomocy dorosłych).
Odnośnie ewentualnego szoku, jaki moje pojawienie się w szkole miałoby wywoływać u innych dzieci, to zapewnił dyrektora, że na podwórku, gdzie od lat codziennie bawię się z rówieśnikami, jakoś żaden z nich nie wymagał do tej pory, przynajmniej z powodu mojej obecności, pomocy psychologa czy psychiatry, gdyby jednak do pana dyrektora dotarły sygnały, że moja obecność i niepełnosprawność wywołały u któregokolwiek dziecka choćby dyskomfort psychiczny, to rodzina obligatoryjnie zabierze mnie na stałe ze szkoły jeszcze tego samego dnia.
Kwestia potencjalnej konieczności tłumaczenia mi czegokolwiek dłużej i bardziej wyczerpująco niż innym dzieciom miała zostać rozstrzygnięta podobnie jak sprawa ewentualnego szoku otoczenia, to znaczy zakończyć się definitywnym zabraniem mnie przez najbliższych ze szkoły (ojciec naturalnie wiedział, że nic takiego nie wystąpi, znał mnie przecież). Na koniec ojciec opowiedział jeszcze dyrektorowi przebieg wizyty pani nauczycielki od nauczania indywidualnego w naszym domu, czym go – zdaje się – ostatecznie przekonał. W ten oto sposób zostałam warunkowo uczennicą klasy I a jednej z warszawskich podstawówek.
Nie ukrywam (zwłaszcza w kontekście opisanych właśnie wydarzeń), że wręczane mi przez całe osiem lat trwania szkoły podstawowej przez Wąchala nagrody dla najlepszych uczniów sprawiały mi satysfakcję tym większą, że wprawdzie podejmowałam każdego dnia niemały wysiłek związany z uczęszczaniem do szkoły, mozół ów nie dotyczył jednak nigdy banalnych dla mnie intelektualnie wymogów wynikających z programu nauczania.
Prawdziwie jednak wzruszyli mnie w przedostatniej, siódmej klasie, moi klasowi koledzy. Otóż wtedy zdarzyło się, że z powodu koniecznej operacji jeden jedyny raz przez siedem miesięcy nie chodziłam do szkoły. O to, że nadrobię opóźnienia dydaktyczne, wszyscy byli już wtedy wprawdzie „niespotykanie spokojni”, znacznie trudniejszy do pokonania okazał się fakt, że przez czas jakiś było mi poruszać się znacznie trudniej niż zwykle, a o jakimkolwiek chodzeniu po schodach w ogóle nie mogło być mowy. Ponieważ potrzebowałam kilku miesięcy, aby fizycznie „dojść do siebie”, perspektywa powtarzania roku wydawała się nieunikniona. Wtedy właśnie moi koledzy postanowili, że będą mnie nosić tak długo, jak długo będzie trzeba, ale szkołę musimy skończyć wszyscy razem.
W ogólniak „weszłam” i „przeszłam przez niego” relatywnie bezkonfliktowo. Może dlatego, że dyrektorką była kobieta, a te mają zwykle więcej wyobraźni od panów. Poza tym pewnie doszła do wniosku, że skoro dałam radę w szkole podstawowej, to i teraz nie skapituluję, tym bardziej, że razem ze mną do tej samej klasy przeszły dwie koleżanki z mojej klasy w podstawówce, które już wiedziały, jak i kiedy trzeba mi pomóc. A i reszta nowej klasy była już przecież w tym wieku, że szybko załapała, o co chodzi. Nie bez znaczenia dla pozytywnej decyzji pani dyrektor był chyba fakt (ale tego dokładnie nie wiem), iż jej mąż i moi rodzice pracowali w tej samej instytucji.
Po raz kolejny o tym, iż jednak jestem kaleką, przypomniano mi skwapliwie na kolejnym szczeblu edukacji. Nadszedł przecież nieuchronnie czas zdawania na studia. Dla mnie była to kolejna próba udowadniania, że naprawdę nie jestem wielbłądem i to taka, przy której zamierzchła już rozmowa mego ojca z Wąchalem miała okazać się zwykłym przekomarzaniem.
Wybrałam zdroworozsądkowo, miała być polonistyka, ale uznałam, że przy moich ograniczeniach ruchowych po filologii obcej, a w końcu też filologii, łatwiej w przyszłości o jakieś zajęcie. Tym razem ja, a nie rodzice, byłam już przecież dorosła, musiałam wysłuchiwać bredni dyrektora Instytutu Germanistyki o szoku, jaki przeżyją studenci, zapewnień o tym, że dyrekcja nie będzie mi w stanie zapewnić niezbędnej fizycznej pomocy, zupełnie jakby ktokolwiek właśnie tego się po niej spodziewał. Choć niby to dla mnie nie była żadna nowość, to jednak chyba dlatego, że byłam właśnie w wieku wyjątkowej młodzieńczej wrażliwości, miałam chwilowo dość i na rozmowę z zastępcą dyrektora instytutu wysłałam moją matkę. Matka usłyszała kolejną „nowość”. Dowiedziała się mianowicie, że specyfika studiowania na germanistyce polega między innymi na niezapowiedzianych, krótkotrwałych, wymagających szybkości reakcji kartkówkach, a skoro moje schorzenie ma podłoże neurologiczne, a dodatkowo mam pewne kłopoty z koordynacją ruchu i poczuciem równowagi, to z pewnością nie podołam i dla mojego dobra (łaskawcy) nie ma potrzeby narażać mnie na dodatkowy stres.
Ja jednak się uparłam, zdawałam i to trzykrotnie. W międzyczasie powstały Solidarność i NZS, ich przedstawiciele byli teraz członkami komisji i mieli dostęp do pełnych dokumentów kandydata; okazało się, że w poprzednich dwóch latach inne osoby z analogicznymi do moich wynikami przyjmowano na studia, mnie zaś, aby mieć formalną podstawę, pozbawiano możliwości zostania studentką przez prostą manipulację punktami. Ale przecież „do trzech razy sztuka” i tym razem też „słowo” – moje – pisane i mówione przed komisją, „ciałem się stało”.
A ponieważ „historia lubi powtarzać”, dalej znów było zupełnie tak samo, jak z Wąchalem, czyli już pierwszy egzamin na pierwszym roku, zdawany przed światłym obliczem dyrektora Instytutu Germanistyki (dziś już świętej pamięci), oceniony był na bdb. Pointa oczywiście też jest: od lat jestem magistrem germanistyki, są tacy, co mówią, że nie najgorszym. Zostałam literaturoznawcą, ze szczególnym upodobaniem do Alfreda Döblina i Bertolta Brechta, co nawiasem mówiąc w niektórych filologicznych kręgach też uchodzi za intelektualnie podejrzane.

c.
mogłam(?)

być długonoga, zgrabna i szczupła
zrobić karierę , cokolwiek to znaczy
zostać artystką – intelektualistką
(a w najgorszym / najlepszym razie żoną artysty – intelektualisty)
zwiedzić pół świata bez większego wysiłku
(i tak podejmowanego w zasadzie nie wiadomo po co)
być matką dzieci spłodzonych może, daj Boże, nie przypadkiem.
mogłabym też znacznie wydłużyć tę listę...
ale czy na pewno? ale czy chciałam, ale czy warto?