UWAGA !!! OD WIOSNY 2008 publikowany tu - w odcinkach - tekst ma swoją wersję papierową. Chętnych do jej posiadania proszę o kontakt e-mailowy pod: ewkakar8@wp.pl
Odsłona druga –
PODEJRZANIE ZWYCZAJNE KALECTWO
Zanim zaczęła dostrzegać pozytywy płynące z jej wrodzonego kalectwa fizycznego, jak na przykład fakt, że poruszając się wolniej i mozolniej od innych musiała często przystawać choćby tylko po to, aby po prostu odpocząć, a dzięki temu zawsze miała czas by przyjrzeć się ludziom i ich wysłuchać, minęły lata. A były to lata, mówiąc oględnie, takie sobie...
a. PIASKOWNICA
Była wtedy cztero- może pięcioletnią dziewczynką. Jak wiele dzieci w tym wieku, wczesnym przedpołudniem wyszła się bawić do piaskownicy. Dopóki towarzyszyła jej tylko nadzorująca bezpieczeństwo zabawy niania, wszystko wydawało się w porządku. Wkrótce jednak do piaskownicy zaczęły przychodzić inne dzieci i aby nie tworzyć sztucznego tłoku Janina, tak nazywała się baby siter, taktownie opuściła piaskownicę, udając się na swój stały punkt kontrolno-obserwacyjny na pobliskiej ławce.
Dziś już nikt dokładnie nie pamięta, które z dzieciaków pierwsze zaczęło naśmiewać się z Karoliny. Istotne jest tylko to, że w ciągu zaledwie kilku minut całe zgromadzone wokół babek i zamków z piasku towarzystwo miało jej kosztem doskonały ubaw. Przyczyną wprawienia rówieśników w tak doskonały humor było to, że Karolina jako dziecko od urodzenia fizycznie niepełnosprawne poruszała się po piaskownicy na czworakach, a nie zwyczajnie na nogach, jak reszta. Nawiasem mówiąc, dzieci widziały Karolinę w piaskownicy nie po raz pierwszy, tyle tylko, że do tej pory nikt nie zwrócił im uwagi na fakt, iż jej sposób poruszania się może być dla kogokolwiek źródłem rozrywki.
Zapłakane dziecko poszło do domu, poruszone tym, że przecież zupełnie niezasłużenie stało się obiektem drwin. Chciało nie tyle poskarżyć się ojcu, co podzielić się z nim swoim bólem. Ojciec uważnie wysłuchał relacji Karoliny. Zamyślił się chwilę i oświadczył, iż przykrość, jakiej jego córka doznała dzisiaj, jest niczym w porównaniu z bólem, jakiego może ewentualnie doznać w przyszłości, a przyczyną którego będzie potencjalne manto, które ojciec zobowiązuje się spuścić jej osobiście w wypadku, gdyby jeszcze choć raz przyszła do niego ze skargą w podobnej sprawie.
Kilka dni po tej rozmowie ojca z córką w piaskownicy znów trafił się wesołek, któremu „czworonożna” koleżanka wydała się zjawiskiem szalenie inspirującym do szyderczego śmiechu. Wtedy pomna rodzicielskich przestróg Karolina nie wytrzymała. Złapała nagle swoje wiaderko, takie dziecięce, służące do stawiania babek z piasku – trzeba jednak pamiętać, iż w latach sześćdziesiątych, o których tu mowa, dziecięce kubełki były metalowe – i z całej siły wyrżnęła żartownisia tym wiaderkiem w głowę. Delikwentowi oczywiście nic poważnego się nie stało, ale guza zarobił i krwią z nosa, na krótko, bo na krótko, ale jednak się zalał.
W parę godzin po tym incydencie, chyba usłyszawszy dramatyczną relację syna po swoim powrocie z pracy, u ojca Karoliny zjawiła się matka poszkodowanego na ciele dowcipnisia. Kipiała, w narastającym oburzeniu nazwała ojca Karoliny, wówczas dwudziestosiedmio- lub dwudziestoośmioletniego, zwykle bardzo spokojnego intelektualistę, łobuzem i zaczęła go straszyć kolejno: milicją, sądem, prokuraturą i wreszcie samym Panem Bogiem. Replika ojca Karoliny była stanowcza i, trzeba przyznać, mocna w słowach. Sprowadzała się zaś głównie do wyjaśnień, kto jego zdaniem jest tu łobuzem i co – również jego zdaniem – należy z takim kimś zrobić. Po około czterdziestominutowej wymianie poglądów obrończyni swego syna, nakłaniana do tego delikatnym gestem przez ojca Karoliny, opuściła mieszkanie sąsiadów. Annały milczą o tym, jak spędziła pozostałą część dnia. Jedyną zaś okolicznością, którą dało się ustalić ponad wszelką wątpliwość jest fakt, że z kalectwa Karoliny już nikt nie śmiał się śmiać ani wtedy, ani później.
Najnowsze komentarze