Wybiegam z ciszy domu, w popłochu pierzchną liście,
z kieszeni wrzeszczy grafit, Erato zduszona w umyśle.
Biel papieru, ocean, wielkie pomysłów lotnisko,
wciągam gęste chmury, wersy pergamin znaczą szybko.
Kilka głębszych z Ostrowem, parę głębokich nad Odrą,
dym drga mi w czarnych płucach, wolności owijam się kołdrą.
W mieście mostów znów płaczę, kocham płakać z wyboru,
zimno-słone policzki, łzy to feniksy humoru.
Chwytam płomienne skrzydła, złudny pióropusz życia,
powtórzę błędy Ikara, smok co dość ma ukrycia.
Nauczony smakować, sypię chwile przez palce,
na świeżo malowanych przewracam kartka po kartce.
Nieznośnie ciężkie krople drążą lekkość bytu,
mokry jazz szemrze w uszach, odcienie błękitu.
Najnowsze komentarze